Sztuka kopalniana, czyli czy w Polsce umiemy rozmawiać o piłce?

17.09.2020

To było gdzieś pod Warką. Chyba jeszcze lipiec, a może już sierpień. Odwiedziłem wtedy kolegę z redakcji, który w zasadzie już się z nią żegnał. Uznał, że nie chce spędzić za biurkiem kolejnych lat życia, a o wiele przyjemniejszy będzie żywot prowadzony na powietrzu i doglądanie winorośli. Założył winnicę, prowadzi ją z żoną, a my pojechaliśmy tam ze znajomymi na degustację.

Marcin, bo tak ów ambitny winiarz się nazywa, przyjął nas chlebem i winem, a oprócz degustowania uraczył opowieścią o własnym produkcie. Bo wyprowadził się z Warszawy właśnie po to, by robić wino, choć wszyscy wokół mu to odradzali. Mówili, że się nie uda. A gdy jeszcze facet uparł się, że będzie to wino robił ze szczepów gruzińskich, to już w ogóle popukali się w czoło. A jednak Marcinowi się udało, czego dowodem są dziś cztery rodzaje jego wina, w tym baśniowo brzmiące Książę (moje ulubione) czy Księżniczka.

Skojarzyła mi się historia Marcina z tą Piotrka Żelaznego, z którym kilka dni temu porozmawialiśmy o jego projekcie życia, czyli Kopalni. Bo Piotrek też się nasłuchał, że się nie uda, bo na taki sposób opowiadania o piłce nie ma w Polsce miejsca. A jednak okazało się, że on to miejsce znalazł, a z każdym wydaniem coraz mocniej się rozpycha i poszerza terytorium.

Na moment wróćmy jeszcze pod Warkę, do krainy wina. Tam właśnie Marcin zaczął nam, winnym laikom, opowiadać, jak swoje wino tworzy. No właśnie. Tworzy. Ile w nim było żaru, gdy opowiadał, jak cyzeluje, dobiera składniki, komponuje. Wtedy pomyślałem, że bardziej niż sam smak jego po prostu urzeka to tworzenie.

Z Piotrkiem Żelaznym jest podobnie. Samo tworzenie Kopalni pochłonęło go na tyle, że zajęło trzy lata (Piotrek, musiałem), ale po lekturze nie mam wątpliwości, że warto było czekać. Powodzenie kopalnianego projektu pomoże znaleźć odpowiedź na pytanie: czy w Polsce umiemy w ogóle rozmawiać o piłce? Czy dostrzegamy w niej coś więcej niż 22 spoconych facetów próbujących wepchnąć futbolówkę do siatki?

Mam wrażenie, że nie. I duża w tym wina nas, dziennikarzy i sposobu, w jaki o tej piłce opowiadamy. Gdy słyszę komentatorów telewizyjnych analizujących przebiegnięte przez piłkarza kilometry, ekscytujących się jego sprintami, to zwyczajnie ich wyciszam. Wciąż za mało rozmawiamy o piłce w piłce. To oni mają dobrą okazję, żeby to zmieniać, a tylko pogłębiają wszechobecny w naszym futbolu kult przygotowania fizycznego.

Chyba wiem, dlaczego tak się zachowujemy. Bo czujemy się bezpieczni. Łatwiej nam opowiadać o piłce, gdy możemy podeprzeć się liczbami. Ten piłkarz jest dobry, bo przebiegł 12 kilometrów w meczu, a ten ma braki, bo pokonał tylko 10,5 kilometra. Trudniej, gdy trzeba opowiedzieć o strategii gry, dostrzec coś, czego oko kibica nie widzi.

Właśnie to stawianie wyżej mięśni od mózgu tak mocno zadziwia obcokrajowców trafiających do naszej piłki jako obce ciała. Ale też i pewnie pomaga zrozumieć, dlaczego z ligi w prawie 40-milionowym kraju wyjeżdżają rzemieślnicy, a nie artyści.

Liczby pomagają nam zrozumieć i wytłumaczyć to, co stało się na boisku. Problem w tym, że gra w piłkę nie zamyka się w przebiegniętych kilometrach, tylko w myśleniu. Luka Modrić powtarza, że on z boiska schodzi bardziej zmęczony psychicznie niż fizycznie. Bo nieustannie analizuje, przetwarza dane jak mały komputer, żeby wybrać rozwiązanie, które będzie dla jego drużyny najlepsze. Chodzi o rozumienie gry, przestrzeni na boisku i świadomego korzystania z niej. Nasi piłkarze mają z tym kłopot, ale również i dziennikarze.

– U was więcej się mówi o fizyczności zawodników niż o samej grze w piłkę – smutno podsumowuje Goncalo Feio, dziś asystent Marka Papszuna w Rakowie. Portugalczyk zdziwił się na jednym z pierwszych meczów w Polsce, gdy piłkarz dostał brawa z trybun za wślizg. Dla nas to normalne, jego to zaskoczyło. Bo w Portugalii kibice zwracają uwagę na inne elementy, zresztą oglądając mecze ich drużyn tam jakby i wślizgów mniej. Więcej jest za to pięknych, wymyślnych zagrań. A takie już ludzie na trybunach potrafią wychwycić, nagrodzić oklaskami, nawet jeśli nie zawsze się powiodą.

Kibicuję Kopalni i bliskiemu jej autorom sposobowi narracji o piłce. A jak o niej, to też i o świecie, bo Piotrek Żelazny przekonuje, że patrzenie na zachodzące zmiany przez okulary w kształcie piłki jest jak najbardziej uprawnione.

Łukasz Olkowicz, dziennikarz Przeglądu Sportowego