Cyrograf Czesława, Legii autostrada

23.09.2020

21 września 2020 r. trener Czesław Michniewicz w obecności prezesa Dariusza Mioduskiego złożył podpis pod swoim zwolnieniem z pracy w Legii. Tak, tak, zwolnieniem, sam szkoleniowiec zakomunikował przecież, że nie zna kolegi po fachu, którego nie wylano by z roboty. Więc i jego to dotknie, szybciej niż sam się tego spodziewa.

Legia jest miejscem szczególnym o tyle, że dosłownie każdy element jej układanki – czy to trener, czy to piłkarz, czy pracownik biurowy – poddany jest permanentnej presji. Ani to zarzut pod adresem Legii, czy ludzi nią zarządzających, ani złośliwość, ot stwierdzenie faktu. Są takie miejsca na futbolowej ziemi, gdzie nie ma przyzwolenia na słabość, choćby okoliczności były bezlitośnie oczywiste. Sukces to jedyny stan, do którego dążymy, a kto nie wie o czym piszę, niech spojrzy na Bayern Monachium, Real Madryt, Juventus czy PSG. W tamtejszych słownikach nie ma słowa „porażka”, a kto nie rozumie, do towarzystwa się nie nadaje. Nie zwariowałem, znam proporcje, chodzi o model funkcjonowania. Z małą, wartą odnotowania różnicą – tamtym częściej lub rzadziej, ale jednak się udaje. Dlaczego nie Legii (mowa o awansie do fazy grupowej europejskich pucharów), nie mam pojęcia. Gdybym wiedział, pewnie zaproponowano by mi prowadzenie jakiegoś klubu. Wiem, że w mediach społecznościowych wszyscy wiedzą, ale zupełnie tego nie kupuję.

Podobnie jest z trenerami – niby wszyscy wiedzą jak, ale żaden nie potrafi. Każdy szkoleniowiec odchodzący z Legii ma poczucie, że nie dostał wystarczającej szansy, toteż przemawia przez niego całkiem zasadna gorycz. U Aleksandara Vukovicia szczególna, bo przecież nie dokończył swojej europejskiej misji, wylano go po niepowodzeniu ligowym. Wracając do tematu, każdy trener przychodzący w Legii na zwolnione właśnie miejsce ma poczucie wyjątkowości i przekonanie, że dokona więcej niż poprzednik, a jego wyczyny przejdą do historii klubu. Nic bardziej mylnego. Prędzej czy później skończy się tak samo, nawet jeśli Europę uda się wreszcie zdobyć. Łazienkowska – od gabinetów po trybuny – jest miejscem specyficznym, wiadomo nie od dziś i nic w tej kwestii się nie zmieni. Panuje tam niewygasły niedosyt związany nie tylko z wygrywaniem, ale i stylem. Dlatego masz wyniki, odraczasz swoją egzekucję. Nie masz, twoja głowa leci i już.

Michniewiczowi życzę jak najlepiej, choć niełatwe zadanie ma już na starcie. Raz – puchary są tuż-tuż i niewiele można zrobić, dwa – w myśl umowy trójstronnej z PZPN przez kilkanaście tygodni będzie równolegle zajmował się reprezentacją Polski do lat 21 na finiszu eliminacji Euro. Przy pierwszym potknięciu, niezależnie na którym froncie, będzie to pierwszy argument, którym oponenci zaczną do niego strzelać.

A może nie będzie aż tak gorzko? Przed polskimi drużynami otworzyła się szansa, jakich było mało w ostatnich latach i jakich pewnie będzie niewiele w kolejnych. Przed Legią otworzono wręcz autostradę, podniesiono szlabany, nic tylko jechać, wystarczy trafić między budki poboru opłat i zamiast samemu uiszczać, brać czekające tam miliony. Mecze wszystkich czterech rund u siebie, przeciwnicy – umówmy się – na tyle słabi na tle innych potencjalnych rywali, że grzechem byłoby nie skorzystać. Popatrzmy na kadrę Legii; można się zżymać, że obrona jest dziurawa jak ser, że napastnicy w swojej charakterystyce na tyle podobni, że ograniczają strategię do utartych schematów, jednak to wciąż jedna z najlepszych drużyn, jaką udało się zebrać przy Łazienkowskiej od lat. Jeszcze niedawno ci sami, którzy teraz wątpią w jej potencjał, piali z zachwytu, że udało się pozbierać najlepszych z najlepszych w granicach możliwości finansowych.

Oczekiwania nasze, wyposzczonych kibiców, dotyczą w takim samym stopniu Legii co Lecha, który już uporał się ze szwedzkimi demonami polskich klubów wygrywając na wyjeździe z Hammarby 3:0. Dziś czeka go do wykonanie zadanie na Cyprze przeciwko Apollonowi Limassol. Oczywiście to przeciwnik jest faworytem, drużyna ta jest jeszcze silniejsza od Omonii Nikozja, która wyeliminowała Legię, ale nie jest to przeszkoda nie do przejścia dla bardzo dobrze zbilansowanego zespołu trenera Dariusza Żurawia. Odeszli Robert Gumny i Kamil Jóźwiak, ale została solidna grupa ludzi zdolnych do rzeczy wielkich. Piekielnie zdolna młodzież z Jakubem Kamińskim, Tymoteuszem Puchaczem czy Jakubem Moderem wsparta niebywałym doświadczeniem obrońców Dorde Crnomarkovicia i Lubomira Satki (mimo ich częstych pomyłek) pomocnika Jana Sykory czy napastnika Mikaela Ishaka.

Paradoksalnie to Lech ma jeszcze lepszą sytuację niż Legia, choć na poznaniaków czeka w kolejnej rundzie ktoś z pary Charleroi – Partizan Belgrad, a na mistrzów Polski „tylko” Karabach Agdam. Poznaniacy granicę przyzwoitości już przeszli, wszystko co wydarzy się poza nią, będzie zapisane im jako wartość dodana. Legię przytłoczy bez wątpienia oczekiwanie, także nasze, że potknąć się nie może. Bo jeśli nie teraz, to kiedy?! Jeśli nie my, no to kto?!

Przemysław Iwańczyk, dziennikarz Polsatu Sport