Paweł Kapsa: Azerom zależało, by udowodnić, że Karabach to ich teren

01.10.2020

Paweł Kapsa dobrze zna azerski futbol – występował w tamtejszej lidze w latach 2013-2015. W rozmowie dla “Futbol News” 38-letni golkiper opowiedział o tym, jak sytuacja na granicy armeńsko-azerskiej może wpłynąć na losy Karabachu oraz występu drużyny w meczu z Legią, a także zdradził kilka sekretów piłki w Azerbejdżanie.

Azerbejdżan byłby obecnie rozwojowym kierunkiem dla piłkarzy?

Pomijając obecną sytuację polityczną w kraju, która całkowicie może diametralnie zmienić podejście do tej ligi, nie jest to na pewno kierunek gorszy niż polska ekstraklasa. Przez ostatnie lata Azerowie zainwestowali w futbol duże kwoty. Zależało im na tym, żeby Karabach miał silną pozycję na arenie międzynarodowej, żeby pokazać, że jest to ich teren. Myślę, że żaden zawodnik, który tam poszedł, nie żałował – ani pod względem sportowym, ani finansowym. Azerowie regularnie grali w pucharach – Lidze Mistrzów i Lidze Europy.

Gdy ostatnio rozmawialiśmy powiedział pan, że Karabach trochę odjechał innym rywalom ze względu na stabilność finansową i bogatego sponsora.

Aspekt polityczny jest tylko jedną częścią. Karabach otrzymał w ostatnich latach duże gratyfikacje ze względu na udział w pucharach. A po trzecie, rynek ropy jest ostatnio niestabilny. To odbiło się na innych klubach, sponsorowanych głównie przez pośredników koncernów naftowych. Głównym sponsorem Karabachu jest jednak Azersun, na którym opiera się cały przemysł spożywczy w Azerbejdżanie. Koncern nie jest podatny na zawirowania giełdowe, dlatego Karabach może liczyć na pewne pieniądze sponsora, który nie wycofa się ze względu na sytuację.

Można powiedzieć, że taka stabilizacja jest nieosiągalna dla polskich klubów?

Karabach jest klubem dużo bardziej medialnym od polskich, gdyż regularnie gra w Europie. Poza tym się rozwija regularnie od lat. Gdy pojechałem do Azerbejdżanu w 2013 roku, ten klub walczył o swoje pierwsze mistrzostwo kraju od 20 lat. Od tamtego czasu Karabach poczynił ogromne kroki do przodu.

Inna sprawa, że Karabach w Europie i w kraju to dwie zupełnie inne drużyny. Duża chęć pokazania się w Europie powoduje, że na rynku europejskim się różni.

Czy obecna sytuacja na granicy azersko-armeńskiej może w jakiś sposób wpłynąć na ten zespół?

Nie będzie miało to wpływu na zagranicznych piłkarzy, natomiast dla Azerów będzie to duża mobilizacja, żeby pokazanie szczególnie w tych okolicznościach, że Karabach jest azerski. Na pewno będą towarzyszyły temu różne manifestacje związków z armią czy wyrażanie szacunku osobom, które w tej chwili są na wojnie.

Gdy grał pan w Azerbejdżanie przeciwko Karabachowi, gromadziła się wokół tego klubu inna atmosfera niż wokół innych?

Azerzy są jednolitym narodem. Nie ma większych podziałów i polityka nie ma na tamtejszą piłkę żadnego wpływu. Dowodem na to są mecze w pucharach. W lidze na Karabach chodziły może trzy tysiące osób, natomiast w spotkaniach w Lidze Mistrzów czy Lidze Europy było ich kilkanaście czy nawet ponad dwadzieścia tysięcy. Polityka nie ma naprawdę żadnego znaczenia.

Czyli można powiedzieć, że Karabach ściąga na stadion wtedy fanów piłkarskich z całego kraju, bez względu na przynależność do ligowych rywali?

Można tak powiedzieć – wtedy stadion zawsze jest pełny i towarzyszy temu olbrzymia otoczka medialna. Na azerskim rynku są dwa duże kluby – Karabach i Neftczi, które od lat walczą o to, kto jest lepszy. Drużyna z Baku ma może więcej kibiców na rynku lokalnym, ale w Europie wszystkie animozje zanikają.

Kiedyś w Azerbejdżanie więcej drużyn konkurowało w walce o najwyższe miejsca, teraz wszystko jest skoncentrowane na tych dwóch. Neftczi i Karabach odjechali od reszty pod każdym względem, czy od strony finansów czy organizacji. Zawsze jednak tak było, że właśnie powyższa dwójka była pierwszym wyborem w pozyskiwaniu najlepszych zawodników w kraju. Teraz każdy Azer zresztą marzy o tym, żeby grać w Karabachu i Neftczi.

Patrząc na tabele ligowe z poprzednich lat, tak naprawdę tylko dwie drużyny się praktycznie nie zmieniają – Karabach i Neftczi. Czasami ktoś tam wskakiwał, ale wyraźnie widać, kto jest potentatem. Upadek tych wszystkich klubów wiązał się właśnie z problemami finansowymi czy brakiem perspektyw w możliwości dorównania tych dwóch rywali?

Te dwa zespoły zdominowały rynek. Kiedyś w czołówce był też Chazar Lenkoran, w którym grałem i miał najwięcej lokalnych kibiców. Obecnie tej drużyny już nie ma, ponieważ sponsor się wycofał. Myślę, że obecnie, gdyby zapytać Azerów na ulicy, komu kibicują, odpowiedziami byłyby tylko dwa zespoły. Innych byłby może promil z całości.

Podzieli się pan swoimi przewidywaniami na mecz Legia-Karabach?

Myślę, że będzie to wyrównane spotkanie. Nie jesteśmy obecnie w stanie określić, jak obecna sytuacja wpłynie na drużynę Karabachu. Do tej pory był to zespół o dobrym wyszkoleniu technicznym, oparty na solidnej defensywie. Myślę, że z dnia na dzień nie powinno się to zmienić.

Jeśli miałbym na kogoś postawić, kilka procent więcej na awans do fazy grupowej Ligi Europy ma Legia. Przemawia za nią własny stadion i większy spokój. Legia ma minimalnie większe szanse, ale nie jest pewnym faworytem.

Powiedział pan o atucie własnego stadionu. Ostatnie mecze pucharowe Karabachu pokazały, że zespół u siebie jest wyraźnie lepszy niż na obcym terenie. W ubiegłym roku zespół zremisował na wyjeździe z północnoirlandzkim Linfield.

Stadion Karabachu i jego specyficzna atmosfera dla przyjezdnych, a także różnice czasowe sprawiały, że zespół radził sobie do tej pory nawet z silniejszymi rywalami. U siebie Karabach był mocny, natomiast na wyjazdach było im zdecydowanie trudniej. Obecna sytuacja może się odbić na zespole, ale Legia nie powinna zlekceważyć tego rywala.

Szczególnie, że Karabach jest drużyną trudną do rozpracowania dla trenera. Tak jak wspomniałem, zespół gra inaczej w lidze i w Europie, z powodu choćby limitu obcokrajowców. Puchary są jednak zarówno dla tego zespołu, jak i reszty reprezentantów Azerbejdżanu priorytetem.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI