Leszek Ojrzyński: Żona zawsze podczas Wigilii czytała fragment Pisma Świętego

18.12.2020
Ostatnia aktualizacja 23 grudnia, 2020 o 14:04

Leszek Ojrzyński przejął drużynę Stali Mielec niespełna miesiąc temu. Mielczanie pod jego wodzą zaczęli odbijać się od dna ekstraklasy. Stal w ostatnich czterech meczach zdobyła pięć punktów i wyszła ze strefy spadkowej, aczkolwiek w najbliższej kolejce czeka ich trudne zadanie – mecz wyjazdowy z Legią. W rozmowie dla „FutbolNews.pl” trener Stali wypowiedział się na temat swoich podopiecznych, a także przeciwnościach losu, z jakimi się zmagają. Szkoleniowiec beniaminka ekstraklasy odpowiedział również na słowa krytyki pod jego adresem z powodu okazywania wiary w trakcie ligowych pojedynków.

***

Po meczu z Lechem Poznań przyznał pan, że piłkarze Stali walczyli jak lwy, choć przed spotkaniem to oni byli skazywani na pożarcie. Co pomogło zawodnikom uwierzyć w siebie na tyle, żeby ostatecznie zatrzymać rywali?

Zawsze wierzę w swój zespół i uważam, że można wygrać z każdym. Wraz ze sztabem próbujemy przelewać to na naszych zawodników – czasami wychodzi, czasami nie. Wciąż jednak tych piłkarzy poznaję – jeszcze krótko jestem trenerem Stali i praktycznie przed Lechem doświadczyłem wszystkiego – zwycięstwa, remisu i porażki. Teraz byłem mądrzejszy o te trzy mecze ligowe i pewne rzeczy skorygowaliśmy, szczególnie w porównaniu z naszym słabym występem w Szczecinie. Nastąpiły zmiany w zespole, ale także zmieniliśmy ustawienie, chociaż tego dokonaliśmy już w Szczecinie.

W pierwszej połowie meczu z Lechem byliśmy drużyną zdecydowanie lepszą i agresywniejszą. Potem już ciśnienie zeszło z nas, ponieważ jeszcze teraz nie jesteśmy na tyle przygotowani, żeby grać ciągłym pressingiem przez 90 minut.  Zresztą ten mecz się przeciągał, trwał sto minut, koncentracja spadała i pojawiły się też problemy ze zmianami. Dotrwaliśmy do końca z jednym punktem, lecz mogliśmy te zawody przegrać, co by nas bardzo bolało. Tak jednak wynik był sprawiedliwy, tym bardziej, że mieliśmy dobrą sytuację na 2:0. Z taką drużyną jak nie podwyższasz, musisz zdawać sobie sprawę z tego, że stracisz punkty.

Wisła Kraków była też dla nas takim wyznacznikiem. Podawaliśmy to zawodnikom jako przykład, że Wisła nie wykorzystała swoich dwóch sytuacji. A z takimi drużynami jak Legia czy Lech może się to zemścić. Też mieliśmy szczęście, że uratował nas słupek czy głowa Gliwy. Mieliśmy bowiem dwie takie sytuacje, w których mogliśmy stracić bramkę.

A w piątek pana zespół czeka kolejne trudne wyzwanie i zmierzy się w ekstraklasie z Legią.

Przed nami najtrudniejsze spotkanie, kończące ten rok. Nie wiadomo, w jakim składzie tam pojedziemy i w jakim ustawieniu zagramy, piłkarze muszą mieć pełną wiarę na końcowy sukces. Musi to być widoczne na boisku, a jak nie będzie tego widać i zabraknie szybkości w działaniu, możemy mieć problemy. Zależy od naszej dyspozycji, ale i naszego nastawienia, czy będziemy mogli się postawić. Każda minuta pozytywnego dla nas wyniku będzie działać na naszą korzyść.

Spokojnie podchodzimy do tego meczu. Wiadomo, że to kolejny mecz od kiedy przyszedłem, gdy nie jesteśmy faworytem i większość spodziewa się po nas dostarczenia punktów innym. Wszystkie drużyny, z którymi graliśmy są jednak w górnej ósemce i mają cel, żeby grać w Europie. My jakoś te punkciki ciułamy – za dużo ich nie mamy, ale doliczyliśmy ich już pięć. A teraz przed nami najtrudniejszy akcent – zagramy z liderem na ich własnym boisku.

Przed chwilą wspomniał pan, że zależy panu na odpowiednim nastawieniu drużyny. Po meczu z Pogonią nie bał się pan powiedzieć, że pana zespół był dla rywali tłem. Czy podczas konferencji prasowych taka szczerość zawsze jest wskazana?

Nie można zawodników indywidualnie rugać, ale z drugiej strony są pewne granice. Zawodnicy i trenerzy są dobrze opłacani i to zaszczyt reprezentować dany klub czy miasto. Tu pewne granice nie mogą być przekroczone – ci, którzy wychodzą, muszą wykonać minimum pewnych rzeczy, a najlepiej wykonać je na odpowiednim poziomie. Gdy tego się nie robi, nie można tego tuszować i udawać że się nie widzi, trzeba coś powiedzieć. Czasami to jednak jest kwestia indywidualna. Zawodnik może mieć problem, o którym nie powie i wygląda słabo. Dlatego potem jest kilka dni na analizę i wyjaśnienie pewnych spraw w swoim gronie, żeby nie zostało nic po tym meczu, tylko trzeba wszystko wyczyścić.

Trener na konferencji czasami potrafi za dużo powiedzieć, jest zdenerwowany. Zauważy, że ktoś się nie stosuje do założeń i może wtedy coś stwierdzić w nerwowej atmosferze i wie, że ustawienie piłkarza metr w lewo czy w prawo powoduje, że nie ma bramki czy akcji. Trener o tym wie, a kibic czy dziennikarz, ale i czasami zawodnicy o tym nie wiedzą, bo zapominają.

Nerwy rzecz ludzka. 

Nerwy się zdarzają, ale trener jest od tego, żeby podchodzić do piłkarzy po ojcowsku, jak do swoich synów. Wspierać zawodnika, a nie rugać, bo on dobrze chciał. Najgorsze jest dla mnie jednak to, gdy ktoś pokazuję, że nie za bardzo chce i to jest zastanawiające. A czasami są takie dni, gdy zawodnicy mogą tak wyglądać i wtedy nie jest ciekawie. Całe szczęście, na razie tylko jeden mecz przegraliśmy i tam miałem duże zastrzeżenia. Poza nim też traciliśmy punkty, ale w podstawowych rzeczach nie widziałem zastrzeżeń.

Z Pogonią jednak nie jedno ogniwo, a kilka popełniało błędy. Wtedy to nie było ciekawe, a wręcz żenujące stać przy tej linii, bo widzisz, że zespół nie funkcjonuje tak, jak się umawialiśmy. To są jednak ludzie, a nie zaprogramowane roboty i takie mecze też mogą się zdarzyć i trzeba z tego wyciągnąć dobre wnioski.

Na razie widać, że idzie to w dobrą stronę, patrząc na bilans Stali pod pana wodzą i po miesiącu pracy widać, że zespół wyciąga wnioski. Chciałbym jednak tutaj zapytać, czy niektóre pana wrażenia na początku prowadzenia Stali okazały się błędne?

Oglądając pewne rzeczy z kanapy czy telewizora, możesz mieć swoje wrażenia – ewentualnie podpytać kogoś, kto jest bliżej o opinię. To jednak nie jest to samo, co prowadzenie zespołu. Piłkarz na swoim poprzednim etapie może zupełnie inaczej funkcjonować niż pod twoimi skrzydłami. Dlatego zawsze wierzę w każdego, wszystkim daję równe szanse. Ale to tak naprawdę zawodnicy wystawiają siebie w składzie, a nie ja – ja wypisuję, kto jest w wyjściowym składzie czy osiemnastce. Ich praca codzienna i odpowiedzialność i skuteczność na danej pozycji powodują, że są oni przed tymi, którzy prezentowali się słabiej, tak to funkcjonuje.

Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz – mówiłem to przed Lechem, teraz mówię przed Legią. Ci, co wtedy dobrze zagrali, mogą być prawie pewni, że wystąpią również teraz. Ci, którzy brylują na treningach, będą brani pod uwagę przy wyborze składu. I tak naprawdę zawodnicy siebie wyznaczają, a trener tylko nad tym czuwa i robi wszystko, żeby było lepiej.

Niedługo kończy się runda jesienna i rozpocznie się okres przygotowawczy. Dla Stali będzie to tak naprawdę pierwszy od lat taki czas jako pełnoprawnego zespołu ekstraklasy, bo przed sezonem zespoły awansujące wyżej często muszą się przystosować do nowej rzeczywistości. Możemy się spodziewać w Stali jakichś zmian w tym czasie?

Tak naprawdę jeszcze nic nie wiadomo. Pracuję w szóstym klubie ekstraklasy i po raz szósty przechodzę taką samą historię, chociaż właściwie najtrudniejszą z nich wszystkich. Liga będzie wznowiona pod koniec stycznia i na początku lutego. A wcześniej – ta sama śpiewka. Jedziesz na obóz przygotowawczy do Turcji czy na Cypr, a potem wracasz i modlisz się o pogodę, żeby była odwilż, żebyś mógł trenować na naturalnej płycie.

Jak chcemy dążyć do profesjonalnej piłki, nie może być tak, że połowa drużyn w ekstraklasie nie ma naturalnej podgrzewanej płyty. We wszystkich klubach, w których pracowałem, tylko w Koronie to się zmieniło. Zawodnicy i trenerzy, którzy chcą grać na naturalnej nawierzchni, muszą na takiej trenować.

W Arce również nie miał pan komfortowych warunków, lecz teraz widać już tam poprawę pod względem infrastruktury.  

Gdy byłem w Arce na wiosnę po powrocie z Turcji, bujaliśmy się przez miesiąc po sztucznych płytach, bo w Gdyni nie była odpowiednia, choć teraz już jest. Czy to jest normalne? Nie, to nie jest normalne! Tak naprawdę jesteśmy uzależnieni od pogody – jak będzie mróz, trenujemy na sztucznej, a potem gramy na naturalnej, i tak na zmianę. Wiemy, że tak nie powinno być i ubolewam nad tym, że tak jest dalej, ale jestem zaprawiony w bojach. Możesz się jednak dobrze przygotowywać, a wracasz do miasta i nie masz warunków.

Połowa drużyn może grać na naturalnej płycie, a połowa nie. To też trochę zależy od warunków, bo na Zachodzie wiosna przychodzi szybciej i są wyższe temperatury. Nad morzem czy Podkarpaciu można czekać dwa czy trzy tygodnie dłużej. I czasami wiemy, o jaką stawkę gramy i mecze w tym czasie mogą się okazać najważniejsze dla ogólnego rozrachunku. Dlatego trzeba się modlić, żeby warunki były sprzyjające przygotowaniom. Wtedy nasza gra będzie lepsza.

Czasami włodarze oczekują od nas atrakcyjnej gry, a nie mamy nawet gdzie trenować. W poprzednich klubach czasami musiałem odwoływać treningi, bo nawet sztuczna płyta była nieprzygotowana – stała na niej woda. Takie są niestety realia profesjonalnej piłki w Polsce, ale to powinno się zmienić jak najszybciej. Wiem jednak, że wkrótce będzie taki wymóg, że zespoły będą musiały trenować na naturalnej podgrzewanej płycie. Mam nadzieję, że wtedy poziom się podniesie.

Wspomniał pan o poziomie gry, ale ma to również wpływ na zdrowie zawodników. Wiele razy słyszałem od piłkarzy, że po zmianie murawy sztucznej na naturalną i odwrotnie, byli bardziej narażeni na różne kontuzje.

Dokładnie, a w mniejszych klubach często jest węższa ławka. Wypadnie ci jeden czy dwóch zawodników i już całkowicie możesz być rozłożony. Dlatego powinniśmy zwiększać swoje szanse i starać się takie rzeczy zapewniać. Albo chcemy mieć profesjonalną piłkę, albo wciąż udawać, że jest fajnie i zacząć grać w święta. Dajcie nam najpierw trenować. Chcemy grać w styczniu, a przecież nie mamy gwarancji, jak zima będzie wyglądała.

Teraz przed Lechem dwa razy trenowaliśmy na sztucznej, bo płyta się nie nadawała. Przed Pogonią też raz byliśmy na sztucznej, gdy przymrozek złapał.

Po miesiącu pracy w Mielcu ma pan już jakieś określone plany na Stal?

Utrzymanie w ekstraklasie jest priorytetem i wszystko pod to robimy. Nie możemy długofalowo patrzeć na wiele rzeczy. Trzeba podwyższać poziom, a potem, daj Boże, po utrzymaniu zrobić coś mądrego. Ten okres przygotowawczy nie będzie za długi, ale taka jest rzeczywistość. Przynajmniej w klubach, które borykają się z problemami sportowymi i nie tylko. Dlatego tutaj trzeba doraźnie zrealizować cel.

Odejdźmy od tematu – chciałbym na moment wrócić do meczu z Lechem Poznań. A konkretnie do sytuacji, gdy po anulowaniu bramki Ishaka całował pan różaniec, co szeroko komentowano w mediach społecznościowych. Kiedyś pan przyznał, że gdy pan dotyka różańca, porażka mniej boli. Można powiedzieć, że i ostatnio różaniec trochę pomógł?

Różaniec mam praktycznie cały czas przy sobie. Dla mnie to po prostu rzecz święta. Gdy mam go na meczu, przede wszystkim modlę się o zdrowie dla zawodników. Wynik? Fajnie byłoby zawsze wygrywać, ale zwykle jest to sprawa otwarta. Dlatego mówię trenerom drużyny przeciwnej: “niech wygra lepszy”. A sprawiedliwość nie zawsze jest. Każdy z nas nosi jednak swój krzyż.

Od pierwszego meczu różaniec mi towarzyszy i pewnie będzie towarzyszył do końca. Raz go dotknę, raz pocałuję, raz go mam w kieszeni, a raz na szyi. Kiedyś wspomniałem, że to różaniec od św. Jana Pawła II, który kiedyś otrzymałem od przyjaciela i jest on dla mnie ważny. Chociaż przez moment go straciłem, bo po utrzymaniu z Wisłą Płock prezes tak mi się rzucił na szyję, że potem patrzę, a różaniec zerwany i nie było jego części.

Człowiek, który kosił trawę na stadionie miał jednak takie fantastyczne oko, że znalazł tę końcówkę. Trochę ten różaniec przerobiłem, żeby był bardziej odporny w radości. Mam go dalej, teraz towarzyszy mi przy nowym wyzwaniu, a wcześniej był przy mnie w Anglii. Praktycznie jest ze mną cały czas.

Po spotkaniu z poznaniakami część użytkowników Twittera komentowała pana zachowanie, trochę je krytykując czy wyśmiewając. Domyślam się, że takie wypowiedzi czasami do pana docierają, jak pan na nie reaguje?

Kiedyś ktoś mi powiedział, że gdybym nie obnosił się z różańcem, może miałbym lepsze propozycje pracy, bo niektórych to razi czy dotyka. Mamy jednak wolność naszej wiary. Kto chce, może mnie wyśmiewać – ja tego nie robię w stosunku do innych. Nikomu nic nie narzucam, wiara jest moją sprawą. Nie robię niczego pod publiczkę, tylko zachowuję się tak, jak czuję. Każdy ma prawo coś tam sobie napisać, ale mnie to nie interesuje. Taki jest świat, a nawet jeszcze gorzej będzie pod tym względem…

Skoro jesteśmy przy temacie wiary, chciałbym przejść do tematu zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Jak pan spędzi ten czas?

Cieszę się, że syn dostał pozwolenie na to, żeby przylecieć z Anglii i córka też wtedy będzie w domu. Chcielibyśmy odwiedzić mamę i babcię, ale wiemy jaki jest trudny okres – to jest ryzyko. Poza tym dużo się przemieszczamy – córka studiuje, syn gra, ja trenuję i widzimy się na co dzień z wieloma ludźmi. Wiadomo, że chcielibyśmy odwiedzić najbliższych, ale trzeba być odpowiedzialnym, dlatego spędzimy święta we własnym gronie. Już jednak dawno się nie widzieliśmy, nie byliśmy razem. Ten czas też pozwoli nam odpocząć i ochłonąć. Wiadomo też, w jakiej sytuacji jesteśmy – bez mamy i żony, to już prawie rok, od kiedy nie ma jej z nami.

Tegoroczne święta będą takimi pierwszymi.

Pierwszymi i odczuwalnymi. Żona zawsze podczas Wigilii czytała fragment Pisma Świętego – obecność jej była namacalna, odczuwalna, a teraz te święta będą bez niej. Ostatnie święta spędziliśmy osobno – ja z Kubą w Anglii, a córka w Warszawie. Teraz jednak jak Bóg da, spędzimy je razem, ale bez żony. Ktoś z nas będzie musiał też przeczytać fragment Pisma Świętego zamiast Ulki, dlatego na pewno łezka w oku się pojawi, bo to będzie nam się kojarzyć z naszą mamą i żoną. Ale trzeba to przeżyć i tyle, takie jest życie – ktoś odchodzi, a ktoś się rodzi. Gdy to spotyka najbliższych, rany są duże, ale tak to już jest na tym świecie.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI