Marzenia zduszone w zarodku – jak Legia wybijała z głowy mistrzowskie aspiracje nuworyszy

06.02.2021

„W tym kraju są zasady, ten kraj ma to w zwyczaju, równo ścinać wszystkie głowy, wystające do połowy” – śpiewała przed laty Pidżama Porno. Podobnie w ostatnich latach było z Legią Warszawa. Gdy jakiś nuworysz wykazywał mistrzowskie aspiracje, „Wojskowi” w bezpośrednich starciach, bardzo szybko temperowali jego zapędy.

Legia może zawodzić, ale na tego typu spotkania zawsze się niesamowicie „spina” – mówił w rozmowie „FutbolNews.pl” Remigiusz Jezierski, przy okazji rozmowy o szansach Pogoni Szczecin i Rakowa Częstochowa na pierwsze w historii mistrzostwo Polski któregoś z tych klubów. Czy podobny scenariusz będzie miało miejsce dzisiejsze starcie przy Legii z Rakowem? Na razie przyjrzyjmy się poprzednim bojom mistrzów Polski z niespodziewanymi aspirantami do tytułu.

Whisky na pocieszenie

W sezonie 2014/2015 o tytuł zaciekle walczyły Lech Poznań i Legia Warszawa. Po 32. kolejkach obie ekipy miały tyle samo punktów na koncie, ale to „Kolejorz” był liderem Ekstraklasy, dzięki lepszemu bilansowi bezpośrednich spotkań. Za plecami poznańsko-warszawskiego duetu przez cały czas czaiła się jednak Jagiellonia Białystok, tracąc do tego tandemu tylko cztery „oczka”. W razie ewentualnej wygranej w stolicy w 33. kolejce, „Duma Podlasia” także mogła jeszcze nieźle namieszać w lidze.

Nic takiego jednak nie miało miejsca. Gospodarze wygrali 1:0 i zwiększyli przewagę nad żółto-czerwonymi do siedmiu punktów. Mecz zakończył się jednak wielkim skandalem. W 98. minucie, sędzia Paweł Gil podyktował rzut karny, za rzekome zagranie ręką przez Giorgi Popchadze. Jedenastkę pewnie wykorzystał Orlando Sa, a Legia, która przyznajmy to szczerze, nie zaprezentowała się tego dnia zbyt okazale, zdobyła cenne punkty. W ekipie Jagi wszyscy wpadli w szał. Tym bardziej, że chwilę wcześniej, w polu karnym faulowany był również Przemysław Frankowski, ale sędzia w tamtej sytuacji nie dopatrzył się przewinienia.

Wygrywać mecze k…., a oni są cały czas zesrani k…. na tym boisku ci sędziowie, nie może tak być – nie bawił się w dyplomacje przed kamerami Canal +, Sebastian Madera.  – Nikt nie wiedział co jest grane, ja w ogóle myślałem, że jest spalony – skomentował całe zajście w mixed-zonie, Michał Pazdan. Wcześniej jeszcze, fenomenalnie broniący Bartłomiej Drągowski, wdał się w słowną pyskówkę z kibicami Legii, zaś schodzący z boiska Igor Tarasovs, kopnął jeden z mikrofonów, który trafił stojącą obok rzeczniczkę prasową warszawskiego klubu, Izabelę Kuś. Do bijki z Łotyszem rwał się wówczas Jakub Kosecki.

Do historii zaś przeszły słowa trenera Michała Probierza, który zapytany na konferencji prasowej, co zrobi jak wróci do domu, odparł z rozbrajającą szczerością: – Przyjadę do domu, pier….. whisky, bo co mi zostało.

Goliat pokonał Dawida

Sezon później, absolutną rewelacją rozgrywek był Piast Gliwice. Podopieczni Radoslava Latala patrzyli z góry na resztę stawki przez niemal całą fazę zasadniczą, ale wyraźnie spuchli w jej końcówce i dali się dogonić Legii. W grupie mistrzowskiej, piłkarze Stanisława Czerczesowa grali jednak w kartkę (dwa zwycięstwa, remis i porażka), w związku z czym przed bezpośrednim starciem z gliwiczanami w Warszawie w 35. kolejce, obie ekipy miały na koncie tyle samo punktów (po 37). Oj, gorące były to dni w stolicy Polski.

W bezpośrednim pojedynku gospodarze nie dali jednak szans „Piastunkom”, wygrywając okazale 4:0. Wysoki wynik tej rywalizacji może być jednak mylący, bo Legia tylko w drugiej połowie w pełni dominowała na boisku. W pierwszej odsłonie, jej gra była nierówna i szarpana. Jednakże zabójcza skuteczność (jedyne dwie sytuacje zamienione na gole) i trafienie do szatni Guilherme ustawiły to spotkanie. „Goliat pokonał Dawida” – tak spotkanie przy ul. Łazienkowskiej podsumował „Dziennik Zachodni”.

Kto zamierzał po tym meczu wieszać złote medale na szyjach piłkarzy Legii, mógł się jednak srodze rozczarować. Stołeczny zespół przegrał bowiem kilka dni później z Lechią w Gdańsku 0:2, zaś Piast pewnie pokonał Ruch Chorzów 3:0. Dopiero w ostatniej kolejce, „Wojskowi” przypieczętowali zdobycie tytułu, zwyciężając z Pogonią Szczecin 2:0. W tym samym czasie gliwiczanie, niespodziewanie przegrali u siebie z Zagłębiem Lubin 0:1.

To była kradzież

W sezonie 2018/2019, po latach niepowodzeń, o mistrzowski tytuł chciała w końcu powalczyć Lechia Gdańsk. Po wielkiej letniej akcji „oddzielania ziaren od plew”, biało-zieloni prezentowali futbol do bólu konsekwentny, który zaprowadził ich na czoło Ekstraklasy. Łącznie liderowali przez 23 kolejki, ale bardzo wąska kadra oraz gra na dwóch frontach sprawiły, że w kwietniu 2019, podopieczni Piotra Stokowca mocno spuścili z tonu. A że w tym samym czasie wyższy bieg włączył Piast Gliwice, a także przebudziła się Legia Warszawa, szanse na mistrzostwo zostały mocno ograniczone.

W 33. kolejce, Lechia musiała zatem wygrać z Legią u siebie, by dalej być w grze o tytuł. Zamiast wielkiego święta, na Energa Arena była jednak wielka stypa. Gospodarze co prawda szybko, bo już w 17. minucie, objęli prowadzenie po trafieniu Lukasa Haraslina. Utrzymali je jednak tylko do przerwy. W drugiej połowie na murawie dominował już tylko jeden zespół, a gdańszczanie dosłownie oddychali rękawami. Po meczu mieli jednak poczucie ogromnej niesprawiedliwości, bo ich zdaniem, sędzia Daniel Stefański nie podyktował dwóch rzutów karnych, za zagrania piłki ręką przez Artura Jędrzejczyka i Williama Remy’ego. – Ten mecz powinien wyglądać inaczej od piątej minuty, gdzie powinien być rzut karny i czerwona kartka – stwierdził na konferencji prasowej, Piotr Stokowiec.

„To była kradzież”

Jego podopieczni po końcowym gwizdku wypowiadali się jeszcze ostrzej. –  To była kradzież -nie gryzł się w język Dusan Kuciak. Jędrzejczyk powinien dostać dwie czerwone kartki. Pierwsza na pewno i nie ma się co oszukiwać, ale idziemy dalej. Czy jest normalne, że Jędrzejczyk wybija piłkę na rzut rożny, a sędzia daje rzut pośredni? Dalej, „Jędza” fauluje Konrada Michalaka jak w futbolu amerykańskim i nie ma nawet żółtej kartki. A powinna być, w drugiej połowie dostaje drugą i czerwoną, dziękuję bardzo. Potem Remy zgarnia piłkę ręką i dla mnie to jest drugi karny. Gratuluję sędziemu. Zaraz, skąd on jest? Gdzie on mieszka na co dzień? Nie mówię, że okradł nas o trzy punkty, ale o punkt na pewno. Nie obrażam nikogo, a najgorsze jest to, że ten pan nie szanuje ludzi.

Po tej porażce, Lechia już się nie podniosła. Zdobyła co prawda Puchar Polski, ale w lidze wygrała tylko jedno z kolejnych czterech spotkań i sezon 2018/2019 zakończyła na najniższym stopniu podium.

Casus gliwicki

Na pocieszenie dla piłkarzy Rakowa, nie zawsze jednak bywało tak, że Legia w zarodku dusiła wszelkie mistrzowskie plany ligowych aspirantów. Rozpędzony Piast Gliwice wiosną 2019 zdołał wygrać przy Łazienkowskiej 1:0, odnosząc w ogóle pierwsze w historii zwycięstwo w stolicy, a później sięgnął po sensacyjny tytuł. Zatem dla chcącego nic trudnego.