Królowie Ligi Europy powalczą o coś w Lidze Mistrzów? Rozpędzona Sevilla wchodzi do gry

17.02.2021

Gdyby wskazać dwie najmocniejsze ekipy w 2021 roku w Hiszpanii, na pewno jedna z nich byłaby z Sewilli. Bowiem zarówno Real Betis, jak i Sevilla są w niesamowitym gazie. Pierwsi gonią czołówkę, a drudzy w niej na stałe zagościli i są obecni na wszystkich frontach. Czy ekipa Julena Lopeteguiego jest faworytem dwumeczu z BVB? Niewykluczone.

Gdy losowano pary 1/8 finału jedni i drudzy nie mogli narzekać. W końcu Sevilla dostała prawdopodobnie jednego z najsłabszych mistrzów grup, a Borussia Dortmund dostała najsłabszy hiszpański zespół z drugich miejsc. Tyle że od grudniowego wyciągania kulek minęły ponad dwa miesiące i sytuacja diametralnie się zmieniła.

Sevilla rozegrała 18 meczów na trzech frontach i bilans jest po prostu kapitalny. 15 zwycięstw, 2 remisy i 1 porażka. Jedynym zespołem, który zdołał pokonać Los Nervionenses było Atletico miesiąc temu. Ponadto podziały punktów z Betisem w derbach i wpadka z Realem Valladolid. To jednak nic, bo wspomniana porażka na Wanda Metropolitano była ostatnim momentem, gdy rywal zagroził jakkolwiek Sevilli. Tydzień później Edgard Mendez z Alaves strzelił ostatniego gola drużynie Lopeteguiego prawie na miesiąc. Cadiz, Valencia, Eibar, Almeria, Getafe, Barcelona i Huesca. Wszystkie te mecze Sevilla wygrała do zera, choć trudno mówić o pogromach. Było trzy razy po 3:0, dwa razy po 2:0 i 1:0. Oczywiście najlepiej smakowała wygrana przeciwko Barcelonie w Pucharze Króla.

Sevilla potrafi kapitalnie wyłączyć rywali z gry. Najlepiej o tym świadczą liczby w defensywie. Głównie będziemy podpierać się ligowymi. 16 straconych goli to drugi wynik w Hiszpanii, po kapitalnym Atletico. Ledwie trzy bramki więcej niż defensywa, którą zachwyca się cały świat. Czyja to zasługa w Sevilli?

Zgnojony i odrodzony

Jedna nieudana praca może naprawdę zastopować karierę trenera na topowym poziomie. Tak było przecież z Julenem Lopeteguim, wokół którego najgoręcej było w 2018 roku. Wówczas spokojnie przygotowywał się z kadrą Hiszpanii do mundialu w Rosji. Ostatecznie prezydent RFEF, Luis Rubiales – hiszpańskiego związku – wyrzucił go… kilka dni przed startem turnieju. Wszystko dlatego, że do mediów wyciekły informacje o negocjacjach Lopeteguiego z Realem Madryt. W rzeczy samej, selekcjoner po turnieju miał przejść do Królewskich, o czym nie poinformował związku. Życiowa szansa szybko okazała się przekleństwem.

14 meczów w Madrycie i średnia na poziomie 1,43 była po prostu kompromitującymi liczbami. Zresztą jego praca miała dwie klamry. Pierwszą było 2:4 w Superpucharze z Atletico, a ostatnią 1:5 z Barceloną w lidze. Po drodze 0:3 z Sevillą czy też seria kompromitacji z Sevillą(0:3), CSKA, Alaves i Levante. Sześć porażek w tylu meczach, to na Bernabeu zawsze będzie wyrok. Tym bardziej, że Lopetegui nie miał takiej pozycji, jak inni wielcy trenerzy przychodzący do Madrytu.

Kilka miesięcy przerwy i latem 2019 roku trafił do Sevilli. To wydaje się być idealne miejsce dla świetnych trenerów, którym czegoś brakuje, by wejść na sam szczyt. Czołówka LaLiga, walka o trofea i promowanie piłkarzy. Brzmi bardzo dobrze. Tym bardziej, że Lopetegui już sprawdzał się w podobnych miejscach, jak FC Porto czy kadra Hiszpanii U21.

Bez fajerwerków, ale z wielką solidnością

Czego kibice mogli oczekiwać, efektywnej gry? Na pewno. Dobrej obrony? Zapewne było gdzieś dalej w planach kibiców. Tymczasem jest kapitalnie. W ubiegłym sezonie ledwie 34 stracone gole to była trzecia defensywa ligi, zaraz za madryckimi klubami, a trochę przed Barcą.

Ofensywa przy tym już tak nie błyszczy. W końcu 54 strzelone gole wówczas nikogo na kolana nie rzucały. To nawet nie było 1,5 bramki na mecz. Może mamy spore wymagania, ale jednak mowa o czołowej drużynie w Hiszpanii. W końcu budowana za znacznie mniejsze pieniądze Granada strzeliła ledwie dwa gole mniej. Teraz też przecież nie strzelają zbyt wiele. 32 trafienia w 22. meczach to nadal nie jest 1,5 bramki na mecz. W tej materii są gorsi od Realu Sociedad, a podobne – lub takie same wyniki – osiągnęły Athletic Club, Levante czy Villarreal, kompletnie uzależniony od formy Gerarda Moreno.

Co jest więc kluczem? Zwycięstwa do zera! Może to nie jest klasyczne „unocerismo”, czyli wygrywanie 1:0 w stylu Diego Simeone, ale prawda jest taka, że Sevilla 10 z 14. wygranych ligowych zanotowała bez straty gola. W dodatku sześć z tych spotkań kończyło wygraną 1:0! Poza tym dwukrotnie trafiali rywali w stosunku 2:0 i 3:0.

Statystyki pełne kontrastów

Jeśli liczycie, że statystyki ukażą nam Seville jako zespół, który wszędzie jest w czołówce, to się grubo mylicie. Zerkamy na portale takie, jak fbref.com, whoscorred.com czy understat.com i można stamtąd wyciągnąć naprawdę zdumiewające liczby. Oczywiście zdumiewające, gdy mówimy o drużynie, która teoretycznie może jeszcze zgarnąć potrójną koronę w tym sezonie.

Weźmy pod uwagę strzały. Co dziesiąte uderzenie Sevilli wpada do bramki przeciwnika i pod tym względem możemy mówić o przeciętnej pod kątem lig TOP5. Ich celność również pozostawia wiele do życzenia. Spośród 268 oddanych uderzeń, nieco ponad 1/4 była celna. Ale jeśli strzał był celny, aż 38% z nich skończyło się golem i pod tym względem zajmują siódme miejsce wśród najlepszych w Europie.

Pod kątem posiadania to druga ekipa w LaLiga i piąta wśród klubów lig TOP5. Wynik na poziomie 62,8% to nieznacznie lepsze liczby choćby od Bayernu Monachium! Gdzie jeszcze są w czołówce?

– 67,3% skutecznych dryblingów(2. miejsce za Aston Villą)
– 84,6% celnych podań(11. miejsce), w tym aż 91,2% celnych krótkich podań, a więc takich o długości pomiędzy 5 a 15 yardów(6. miejsce)

To teraz kilka liczb, które zmieniają położenie Los Nervionenses w tabelach.

  • 33. miejsce w liczbie kontaktów z piłką w polu karnym przeciwnika – 524. Wyżej w klasyfikacji m.in. Bologna czy Stade Brestois
  • 40. miejsce w liczbie podań progresywnych, czyli zdobywających teren – 775. Tyle że dziesięć pozycji wyżej jest… Atletico, co najlepiej oddaje, że wcale nie trzeba być tutaj wysoko.
  • 21. miejsce w podaniach w pole karne
  • 43. miejsce wśród zespołów tworzących sytuacje bramkowe – średnio 2,41/mecz. Dla porównania Borussia Dortmund jest w czołówce z 3,24 takimi sytuacjami w każdym spotkaniu. Prowadzi Bayern z kosmicznym wynikiem 5,00 przed drugim Interem 4,05.

Duet prosto z Francji

40 milionów dla Sevilli to nadal spore pieniądze. Ale za taką kwotę Monchi znalazł i sprowadził z Francji jeden z najbardziej pożądanych – dzisiaj – duetów obrońców w Europie. Oczywiście Diego Carlos w marcu skończy już 28 lat, wiele osób go kojarzy głównie z sytuacji, gdy francuski sędzia Tony Chapron zakończył swoją karierę po kopnięciu w Brazylijczyka. Dodatkowo kibice pamiętają o masowo prokurowanych karnych w końcowej fazie Ligi Europy. Mowa jednak o niezwykle mocnym obrońcy, na którym nikt się nie poznał w Brazylii. A dziwne, wszak trafił do Sao Paulo FC. Potem jednak przez Estoril Praia trafił do Nantes, skąd wyciągnął do Monchi.

Jules Kounde wielokrotnie powtarzał, że jest zbyt wolny na bocznego obrońcę oraz… zbyt niski na środkowego. Tyle że kto ogląda regularnie Seville, ten wie, że jego 178 centymetrów nie jest kłopotem. To jest typ defensora, jakiego dzisiaj szukają topowe kluby. Oczywiście, gdyby miał te 7-8cm więcej, byłby ideałem. Ale umówmy się, nadal chętnych na zapłacenie jego klauzuli, która wynosi – w zależności od źródła – około 75-80 milionów euro nie brakuje.

Dlaczego? Bardzo dobry z piłką przy nodze i coraz pewniejszy siebie. Kapitalny rajd przeciwko Barcelonie przed tygodniem, dał prowadzenie Sevilli w półfinale Pucharu Króla. Komentujący mecz Robert Podoliński przyrównał jego odwagę do defensorów Atalanty Bergamo. To dużo, wszak chyba nie ma bardziej ofensywnie usposobionych obrońców od tych u Gian Piero Gasperiniego. Kounde jest również niezwykle szybki. W dzisiejszych czasach to cecha kluczowa w topowych klubach. Coraz wyżej grające linie obrony sprawiają, że ich rywale lubują się w piłkach za plecy defensywy. Wtedy ktoś musi doganiać napastników. W ten sposób buduje choćby Bayern, który od sezonu 21/22 będzie miał w defensywie trzech sprinterów: Upamecano, Lucasa i Daviesa. Dwóch to zresztą rywale Kounde w walce o skład kadry Francji. Ponadto 140 meczów dla Bordeaux i Sevilli. Do tego już po debiucie w kadrze Francji. Doświadczony, ale wciąż z długą przyszłością, bo mowa o niespełna 23-latku.

Jest snajper, są wygrane

Gdy w styczniu ubiegłego roku Youssef En-Nesyri przenosił się z Leganes do Sevilli za 20 milionów euro wielu pukało się w głowę. Wówczas Marokańczyk nie miał 23 lat, ale trudno było znaleźć powody, ku wydaniu takich pieniędzy na… mało skutecznego napastnika. Najlepszy sezon – 18/19 – to ledwie 9 goli na poziomie LaLiga. Niby wynik przyzwoity, zwłaszcza w defensywnie grającym Leganes. Mimo wszystko więcej było wątpliwości niż pozytywnych głosów. Tym bardziej, że En-Nesyri do końca sezonu rozegrał ledwie 800 ligowych minut, w których strzelił 4 gole. W Lidze Europy dorzucił dwie sztuki, ale to nadal nie był zadowalający wynik. Trudno się dziwić, że był tylko drugim wyborem Julena Lopeteguiego, za wybitnie nieholenderskim napastnikiem Luukiem De Jongiem.

Początek obecnych rozgrywek też bez rewelacji. Niby wpadały pojedyncze gole, a większe show zrobił z kopciuszkami Ligi Mistrzów, gdy ustrzelał dublety ze Stade Rennes i Krasnodarem. Jednak dobra forma Sevilli zbiegła się z dyspozycją strzelecką En-Nesyriego albo odwrotnie. Do 29 grudnia miał ledwie 4 gole na koncie. Ruud van Nisterlooy powiedziałby, że potem była klasyczna historia z keczupem u napastnika. Jak nie leci, to nie leci, ale jak zacznie, trudno powstrzymać. Trafiał z Villarrealem, Alaves czy Getafe, a dwukrotnie w pojedynkę rozbijał rywali swoimi hat-trickami. Wielkie show u siebie zrobił z Realem Sociedad i Cadizem.

Nadal nie jest regularny. W końcu rozegrał 22 mecze ligowe i trafiał tylko w… dziewięciu. Krótko mówiąc częściej jego goli nie ma, niż są. Mimo tego dzisiaj nikt w Sewilli nie ma wątpliwości. To Monchi miał racje, co do Marokańczyka i warto było wydać dwie dychy na gracza Leganes. Zresztą w Barcelonie chyba żałują, że nie tego gracza „Ogórków” wyciągnęli zeszłej zimy.

Cichy bohater

Wszyscy zachwycają się golami En-Nesyriego, rozwojem Kounde. Ponadto głośno o tych, którzy wyrobili sobie nazwisko w większych klubach – Rakitić, Jesus Navas czy Suso. Mało jest o Joanie Jordanie. A to właśnie Katalończyk jest jednym z najważniejszych trybików w maszynie Lopeteguiego. Jego historia jest nieco absurdalna. Trafił do Espanyolu w wieku 17 lat, ale tak naprawdę nigdy nie dostał tam szansy. Niewiele brakowało, a jego śladem poszedłby Marc Roca.. Tymczasem Jordan wyfrunął do Eibaru za milion euro w 2017 roku, by dwa lata później być czternaście razy droższym graczem! Teraz może takiej przebitki nie będzie, ale potencjalny kupiec za środkowego pomocnika ze znakiem jakości Sevilli musiałby wyłożyć zapewne trzy razy tyle, ile zapłacił Monchi.

Pomoc Sevilli trzeba przyznać, jest idealnie skomponowana. Fernando pełni rolę „6”, która dobrze czuje się z piłką przy nodze. Gdy Kounde zapędzi się do przodu, Brazylijczyk wypełni jego pozycje. Joan Jordan do niedawna wyróżniał się srebrnymi, a nawet białymi pomalowanymi włosami, ale to kapitalna „8”. Ma w sobie coś z angielskiego typu pomocnika „box-to-box”. Trzeba bronić? Będzie bronić. Trzeba atakować? Pójdzie za akcją do przodu. Dużym jego atutem jest zdobywanie przestrzeni z piłką przy nodze. Niby coś naturalnego dla piłkarza, ale wielu pomocników lubi szybko pozbyć się piłki do skrzydłowych/napastników. Jordan, jeśli może, idzie do przodu z piłką tworząc w ten sposób przewagę liczebną.

Transfer z nieba i wymuszona zmiana planów

Przyjście Papu Gomeza miało być brakującym elementem dla Lopeteguiego, by wzmocnić zespół. Miało, ale wszystko popsuł Djene Dakonam, gracz Getafe. Bandyckie wejście Togijczyka wykluczyło na długi czas Lucasa Ocamposa. Awantura pomiędzy Lopeteguim a Pepe Bordalasem – trenerem Getafe – skończyła się wykluczeniami dla obu szkoleniowców. Trudno się jednak dziwić opiekunowi Sevilli. Stracił swojego kluczowego gracza w ofensywie.

Ocampos pasował idealnie do koncepcji, w której był kimś pomiędzy skrzydłowym a „10”. Sevilla gra 4-3-3, ale jego rola podobnie wygląda do Ikera Muniaina w Bilbao z 4-4-2, jakie proponuje Marcelino. Na grafikach przypisany do bocznej strefy, ale często możemy Argentyńczyka oglądać w środku. Papu Gomez miał być typową „10”, która będzie miała sporo wolności dla siebie. Tymczasem Papu musi zastąpić Ocamposa, co wcale łatwe nie będzie. W końcu trzeba trochę przemodelować zadania. Były gracz Atalanty lubi schodzić nisko po piłkę, lubi wejść do boku, ale to jednak inny gracz niż Ocampos.  To na dzisiaj chyba największe wyzwanie dla trenera i zespołu.