Aspiracje kontra rzeczywistość – kto w ostatnich latach zawodził w ekstraklasie podobnie jak Cracovia i Lech?

25.02.2021

Mająca przed sezonem aspiracje sięgające europejskich pucharów Cracovia, ma po 18. kolejkach tylko trzy punkty przewagi nad strefą spadkową. Lech Poznań zaś w bieżących rozgrywkach najwyżej w tabeli był na szóstym miejscu, aż 12 serii spotkań z kolei spędzając w dolnej ósemce. A kto jeszcze w ostatnich latach w ekstraklasie grał grubo poniżej oczekiwań?

Dziwne roszady

W 2014 roku szeroki strumień pieniędzy od W&C Vermögensgesellschaft AG popłynął do Gdańska i od tego czasu Lechia miała stać się ligowym potentatem. Nad Motławą nie potrafili jednak umiejętnie spożytkować tych pieniędzy. Sukcesu chcieli tu i teraz, co roku sprowadzając nowych graczy w ilościach hurtowych. Taka polityka nie przełożyła się na sukces. Od sezonu 2014/2015 „Biało-zieloni” zajmowali kolejno 5., 5. i 4. miejsce w ekstraklasie. Najbliżej upragnionego tytułu byli w kampanii 2016/2017. Gdyby w ostatniej kolejce pokonali w Warszawie Legię, zdobyliby mistrzostwo Polski, bo w równolegle toczonym pojedynku innych kandydatów do majstra, a więc Jagiellonii Białystok i Lecha Poznań, padł remis 2:2.

Latem 2017, jak co okno transferowe, nad Morze Bałtyckie przyjechał tabun nowych piłkarzy (tym razem 12), który miał w końcu nadać biało-zielonym piłkarski blask. Większość wzmocnień jak zwykle okazała się nie trafiona. Do tego trzeba dodać przerośniętą kadrę (40 zawodników!), pełną niewypałów z poprzednich sesji transferowych. Nic dziwnego zatem, że klub o tak niezbalansowanej obsadzie prawie spadł.

Nazwiska w Gdańsku cały czas oczywiście budziły uznanie. Sęk w tym, że w większości byli to już gracze, którzy znajdowali się po drugiej stronie futbolowej rzeki (Milos Krasić, Sebastian Mila, Jakub Wawrzyniak, Grzegorz Wojtkowiak). Do tego trzeba dodać fakt, że zdolna młodzież jeszcze nie okrzepła, zaś zawodnicy, którzy już w kolejnym sezonie mieli przysłużyć się w zdobyciu Pucharu i Superpucharu Polski nie znaczyli jeszcze aż tak wiele w rozgrywkach 2017/2018 (Błażej Augustyn, Lukas Haraslin, Michał Nalepa).

Sezon w roli pierwszego trenera rozpoczął Piotr Nowak, ale gdy we wrześniu Lechia znajdowała się niebezpiecznie blisko strefy spadkowej, doszło w Gdańsku do dziwnej roszady. 19-krotny reprezentant Polski objął stanowisko dyrektora sportowego, zaś jego obowiązki przejął dotychczasowy szkoleniowiec przygotowania fizycznego, Adam Owen. Walijczyk nie miał absolutnie żadnego doświadczenia w samodzielnym prowadzeniu zespołu, zatem nic więc dziwnego, że zanotował takie, a nie inne wyniki (4 zwycięstwa, 6 remisów i 6 porażek).

Dopiero Piotr Stokowiec zatrudniony w marcu uratował sytuację. Jego bilans też jednak nie imponował (3 wygrane, 2 remisy i 5 porażek). Szczęście Lechii polegało bowiem na tym, że wówczas w ekstraklasie występowały dwa zespoły, mocno odstające poziomem od reszty stawki, a więc Bruk-Bet Termalica Nieciecza i Sandecja Nowy Sącz.

Gdzie trenerów czterech…

Lechia, mimo przeróżnych perturbacji, potrafiła jednak zachować byt w elicie. Zagłębie Lubin w sezonie 2013/2014 nie miało tyle szczęścia.

Patrzymy na skład „Miedziowych” z tamtego okresu i trochę nie dowierzamy. Owszem, trochę szrotu się przez Dialog-Arenę przewinęło (Elvedin Dzinić, Boris Godal), ale znajdowali się w niej również gracze doświadczeni (Dawid Abwo, Adrian Błąd, Łukasz Piątek, Arkadiusz Piech, Miłosz Przybecki). Pokazywać zaczęła się również zdolna młodzież (Jarosław Jach, Filip Jagiełło, Jarosław Kubicki, Krzysztof Piątek). Z pewnością nie był to zespół na walkę o medale w ekstraklasie, ale na spadek – tym bardziej nie. A jednak do niego doszło. W XXI wieku była to już trzecia degradacja lubinian.

Trudno o sukces, kiedy zespół w ciągu sezonu prowadzi aż czterech trenerów. A właśnie taka sytuacja miała miejsce w Lubinie. Rozgrywki jako ten pierwszy, zaczął Pavel Hapal, od października 2011 prowadzący Zagłębie. Jednak po dwóch kolejkach Słowak stracił pracę, a jego następcą został człowiek znający lubiński klub od podszewki. Adam Buczek, bo o nim mowa, doprowadził „Miedziowych” do dwóch triumfów w rozgrywkach Młodej Ekstraklasy (w sezonach 2009/2010 i 2010/2011). To on miał odpowiadać za wprowadzanie do pierwszego zespołu nowego narybku.

Jego misja trwała jednak tylko dwa miesiące. Mimo stosunkowo niezłych wyników jak na „świeżaka” (2 zwycięstwa, 2 remisy i 3 porażki) uznano, że prowadzenie pierwszej drużyny to dla niego zdecydowanie za wysokie progi. Buczka niespodziewanie zastąpił Orest Lenczyk, który wydawało się, że po odejściu ze Śląska Wrocław na dobre opuścił trenerską ławkę. Nic bardziej mylnego. Sęk w tym, że „Oro-Profesoro” nie potrafił już dogadać się z podopiecznymi. Z uporem maniaka stosował taktykę opartą w głównej mierze na defensywie i kontratakach, podczas gdy potencjał Zagłębia predestynował raczej do gry w ataku pozycyjnym. Dlatego nestor polskich szkoleniowców także nie dotrwał do końca sezonu.

Misji ratunkowej podjął się Piotr Stokowiec. „Stoki” zespół z Dolnego Śląska przejął w połowie maja. Drużyna uwiła już sobie wówczas gniazdko w strefie spadkowej, nie wygrywając wcześniej pięciu kolejnych z gier. Z nim u steru przedłużyła tą koszmarną passę do dziewięciu spotkań i z hukiem spadła z ekstraklasy. Znane przysłowie mówi, że „gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść”. O czterech trenerach w ciągu jednego sezonu można chyba powiedzieć to samo.

Cyrk przy Konwiktorskiej

Rozochocony 4. miejscem w sezonie 2008/2009, Józef Wojciechowski latem 2009 nie szczędził grosza na transfery, aby w kolejnych rozgrywkach Polonia Warszawa była jeszcze wyżej w tabeli. Na Konwiktorską zawitali wówczas Arkadiusz Onyszko, Dariusz Pietrasiak, Maciej Sadlok, Artur Sobiech i Jakub Tosik. Jak na polskie warunki były to wtedy naprawdę wielkie transfery. Co zatem sprawiło, że „polscy galacticos” na mecie rozgrywek uplasowali się dopiero na 7. miejscu w tabeli?

Nie ma się co czarować, w większości przypadków były to pieniądze wyrzucone w błoto. Mało który z nowych graczy wzniósł coś extra do gry Polonii. Trudno jednak o to, gdy w ciągu sezonu pracuje się z czterema różnymi trenerami.

Jose Mari Bakero poleciał już po pierwszej wpadce, z Koroną Kielce (wcześniej zespół wygrał cztery pierwsze spotkania). Nie poszło jednak o wynik, a o konflikt z Wojciechowskim, który nie zgadzał się na wystawienie w wyjściowym składzie pomocnika Andreu. Hiszpana zastąpił Paweł Janas, co nikogo w środowisku kibiców „Czarnych Koszul” nie zdziwiło. Wcześniej „Janosik” piastował bowiem stanowisko dyrektora sportowego i mówiło się, że tylko czyha na potknięcie Bakero. Były selekcjoner reprezentacji Polski znacząco gry Polonii jednak nie poprawił. Do końca rundy jesiennej wygrał ledwie dwa spotkania i zimą także pożegnał się z posadą. Na ratunek z Holandii przybył Theo Bos, ale gdy w lidze nie wygrał czterech kolejnych spotkań, mógł wracać do ojczyzny. Wtedy pierwszym trenerem obwołano Piotra Stokowca, który wcześniej asystował Janasowi.

Patrząc zatem na cyrk z trenerami, to siódme miejsce na koniec rozgrywek, można jednak uznać za sukces. Nie wiadomo, czemu Józef Wojciechowski tak nie podszedł do tego zagadnienia.