Wybudzenie z chińskiego snu. Koniec raju dla piłkarskich emerytów?

10.03.2021

Chińska Super League przez kilka ostatnich lat wzbudzała zainteresowanie mediów i kibiców z całego świata. Nic dziwnego – do Państwa Środka trafiło wielu piłkarzy znanych z czołowych europejskich lig, którym płacono często horrendalne pieniądze. Plan w Chinach wciąż pozostaje ten sam – mistrzostwo świata w 2050 roku. Mimo naturalizacji kilku zagranicznych piłkarzy, wielkich stadionów i centrów treningowych z prawdziwego zdarzenia, w chińskim futbolu pojawiło się więcej problemów aniżeli udogodnień.

Plan Xi Jinpinga

14 marca 2013 roku Przewodniczącym Chińskiej Republiki Ludowej został Xi Jinping, który wcześniej był wiceprzewodniczącym ChRL i sekretarzem Komunistycznej Partii Chin. Polityk w 2018 roku znalazł się na szczycie listy najbardziej wpływowych ludzi na świecie według magazynu “Forbes”. Chińskiemu przywódcy można przypisać wyraźne scentralizowanie władzy. Poza tym od samego początku zapowiadał walkę z korupcją w kraju: – Będziemy łapać zarówno tygrysy, jak i muchy – stwierdził Xi Jinping w 2013 roku.

Xi Jinping jest uważany za najwybitniejszego przywódcę Chin od czasów Mao Zedonga. Dowodem na to jest tytuł “Lider Ludowy”, który otrzymał wcześniej tylko właśnie Mao. Za jeden z symboli czasu jego władzy uważa się hasło “odrodzenie narodowe”, któremu przypisuje się – szczególnie w ostatnich latach – nacjonalistyczny charakter.

Nie da się ukryć, że oczkiem w głowie Xi Jinpinga jest futbol. Już jako wiceprzewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej, polityk ubiegał się o to, że piłka nożna w jego kraju zaczęła robić postępy – zarówno pod względem sportowym, jak i infrastrukturalnym.

Xi Jinping w 2011 roku założył, że Chiny najpierw muszą awansować na mundial, potem będą jego gospodarzem, a na końcu go wygrają. Jego początki w pełnieniu funkcji zbiegły się jednak z wyraźną klęską pierwszej reprezentacji, która przegrała z Tajlandią U-23 1:5. To na pewno była ujma na honorze Xi Jinpinga, który chciał promować ten sport – przyznaje Kamil Lewandowski, Account Manager Shark Agency, założyciel strony “Piłkarskie Państwo Środka” i redaktor naczelny przewodnika “Futbol za Wielkim Murem”

„Lider Ludowy” chciał odmienić futbol – nie tylko chiński

To właśnie wtedy Xi Jinping stworzył 50-punktowy plan rozwoju chińskiej piłki. Można powiedzieć, że był to przełom dla futbolu w Chinach. Co prawda w Państwie Środka pierwsze plany rozwoju tego sportu pojawiły się jeszcze pod koniec lat 70., ale koniec końców – nie zostały wdrożone w życie.

Już w 1978 roku Deng Xiaoping, sekretarz generalny Mao Zedonga zaproponował powrót Chin do FIFA i chciał stworzyć z piłki nożnej sport narodowy. Przebywał na studiach we Francji, gdzie zwrócił uwagę na zainteresowanie tym sportem – dodaje Kamil Lewandowski.

Od tamtej pory chiński futbol musiał jednak jeszcze przez kolejne dekady czekać na profesjonalizację, a tamtejsza reprezentacja wciąż była daleka od awansu na wielkie imprezy. Doszło do tego dopiero w 2002 roku, aczkolwiek tamten awans wynikał raczej ze szczęśliwego zbiegu okoliczności aniżeli konkretnego planu czy dobrej formy drużyny narodowej.

To było wynikiem bardziej okoliczności – Korea Południowa i Japonia były gospodarzami, dlatego automatycznie otrzymały miejsce w turnieju. A cztery lata później Chińczycy już się nie dostali na turniej i szukali wymówek. Między innymi zrzucali winę na buty, tłumacząc że one przyniosły im pecha – wspomina założyciel strony “Piłkarskie Państwo Środka” .

Chiny mistrzem świata?

Aktualny plan Xi Jinpinga zakłada, że do 2050 roku Chiny staną się światową potęgą. Po dziesięciu latach od założenia 50-punktowego projektu przez przywódcę, na razie jednak niewiele wskazuje na to, by wkrótce Państwo Środka miało zdominować światowy futbol. Co więcej, Chińczykom daleko do hegemonii nawet w Azji czy nawet na Dalekim Wschodzie, gdzie swoje sukcesy osiągają Japonia i Korea Południowa.

Myślę, że droga Chin do zostania potęgą będzie trwała długo i trudno przewidzieć, czy się faktycznie wyrobią do 2050 roku. Już prędzej będą hegemonem na kontynencie, ale pamiętajmy że Japonia, Korea Południowa, Australia, Iran czy państwa arabskie również nie stoją i stale się rozwijają. Dlatego nawet lokalnie nie będzie im najłatwiej – twierdzi znawca chińskiej piłki nożnej.

Właściwie największym postępem na tym etapie w chińskim futbolu jest infrastruktura. Dlatego może się wydawać, że prędzej Chińczycy zorganizują wielką imprezę piłkarską niż staną się hegemonem choćby na płaszczyźnie kontynentalnej. Bardzo możliwe, że mistrzostwa świata odbędą się w Chinach nawet już w 2030 roku.

W Chinach jest bardzo dobra infrastruktura. W większości dużych miast zadbano o centra treningowe i stadiony. Myślę, że władze postarają się o to, żeby zorganizować mundial w 2030 roku i niewykluczone, że im się to uda – przyznaje Kamil Lewandowski.

Chińskie władze nie wspierają ligi

O ile pod względem infrastruktury piłkarskiej Chiny mają się czym pochwalić, pod względem sportowym wciąż w kraju jest wiele zaległości. Największym problemem jest tak naprawdę reprezentacja, która mimo dużych nakładów ze strony państwa, jest wciąż daleka nie tylko od sukcesów. W Pucharze Azji chińska kadra w ostatnich czterech edycjach nie doszła dalej niż w ćwierćfinale. Również awans na mundial nie jest dla niej łatwy.

Więcej niż o reprezentacji Chin w ostatnich latach mówiło się o tamtejszej najwyższej lidze – Chinese Super League. Czy chińskie kluby również mogą liczyć na wsparcie rządu? Według naszego eksperta nie można tak powiedzieć.

Zdecydowanie większy nacisk w Chinach jest na reprezentację i zdają sobie z tego sprawę, że natychmiastowy sukces jest niemożliwy i wymaga długiego procesu. Jeśli tamtejsza kadra awansuje na mistrzostwa świata, na pewno przyniesie to większy rozgłos aniżeli gdyby Guangzhou wygrało Ligę Mistrzów. Chinom zdecydowanie bardziej zależy na promocji globalnej niż na lokalnym rynku. Dlatego reprezentacja cieszy się większym wsparciem niż liga, której federacja często rzuca kłody pod nogi.

Kluby są traktowane po macoszemu. Problem polega na tym, że chińska federacja rzadko podejmuje decyzje poprzez dialog, a częściej przez swoje “widzimisię”. Jak nie wyjdzie to nie wyjdzie, jak nie wy zagracie w CSL, to inny klub was zastąpi – podkreśla ekspert w dziedzinie chińskiego futbolu.

Gwiazdy przyciągnęły zagranicznych kibiców,…

Mimo to, o chińskiej lidze w ostatnich latach było dosyć głośno. Przede wszystkim za sprawą piłkarzy znanych z czołowych europejskich klubów, którzy powędrowali w tym kierunku. Wśród nich są nazwiska, których za bardzo nie trzeba przedstawiać przeciętnym piłkarskim kibicom, m.in. Carlos Tevez, Yannick Carrasco, Stephan El Shaarawy czy Ezequiel Lavezzi. Trzeba również dodać, że piłkarze pracowali pod okiem trenerów, którzy mogli się pochwalić dużymi sukcesami. Choćby z Marcello Lippim, który z kadrą Włoch sięgnął po mistrzostwo świata w 2006 roku i Rafą Benitezem – trenerem Liverpoolu, który wygrał z zespołem Ligę Mistrzów w 2005 roku. To sprawiło, że coraz więcej piłkarskich fanów z całego świata zaczęło śledzić chińskie rozgrywki

Według badań, które przeprowadzono jakiś czas temu, liga chińska była najczęściej oglądaną ligą spoza europejskiego TOP5 poza meksykańską. Widownią rozgrywek są oczywiście kibice z Chin, ale pamiętajmy, że grało tam dużo Brazylijczyków, dzięki którym ludzie z ich kraju również zaczęli pasjonować się rozgrywkami CSL. Nie chodzi tutaj tylko o nieco bardziej znanych piłkarzy, jak Oscar, Hulk czy Alex Teixeira, ale także tych, którzy nie wyrobili sobie wielkiej marki. Teraz na pewno się to zmieni, bo sporo gwiazd odchodzi, ale zainteresowanie ligą na razie nie maleje – dodaje Kamil Lewandowski.

…ale niekoniecznie chińskich

Trudno jednak powiedzieć, by większość klubów w Chinach jeszcze przed pandemią mogła się pochwalić pełnymi trybunami. Nie da się ukryć, że tradycje piłkarskie w tym kraju nie są zbyt bogate. Budowaniu kibicowskiej tożsamości nie pomagały także liczne zmiany właścicieli, które łączyły się ze zmianami nazw.

Chińskiemu kibicowi trudno się utożsamić z konkretnym klubem z różnych względów. Po pierwsze – do profesjonalizacji ligi doszło całkiem niedawno, a grupy kibicowskie powstały tak naprawdę kilkanaście lat temu. Poza tym, niektóre kluby były przenoszone z jednego miejsca na drugie. Przykładowo Guangzhou R&F praktycznie z każdym nowym właścicielem zmienia lokalizację. I nie przenosi się na inne osiedle, tylko czasami do innego miasta, w dodatku oddalonego o kilkaset albo kilka tysięcy kilometrów. A kibice nie będą pokonywać w każdy weekend dużych odległości. Poza tym w przypadku zmiany właściciela klub zmieniał także nazwę, herb, barwy i fani nie zostali przy tych klubach – przyznaje współautor strony „Piłkarskie Państwo Środka”.

Salary cap początkiem końca?

Od jakiegoś czasu w Chinach trwa exodus znanych postaci. Owszem, jednym z nich jest pandemia. Większy wpływ na obecną sytuację ligi mają jednak kolejne ograniczenia, które sprawiają, że z Państwa Środka odchodzą kolejni piłkarze i trenerzy znani europejskim oraz południowoamerykańskim kibicom. A poziom chińskich zawodników, mimo gry u boku gwiazd, wciąż pozostaje przeciętny.

Poziom ligi chińskiej jest trochę lepszy niż poziom polskiej ekstraklasy. Krajowi piłkarze może grają w obu krajach na podobnym poziomie, ale w Chinach różnicę robią obcokrajowcy. Teraz się to może jednak zmienić, gdy wielu ważnych piłkarzy poodchodziło, dlatego ten poziom może się zrównać. Dodatkowo odchodzą też trenerzy, jak Rafa Benitez czy Giovanni van Bronckhorst – twierdzi redaktor naczelny publikacji “Futbol za Wielkim Murem”.

Chociaż trenerzy motywowali swoje decyzje sprawami rodzinnymi i odległością od domu, dla większości piłkarzy głównym powodem były względy finansowe. Powodem jest wprowadzone w 2019 roku salary cap, które jeszcze bardziej zaostrzono w kolejnych latach. Tym sposobem zagraniczni piłkarze coraz rzadziej decydują się na transfer do Państwa Środka, a ci którzy grają w Chinach, chcą stamtąd po prostu uciekać.

O salary cap w lidze chińskiej mówiło się od 2019 roku. Wówczas planowano wprowadzić ograniczenia wydatków poszczególnych klubów, ale nie było wtedy jeszcze exodusu zagranicznych piłkarzy. Limit był, ale dużo można było ukryć w bonusach. Poza tym salary cup nie obejmowało kontraktów już zawartych – jeśli Oscar zarabiał 450 tysięcy dolarów tygodniowo, ta kwota nie została obniżona od razu, tylko miała być obniżona z nowym kontraktem. W 2020 roku jednak zasady zostały zaostrzone. Limit płac krajowych zawodników został obniżony o połowę – do 639 tysięcy euro, a piłkarze zagraniczni mogą zarabiać trzy miliony euro brutto. Poza tym zagraniczni piłkarze w jednym zespole mogą zarabiać wspólnie 10 milionów euro rocznie. To zaostrzenie sprawiło, że kontrakt Oscara i innych piłkarzy będzie stopniowo zmniejszany – dodaje Kamil Lewandowski.

Brak sukcesów powodem ograniczeń?

Co było powodem tej decyzji? Chińska federacja tłumaczy wprowadzenie salary cap wzorem Japonii i Korei Południowej. Kluczowe okazały się tutaj rozgrywki Azjatyckiej Ligi Mistrzów, w której finale od 2015 roku nie grała drużyna z Chin. Z kolei dwa razy wystąpiła w nim drużyna z Korei Południowej i trzy razy zespół z Japonii. Co więcej, Chińczycy mają nawet problem z dojściem do półfinału, który jest tak naprawdę “małym finałem” Azji Wschodniej.

Federacja tłumaczy tę decyzję, porównując się do ligi japońskiej i koreańskiej, które cieszą się sukcesami na poziomie kontynentalnym. W Japonii piłkarze zarabiają trzy razy mniej, a w Korei Południowej aż dziesięć razy mniej – przyznaje znawca chińskiego futbolu.

Decyzja została jednak podjęta przede wszystkim ze względu na reprezentację Chin – w celu promowania młodych zawodników. Chociaż na razie trudno powiedzieć, czy właśnie taki krok przyniesie jakiekolwiek efekty. Według Kamila Lewandowskiego większy wpływ ten ruch może mieć na ligę. Tym bardziej, że restrykcje przewidują potężne kary dla klubów.

Salary cap ma w swoim założeniu sprawić, że reprezentacja Chin będzie silniejsza. Czy to teraz wpływa na reprezentację? Na razie trudno powiedzieć, ale na pewno wpływa na ligę. Odeszło dużo czołowych zawodników, ale także zagraniczni trenerzy. Poza tym zaostrzenia nie są tylko słowami rzucanymi na wiatr, bo federacja już zapowiedziała kary dla tych, którzy ich nie będą przestrzegać. Najlżejszą karą mają być punkty ujemne – od sześciu do dwudziestu czterech. To spory dorobek patrząc na to, że w lidze gra 16 drużyn. Poza tym piłkarze mieliby być za dany kontrakt zawieszani – od kilku meczów do nawet dwóch lat. W grę wchodziłaby także degradacja do niższych lig, która dotyczyłaby także tych czołowych klubów – zdradza Account Manager Shark Agency.

Ryzyko może się nie opłacić

Z powodu regulacji najmniej pewna wydaje się sytuacja naturalizowanych piłkarzy. W 2019 roku federacja postanowiła bowiem przyznać obywatelstwo piłkarzom, którzy mają chińskie korzenie i grają w kraju, a także tym przebywającym w kraju przez kilka lat. W tym gronie znaleźli się głównie Brazylijczycy – Elkeson, Ricardo Goulart, Aloisio i Alan Carvalho, a także posiadający chińskich przodków Tyias Browning, Nico Yennaris i John Hou Sæter. Część zawodników – właśnie z powodu salary cap oraz możliwość posiadania jedynego obywatelstwa, może się teraz znaleźć w niekomfortowej sytuacji.

To wszystko wyszło niefortunnie z punktu widzenia samych piłkarzy. Z tego względu, że w 2019 roku złożyli papiery o paszport. A potem wprowadzono salary cap, według którego krajowi piłkarze zarabiają mniej niż zagraniczni. Stwierdzono jednak, że naturalizowani piłkarze nie będą zarabiać tyle, co zagraniczni, ale więcej niż krajowi – dodaje Kamil Lewandowski.

Kluby zyskają na salary cap?

Wprowadzenie salary cap może mieć jednak dobre strony. Na przykładzie niektórych klubów można dostrzec, że ten pomysł nawet może pomóc. Z zespołów odchodzą bowiem piłkarze, którzy okazali się po prostu przepłaceni, a nie widać efektów ich gry na boisku.

Salary cap niektórym klubom zaszkodziło, ale części z nich mogło pomóc. Przykładem jest tutaj Shanghai Shenhua, które zeszło ostatnio z pensji Odiona Ighalo oraz Stephana El Shaarawy’ego. Moim zdaniem było to dla ich klubu korzystne – twierdzi ekspert w dziedzinie chińskiego futbolu.

Federacja blokuje sponsorów, sponsorzy się wycofują…

Na tym jednak nie koniec regulacji ograniczających działalność klubów piłkarskich w Chinach. W ostatnim czasie było bowiem głośno o tym, że chińskie zespoły od przyszłego sezonu będą występować pod nowymi nazwami. Wprowadzono bowiem prawo, według którego kluby nie będą mogły zawierać sponsorów w nazwie. Dlatego część sponsorów się wycofała z finansowania.

W Chinese Super League tylko dwa kluby nie musiały zmieniać nazwy – Shenzhen FC oraz Dalian Pro. Czternaście pozostałych klubów było zobligowanych do zmiany – większość to zrobiła, ale nie wszystkie. Chociaż termin rejestracji dobiegł końca to jednak wciąż nie wiadomo, jak będą się nazywać Beijing Guoan i Chongqing Lifan. Oba zespoły chcą jednak zostawić te nazwy komercyjne, co motywują przywiązaniem lokalnej społeczności. Tym bardziej, że często nazwa firmy jest z nią powiązana. Taki przykładem jest też Shanghai Shenhua, bo Shenhua oznacza “Kwiat Szanghaju”.

To jeden z pomysłów federacji, która raczej sama nie wie, na czym miało to polegać. Wydaje mi się, że chciano w ten sposób ukrócić proceder zmiany nazw co jakiś czas, a także usunięcia nazw komercyjnych. Poniosło to jednak za sobą konsekwencje – jeśli inwestor nie może korzystać z klubu jako swojej wizytówki, to może się wycofać. W ten sposób sporo umów zostało zerwanych. Przykładem jest Tianjin Jinmen Tigers, który do niedawna nazywał się Tianjin TEDA. Technological Economic-Technological Development Area nie chce bowiem finansować klubu, który teraz wpadł w poważne tarapaty. Podobnie jest zresztą z Jiangsu FC. Tym samym zablokowano klubom źródła pieniędzy, przez co nie stać ich na utrzymanie – dodaje Kamil Lewandowski.

Grupa Suning wycofuje się z futbolu

Sprawa drugiego z klubów jest jednak nieco bardziej złożona. Jiangsu FC, który do tej pory nosił nazwę Jiangsu Suning, należy bowiem do Suning Group. Firma zmaga się w ostatnim czasie z problemami finansowymi i musiała przekazać większość środków na inną działalność aniżeli sportową czy… telewizyjną. Holding jest bowiem właścicielem nie tylko klubu chińskiej Super League i Interu Mediolan, ale także telewizji PPTV, która posiadała prawa do transmisji Chinese Super League.

Wycofanie się Suning Group z Jiangsu wynikało nie tylko z powodu zmiany nazwy, ale także problemów finansowych przedsiębiorstwa. Można powiedzieć, że odbiło się to na klubach piłkarskich. Właściciel grupy zapowiedział ograniczenie działalności niezwiązanej z handlem, a kluby piłkarskie oraz stacja telewizyjna PPTV nie są działalnościami stricte handlowymi. Spółka na razie nie zrezygnowała tylko z Interu, aczkolwiek prawdopodobnie liczy na sukces klubu w tym sezonie, dzięki czemu będzie mogła go drożej sprzedać – zdradza redaktor naczelny “Futbolu za Wielkim Murem”.

Co z prawami telewizyjnymi?

Sytuacja Suning Group ma więc wpływ nie tylko na sportowy aspekt ligi chińskiej, ale także na sferę praw telewizyjnych. Początkowo stacja telewizyjna PPTV miała prawa do Premier League, Serie A i CSL, ale je straciła z powodu zaległości finansowych wobec podmiotów. Z informacji naszego eksperta wynika, że obecnie o prawa do ligi walczą chińskie CCTV, Migu i Tencent. Na razie jednak nie wiadomo, czy zagraniczne telewizje również kupią prawa do pokazywania ligi, która jest większą niewiadomą niż dotychczas.

PPTV wciąż należy do Suning Group i transmitowała rozgrywki Premier League, Serie A oraz CSL w Chinach. Ostatnio stacja straciła prawa do dwóch pierwszych lig ze względu na zaległości finansowe. Co najciekawsze, telewizja także zalegała z zapłatą za prawa do Chinese Super League – w 2020 roku mimo to przedłużyła umowę do 2024, ale przekazała tylko część tej kwoty. Chińska federacja dlatego odebrała licencję PPTV do pokazywania ligi, która zostanie sprzedana innym broadcasterom, ale nie na wyłączność. Dlatego może być pokazywana w trzech telewizjach równocześnie. Cała sytuacja może się przenieść na rynki pozachińskie i Polsat, który ma prawa do emisji CSL mógł te prawa stracić, gdyż PPTV sprzedało prawa pozostałym telewizjom. Dlatego ta licencja teraz jest bezpańska. Czy te licencje zostały zabrane innym? Prawdopodobnie tak. Pytanie tylko, czy po odejściu gwiazd będzie to opłacalne dla innych lig – zastanawia się Kamil Lewandowski.

Kluby bankrutują? Nic nowego

Upadanie klubów nie jest jednak procederem całkowicie nowym w chińskim futbolu. Dowodem na to, że już wcześniej część drużyn z centralnego poziomu zniknęła z piłkarskiej mapy Chin.

Od sierpnia 2019 do sierpnia 2020 upadło czternaście klubów. Pandemia miała wpływ na to, ale bankructwo jest traktowane w chińskim futbolu jako coś normalnego. W tamtym okresie średnio raz na 26 dni w Chinach bankrutował jeden klub. Chińskie kluby czasami potrafią przeholować z finansami, stąd później coraz więcej z nich upada – dodaje współzałożyciel strony “Piłkarskie Państwo Środka” .

Wpływ na upadek poszczególnych klubów miały również władze Chińskiej Republiki Ludowej. Xi Jinping od samego początku deklarował walkę z korupcją. To odbiło się na niektórych piłkarskich podmiotach, które z dnia na dzień przestały istnieć.

Komunistyczna Partia Chin porządnie zabrała się za korupcję. Tianjin Tianhai upadł z powodów finansowych i jak się okazało, właściciel Shu Yuhui trafił do więzienia za przekręty finansowe – wyznaje pasjonat chińskiego futbolu.

Zakaz wstępu dla zagranicznych właścicieli?

W Europie upadki klubów wydają się dość rzadkie – w wielu przypadkach spadają one do niższych lig i zostają przejęte przez nowego właściciela. Często jeśli kluby z europejskich lig są bliskie upadku, trafiają choćby w ręce obcokrajowców. W Chinach jest to wręcz niemożliwe. Owszem, swoją inwestycję w tym kraju w 2019 roku zapoczątkowała City Football Group, aczkolwiek wciąż nie ma większości udziałów w jednym z klubów. Warto jednak dodać, że niektórzy światowi giganci po prostu unikają inwestycji w państwie, w którym jest wielu lokalnych potentatów w różnych dziedzinach.

Chiny może są krajem trochę bardziej liberalnym od Korei Północnej, ale wciąż są krajem dosyć zamkniętym na zagranicznych inwestorów. Jest oczywiście kilka wyjątków, jak choćby Sichuan Jiuniu, którego współwłaścicielem jest City Football Group. Większość udziałów ma tam jednak China Sport Capital. Być może wiele firm nie widzi w Chinach potencjału sportowego, bardziej marketingowy. Dowodem na to są tournee największych klubów Europy oraz choćby mecze o Superpuchar Włoch, które cztery razy odbywały się w Chinach – przyznaje Kamil Lewandowski.

„Chiński sen” się skończył

Jeszcze niedawno Chiny mogły się okazać ziemią obiecaną dla piłkarzy, którym zależy na pokaźnych zarobkach i spokojnej emeryturze oraz tych, co nie widzą ambicji i perspektyw w europejskich i południowoamerykańskich ligach. Jak się jednak okazuje, tamtejsza rzeczywistość nie jest łatwa i potrafi zmienić się z dnia na dzień pod wpływem nagłych decyzji federacji. Krótko mówiąc, piłkarze którzy opuścili Chiny jakiś czas temu mieli szczęście. W dobie pandemii oraz ograniczeń finansowych ich “chiński sen” zamieni się nie tyle w koszmar, co w bardzo niepewną sytuację. Ze względu na kolejne ograniczenia piłkarzom, trenerom, jak i zarządzającym klubami jest coraz trudniej. A wydaje się, że to dopiero początek problemów.

Co w takim razie z planem budowania piłkarskiej potęgi, która za blisko 30 lat ma zdobyć mistrzostwo świata? – W Chinach jest kładziony duży nacisk na szkolenie i infrastrukturę. Do 2030 chcą tam mieć boisko na każde dziesięć tysięcy mieszkańców – zdradził Kamil Lewandowski. Najwyraźniej Chińczycy zorientowali się jednak, że pozyskiwanie mało ambitnych bądź zbliżających się do końca kariery piłkarzy nie pomoże w dalszym sportowym rozwoju ich kraju. Kiedy zobaczymy pierwsze efekty regulacji? Na razie oczywiście nie wiemy. Istnieje jednak ryzyko, że liga chińska znowu zejdzie na dalszy plan i nie uświadczymy tam długo piłkarskich gwiazd. O ile Chińczycy ich sami nie stworzą, co wcale nie jest wykluczone.