Ostatnia szansa na finałowy „against modern football”? Kraj Basków w finale Pucharu Króla

02.04.2021

Oswoiliśmy się z kwotami na poziomie 100 milionów euro wśród najlepszych w Hiszpanii. Kibic zostaje redukowany do roli klienta, który ma wydawać coraz więcej. W tej pogoni za komercją, Kraj Basków wydaje się być jedną z ostatnich ostoi piłkarskiego romantyzmu.

Against modern football? Zgodzę się z tym, bo Kraj Basków ma ograniczone możliwości. To tylko 3 miliony mieszkańców. Athletic przede wszystkim, ale Real Sociedad także w dużej mierze bazuje na wychowankach i to pokazuje, że w piłce nie tylko pieniądze grają. Jeżeli zrobisz dobrze kwestie organizacyjne, dobierzesz odpowiednio zawodników i masz swoją filozofię, może pozwolić na osiągnięcie sukcesu. Przykład tego finału to dowód, że można rywalizować z najlepszymi. Trzeba mieć pomysł, sposób, ale przede wszystkim długofalową wizję. Wydaje mi się, że w ostatnim czasie Real Sociedad robi duże kroki do przodu, jeżeli chodzi o organizacje. Athletic ma już swoją markę i niemal każdy w Kraju Basków marzy, żeby tam zagrać – rozpoczyna Aleksander Kowalczyk, polski trener pracujący w Kraju Basków.

Każdy ma swoją historię

Jose Luis Mendilibar w dzisiejszych czasach może uchodzić za dziwaka. Wspomniany Kowalczyk wielokrotnie mówił, że szkoleniowiec Eibaru nie używa systemów GPS, w które dzisiaj są wyposażone kluby z niższych lig w Polsce. Dodatkowo analiza rywala to także nie jest przedmiot jego zainteresowań, o czym dobitnie się przekonał Damian Kądzior.

Osasuna, co prawda geograficznie należy do Nawarry, ale ikurriny – baskijskie flagi – zawsze powiewają na trybunach El Sadar. W dodatku mowa o klubie bardzo bliskim sercom polskich kibiców. Jan Urban w barwach Osy strzelał hat-tricka na Santiago Bernabeu, a jego syn Piotr Urban miał swój wkład w wychowanie takich zawodników, jak Javi Martinez, Raul Garcia, Nacho Monreal, Cesar Azpilicueta czy Mikel Merino. Dwóch z tego grona zobaczymy w jutrzejszym finale, po obu stronach barykady.

Deportivo Alaves w pamięci kibiców pozostanie z finału Pucharu UEFA przeciwko Liverpoolowi. W Vitorii, stolicy Kraju Basków, do dzisiaj pewnie żałują tego 4:5, gdyż niewiele wskazuje, by szybko albo kiedykolwiek taka szansa miała się powtórzyć.

Duet eksportowy

Nie ma jednak wątpliwości, że futbol z Kraju Basków ma dwie wizytówki. Athletic Club de Bilbao i Real Sociedad San Sebastian. Pierwsi dbają, żeby nie być tylko „Athletic” albo „Athletic Bilbao”. Jeśli w Polsce mówisz Real, w domyśle jest, że chodzi o ten madrycki. Dopiero dopisanie drugiego członu – Betis, Valladolid, Sociedad doprecyzuje, o których chodzi. W Hiszpanii odwrotnie. Chcesz Real Madryt? Mówisz „Madrid”. Chcesz Real Sociedad – wymieniasz „La Real”.

Jedni i drudzy rywalizują niemal na wszystkich możliwych polach. Jednym z nich jest słowo klucz do rozważań na temat obu klubów…

Cantera

W zasadzie często pada pytanie „cantera o cartera?” To pierwsze to symbol akademii, to drugie… portfel. Porównanie zatem jasne i klarowne. W ostatnich latach Athletic Club ma znacznie większe możliwości finansowe, ale znacznie węższe pole do działania. Mimo kilku naciągnięć, w Bilbao nadal wychodzą z założenia, że każdy piłkarz ma mieć coś z Kraju Basków. Hasło „con cantera y aficion, ho hace falta importacion” nadal żywe. Czyli z akademią i kibicami, nie potrzebujemy nikogo z zewnątrz.

Albo tam się urodzi, albo stamtąd pochodzą rodzice, albo – jak w przypadku Rumuna Cristiana Ganei – tam się wychowa. Opcji jest kilka, ale nadal głównym spektrum działania jest akademia. Ta pracuje na najwyższych obrotach, ale w ostatnich latach to w sąsiedniej Zubiecie bardziej obrodziło. –  Obydwie akademie szkolą na bardzo wysokim poziomie. Już od najmłodszych lat jest pojedynek o zawodników. Real Sociedad skupia się głównie na piłkarzach z regionu Guipozcoa, a to znacznie mniejszy teren niż prowincja Bizkaia, gdzie działa Athletic. Oni zresztą także biorą pełnymi garściami z Alaby – dodaje szkoleniowiec juniorów CD Laudio.

Zreszta Lezama i Zubieta to nie tylko dostarczyciele piłkarzy, ale także trenerów. W końcu kilka lat temu Cuco Ziganda zamienił Bilbao Athletic(rezerwy) na pierwszy zespół, a podobną drogę przebył Gaizka Garitano. Obie kadencje kompletnie różne, ale raczej Ziganda i Garitano nie mieli dobrej prasy wśród kibiców. Co innego Imanol Alguacil w San Sebastian. To zresztą było pewnego rodzaju symbolem podczas dwóch grudniowych meczów derbowych. Przed świętami spotkały się rezerwy, których trenerami są Joseba Etxeberria oraz Xabi Alonso. Średnio zorientowany kibic ligi hiszpańskiej takich nazwisk nie może nie rozpoznać. Kilkanaście dni później, w Sylwestra, pierwsze ekipy poprowadzili wspomniani Garitano i Alguacil. Paradoks, że bardziej znane nazwiska można było znaleźć nie w Primera, a w Segunda B Division.

Puchar dla kibiców

To będzie pierwszy finał Pucharu Króla, w którym stawką nie są europejskie puchary. Ze względu na decyzje obu klubów, miejsce w Lidze Europy przepadło. Gdy oba kluby nie chciały rozgrywać decydującego meczu, ta decyzja musiała być trudna zwłaszcza w Bilbao. W końcu Real Sociedad był wtedy na miejscu 4. i wiedział, że prawdopodobnie skończy sezon na miejscu gwarantującym grę w pucharach.

Jednocześnie Athletic Club dobrze znał sytuacje w tabeli i mocno ryzykował. Po 27. kolejkach, gdy przerwano rozgrywki był dziesiąty i tracił pięć punktów do siódmej Valencii. Mimo tego jedni i drudzy zdecydowali się na przełożenie finału i zagranie go z kibicami. Kilka tygodni temu wydawało się, że to możliwe i na La Cartuja zasiądzie nawet kilkanaście tysięcy kibiców. Teraz wiadomo, że trybuny, podobnie jak na finale Superpucharu, będą puste. Kibicom pozostanie emocjonowanie się z perspektywy kilkuset kilometrów…

Oba kluby opierają się na swoich kibicach, socios. Dzięki nim to wszystko istnieje, oni są motorem napędowym i dlatego tak bardzo klubom zależało na ich obecności. Historyczny finał pomiędzy nimi, pierwszy w historii, więc szkoda, że to tak wygląda. Także pod kątem celebrowania ewentualnego zwycięstwa. Athletic miał plan wyciągnąć gabarrę, czyli łódkę i świętować na niej razem z kibicami po całym mieście, a już wiadomo, że tego nie będzie. Piłka nożna jest przecież dla kibiców, a niestety zwycięstwo – jednych czy drugich – będzie znacznie skromniejsze. Każdy bardziej w swoim zakresie, w domu – dodaje Kowalczyk. Piłkarzom z Bilbao pozostanie zatem – jeśli wygrają – „tylko” gra na trąbce Asiera Villalibre oraz występ całej kapeli pozostałych graczy.

Zresztą finał dla fanów w Kraju Basków „rozpoczął” się już dobre kilka dni, a nawet tygodni temu. Ozdabianie okien, balkonów, całych ulic, poręczy w centrach miast czy nawet tworzenie herbu na plaży w Zatoce Biskajskiej. Obserwując media społecznościowe obu klubów oraz kibicowskie portale związane z Los Leones i Txurri-Urdin łatwo dojść do wniosku, że dla jednych i drugich to coś więcej niż finału Pucharu Króla. Zresztą nie tylko dla nich. Basket Bilbao grający w czarnych koszulkach, w tym tygodniu ogłosił, że na sobotnie spotkanie ligowe z Manresą wyjdzie w biało-czerwone pasy.

Pierwsze trofeum od… 34 lat?

Trudno się dziwić, skoro chodzi o mecz derbowy i fakt, że w Hiszpanii każde trofeum jest na wagę złota dla tych mniejszych od Realu, Barcy czy teraz Atletico. Mimo tego Athletic w ostatnich kilkunastu latach był dość często w decydujących meczach o trofea. Licząc od 2009 roku aż siedmiokrotnie był w finale, a lada moment dorzuci dwa kolejne. W tym czasie tylko Real, Barca i Sevilla częściej grały w finałach. Na drugiej szali jest Real Sociedad, którego ostatni znaczący sukces to wicemistrzostwo w 2003 roku. Lada moment tamto srebro osiągnie pełnoletność, a w San Sebastian na trofeum czekają jeszcze dłużej, bo od 1987 roku, gdy w finale Pucharu Króla ograli Atletico Madryt.

Niewiele przecież Realowi brakowało do tytułu mistrzowskiego na początku wieku, ale sukcesów okraszonych pucharem do gabloty zabrakło. A były występy w Lidze Mistrzów, wielu piłkarzy wypromowali do największych klubów świata. Pojawiali się trenerzy z przeszłością w Premier League – David Moyes, Barcelonie – Eusebio Sacristan czy wiele innych znanych nazwisk. Tymczasem teraz szansa przed Imanolem Alguacilem. Były trener rezerw pokazuje, że warto postawić na kogoś znającego dobrze klub. – Alguacil trochę jak przypadek Garitano. Człowiek „de casa”, z domu. Nie do końca duże nazwisko, ale przekonywał swoją pracą. Ma swoje zasady, dobry charakter i dlatego został na dłużej. Na początku były opinie, że to trener na chwilę, a później Xabi Alonso to weźmie. Wyniki pokazują, że potrafi wykrzesać z zawodników to, co najlepsze – dodaje polski trener.

Płodne rezerwy

Alguacil kilkukrotnie wcześniej był „strażakiem” pod zwolnieniach pierwszych trenerów. A jak pracował w drugiej drużynie? Przypomnijmy nasz tekst z końcówki listopada, gdy La Real prowadził w lidze: 

Zresztą zerknijmy, jakich zawodników mogli oglądać kibice Segunda B, gdy do ich miejscowości przyjeżdżały rezerwy Realu Sociedad w ostatnich kilku latach:

15/16: Alvaro Odriozola, Kevin Rodrigues, Aritz Elustondo, Aritz Arambarri, Igor Zubeldia, Ion Guridi, Lucas Sangalli, Mikel Oyarzabal, Martin Merquelanz, Jon Bautista
16/17: Robin Le Normand, Andoni Gorosabel, Martin Zubimendi, Ander Guevara
17/18: Aihen Munoz
18/19: Roberto Lopez, Ander Barrenetxea

Skąd ta zmiana? Aleksander Kowalczyk wspomina o przewadze finansowej klubu z Bilbao. Do niedawna przecież udawało mu się wyrwać największe perełki z Zubiety. Dzisiaj to już coraz trudniejsze przedsięwzięcie. Największym sukcesem był transfer Inigo Martineza, ale Mikela Oyarzabala przekonać już się nie udało. – Real teraz coraz więcej oferuje. Nie mówię stricte o finansach, ale chodzi o perspektywę rozwoju. Dlatego już tak chętnie nie odchodzą, są szczęśliwi w San Sebastian, dlatego akademia bardzo się rozwija, jest dobrze poukładana, a trenerzy pracują bardzo długo. Cierpliwość, wiara w długofalowy proces i pokazują, że potrafią bardzo dobrze szkolić – tłumaczy.

Potrójna korona

Zdobycie potrójnej korony dla każdego klubu jest wielkim wyczynem. Ale sposób w jaki może to osiągnąć Athletic Club de Bilbao jest szczególny. Nie ma możliwości na mistrzostwo, nie będzie europejskiego pucharu. Zamiast tego Superpuchar i dwa puchary. 1/3 drogi za nimi, czyli zwycięstwo nad Barceloną w Sewilli. W tym samym mieście odbędą się dwa kolejne finały. Teraz Real Sociedad, później znowu Barcelona. Oczywiście za sterami Los Leones siedzi Marcelino, ale to nie jedyny trener, któremu należą się zasługi. – Szkoda mi także Gaizki Garitano. Doszedł z drużyną do finału i należy mu się, żeby „zagrać” w tym finale. Fajny gest Athletiku, że przypominają, kto doprowadził zespół do finału. To jest jego sukces – kończy Kowalczyk.