Naznaczeni przez Anglię – kto się spalił w rywalizacji z „Synami Albionu”?

31.03.2021

Mieli wszelkie dane ku temu, aby zostać bohaterami meczów z Anglią. Z różnych względów spalili się jednak psychicznie w tych bojach i po dziś dzień kibice pamiętają ich nieudane występy.

Błąd w sztuce

Fenomenalnym występem w Parku Książąt w eliminacjach EURO 1996 z Francją, Andrzej Woźniak zapisał się w historii polskiego futbolu jako „książę Paryża”. Bramkarz Widzewa Łódź we wspaniałym stylu obronił rzut karny, egzekwowany przez Bixente Lizarazu, a zaraz później jego dobitkę. Fenomenalnie również interweniował po uderzeniach Christophe’a Dugarry’ego, Davida Ginoli, Vincenta Guerina, Liliana Thurama i Zinedine’a Zidane’a. W Londynie na słynnym Wembley, w rywalizacji o punkty eliminacji MŚ 1998 z Anglikami, nie zasłużył już jednak sobie na podobne zaszczyty.

To po jego niepewnym wyjściu na przedpole, pokonał go Alan Shearer, wyrównując stan rywalizacji. Od 7. minuty po golu Marka Citki prowadzili bowiem Polacy, a „Synowie Albionu” nie mieli pomysłu na sforsowanie naszej defensywy. Po bramce napastnika Newcastle United, sytuacja jednak wróciła już do normy. „Poważny błąd w sztuce polskiego golkipera” – tak jego interwencje podsumowała „Piłka Nożna”.

Najgorsze w przypadku Woźniaka było to, że poza tą nieszczęsną sytuacją, na Wembley też bronił wybornie. Wygrał pojedynek „sam na sam” z Lesem Ferdinandem, nie dał się zaskoczyć z rzutów wolnych Stuartowi Pearce’owi oraz Shearerowi, obronił również sprytny strzał Paula Gascoigne’a. Błąd z 25. minuty sprawił jednak, że na jego piersi tym razem nie zawisły ordery. – Cóż mam powiedzieć, po prostu zawaliłem przy pierwszym golu. Niepotrzebnie wyszedłem do tego dośrodkowania i Paweł Wojtala nie interweniował. Anglicy wyrównali, a jak się potoczyły losy tego spotkania, wszyscy chyba widzieli – kajał się po meczu w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” Woźniak.

Przy drugiej bramce Shearera w 38. minucie nic nie mógł już zrobić.

Kozioł ofiarny piłkarzem meczu

Trzy lata później, Polacy ponownie mierzyli się z Anglikami, tym razem w eliminacjach EURO 2000. Przed wrześniowym meczem przy ul. Łazienkowskiej sytuacja była jasna – zwycięstwo zapewniało biało-czerwonym 2. miejsce w grupie 5 i możliwość gry w barażach o udział w turnieju w Belgii i Holandii. Remis powodował, że kwestia barażów miała się rozstrzygnąć przy okazji październikowego starcia ze Szwecją, zaś porażka premiowała do play-offów podopiecznych Kevina Keegana. Polacy nie przestraszyli się jednak Anglików. Z „Synami Albionu” grali jak równy z równym. Mieli swoje okazje, ale ostatecznie nie potrafili wygrać.

Dwie znakomite szanse do zdobycia bramki miał szalejący wówczas w lidze austriackiej, Radosław Gilewicz, który po dwóch latach przerwy, powrócił do drużyny narodowej. W 47. minucie, będąc w polu karnym nie opanował jednak piłki po doskonałym podaniu Tomasza Hajty. W 62. minucie z kolei przegrał pojedynek „sam na sam” z Nigelem Martynem. Widząc nieporadność swojego napastnika, Janusz Wójcik zmienił go kilka chwil później. „Oklaski dla Radosława Gilewicza, który mógł przesądzić o uczestnictwie biało-czerwonych w barażach, ale też nagana – za zmarnowanie pozycji, która przeniosłaby nie tylko jego do annałów rodzimego futbolu” – tego grę atakującego FC Tirol Innsbruck oceniła „Piłka Nożna”.

Większość kibiców i ekspertów nie była jednak tak wyrozumiała i to właśnie „Rado” uznała za kozła ofiarnego braku zwycięstwa. 10-krotnego reprezentanta Polski długo bolała ta krytyka. – O jedną rzecz mam żal. Jasne, nie zdobyłem bramki, a miałem dogodną sytuację. Pewnie gdyby udało się to, zamknąłbym usta krytykom. Z drugiej strony – według ekspertów i komentatorów – byłem najlepszym piłkarzem spotkania. Szkoda, że każdy skupił się na tej pechowej sytuacji. Można traktować takie rzeczy z przymrużeniem oka, ale jeden z oceniających stwierdził, że narodził się „polski Owen”. Być może, gdyby we mnie zainwestowano, to rozegrałbym więcej spotkań z orzełkiem – stwierdził w 2018 roku, w rozmowie z portalem „sport.tvp.pl”.

„Boli Głowa”

Znakomity występ Arkadiusza Głowackiego z USA na MŚ 2002 miał zwiastować narodziny środkowego obrońcy reprezentacji Polski na lata. „Główka” jednak już nigdy w meczach kadry nie zbliżył się poziomem do starcia z azjatyckiego mundialu. A symbolem jego nieporadności w biało-czerwonych barwach był występ z Anglią w Chorzowie w eliminacjach MŚ 2006.

Podopieczni Pawła Janasa kwalifikacje rozpoczęli od efektownej, wyjazdowej wygranej z Irlandią Północną 3:0. Dla porównania, Anglicy tylko zremisowali z Austrią 2:2. Zdawało się zatem, że zespół Svena-Gorana Erikssona jest do pokonania.

Jednak nie w sytuacji, gdy w centrum defensywny ma się tak niepewnego i nieporadnego stopera jak Głowacki. Obrońca Wisły Kraków grał wolno, a większość jego błędów musiał naprawiać partner ze środka obrony Jacek Bąk. W 35. minucie David Beckham znalazł w polu karnym Jermaine’a Defoe, który balansem ciała z łatwością minął Głowackiego i strzałem z „fałsza” pokonał Jerzego Dudka. Polacy wyrównali zaraz po przerwie (trafienie Macieja Żurawskiego) i zdawali się nabierać wiatru w żagle. W 58. minucie jednak to goście z Wysp znów wyszli na prowadzenie. W pole karne z lewej strony dośrodkowywał Ashley Cole, a na futbolówkę w naszej „szesnastce” czyhał już Michael Owen. Głowacki chciał go wyprzedzić i w zasadzie to zrobił, ale przy okazji… wpakował też piłkę do bramki Dudka. Po tym ciosie, biało-czerwoni już się nie podnieśli.

Sprawiedliwy byłby remis. Przy pierwszej bramce Anglik miał za dużo miejsca, nie było asekuracji, odwrócił się i strzelił. Nie zrozumieliśmy się w obronie. Drugi gol był fatalny. Nie wiem, co powiedzieć. Jacek minął się z piłką, ja sięgnąłem i byłem pewny, że jest do wybicia. Niestety, jakoś tak się dziwnie odbiła i wpadła do siatki. Brak mi słów – mówił po meczu załamany Głowacki.

Oj, boli Głowa” – tak relację ze Stadionu Śląskiego zatytułowała „Piłka Nożna”, wystawiając graczowi „Białej Gwiazdy” najniższą możliwą notę za ten występ, a więc 1. Głowa bolała również selekcjonera Janasa od ciągłych wpadek swojego defensora. Po meczu z Anglią, więcej w spotkaniu o punkty nie pozwolił mu wystąpić. Nie zabrał go również na MŚ do Niemiec.

Historia pewnego żartu

Nie było przed mundialem w 2006 roku bardziej wyśmiewanego piłkarza nad Wisłą, aniżeli Grzegorz Rasiak. Żarty o wysokim napastniku weszły do popkultury, tak jak wcześniej te o Chucku Norrisie, mieszkańcach Wąchocka czy babie u lekarza. Piosenkę o napastniku kadry narodowej nagrał nawet zespół Superpuder.

Co gryzie Rasiaka? Korniki. Jak się nazywa ulubiona artystka Rasiaka? Kora. Najwygodniejsze buty Rasiaka? Drewniaki. To tylko niektórych z żartów i dowcipów, które krążyły o „Rossim”. Skąd ta szydera o piłkarzu, który przecież latem 2005 został graczem Tottenhamu i zaczął występować w Premier League? Genezy tego zjawiska należy szukać w październikowym meczu z Anglią w eliminacjach MŚ 2006.

Obie reprezentacje, przed ostatnią kolejką zmagań, już zapewniły sobie bilety do Niemiec. Poza zwycięzcami 10 grup kwalifikacyjnych, na mundial kwalifikowały się również dwie najlepsze ekipy z drugich miejsc, bez konieczności gry w barażach. Na Old Trafford w Manchesterze gra toczyła się więc już tylko o prestiż. Rasiak wyszedł na to starcie w pierwszym składzie, ale grał tak, jakby „Biało-czerwoni” występowali w osłabieniu.

Spowalniał grę i tracił dużo piłek. Podawał niedokładnie, samemu też nie dochodząc do podań partnerów. „Źle to wygląda w przypadku Rasiaka. Praktycznie każde zagranie do niego to jest strata piłki” – komentował dla TVP jego grę Grzegorz Mielcarski. Tamtego środowego wieczoru, ze strony polskiego napastnika angielskiej defensywie nie groziło w zasadzie żadne niebezpieczeństwo. O ile większość podopiecznych Janasa jak równy z równym rywalizowała z „Synami Albionu”, o tyle Rasiak w tym spotkaniu kompletnie się spalił.