Kierunek: finał – wszystkie kursy Arki w półfinałach Pucharu Polski

06.04.2021

Środowe starcie z Piastem Gliwice będzie już piątym występem Arki Gdynia w 1/2 finału Pucharu Polski od sezonu 2011/2012 (tylko Legia Warszawa w minionej dekadzie legitymuje się lepszą frekwencją na tym etapie rywalizacji). Z tej okazji uważnie przyjrzeliśmy się, jak wyglądały poprzednie boje Arkowców o finał „Pucharu Tysiąca Drużyn”.

Bez wstydu

W sezonie 2011/2012 Arka Gdynia, po raz pierwszy od 30 lat, znalazła się w 1/2 finału Pucharu Polski. Los nie był dla niej łaskawy, przydzielając jej walczącą o mistrzostwo Polski Legię Warszawa. Przed starciem ze spadkowiczem z ekstraklasy „Wojskowi” nie wygrali co prawda trzech kolejnych meczów w lidze, ale i tak w tym dwumeczu byli zdecydowanym faworytem. Jakie więc było zdziwienie kibiców i ekspertów, gdy w pierwszym spotkaniu przy ul. Olimpijskiej, gdynianie już na samym początku objęli prowadzenie.

W 12. minucie, po rzucie wolnym bitym przez Jakuba Kowalskiego, fatalny błąd popełnił Jakub Rzeźniczak, który wybił piłkę wprost pod nogi Sławomira Mazurkiewicza. Kapitan „Żółto-niebieskich” nie zastanawiając się długo, huknął z woleja nie do obrony dla Dusana Kuciaka. Prowadzenie Arki było tym zaskakujące, że ta do starcia z Legią przystępowała poważnie osłabiona brakiem kontuzjowanych Petra Benata, Charlesa Nwagou i Milosa Radosavljevicia. Z kolei z powodu kartek zmuszeni byli pauzować Piotr Kuklis i Radosław Pruchnik. Miejscowi grali z ogromną ambicją i zaangażowaniem. Do sensacyjnej wygranej jednak to nie wystarczyło.

Legia zdołała wyrównać jeszcze przed przerwą – rzut karny na gola zamienił Ismael Blanco, którego wcześniej faulował Mazurkiewicz. Za przewinienie otrzymał już drugą żółtą kartkę tamtego dnia, w związku z czym przedwcześnie musiał opuścić boisko. Grająca w „dziesiątkę” Arka robiła co mogła, aby utrzymać remis do końca. Na kwadrans przed końcem pogrążył ją jednak Danijel Ljuboja. –  Chciałbym podziękować chłopakom, którzy pomimo osłabienia walczyli do samego końca. W ostatnich minutach byliśmy też blisko zdobycia drugiej bramki. Nie miałem takiego komfortu jak trener Skorża, który mógł zmieniać zawodników mających żółte kartki. U nas takich piłkarzy było zbyt wielu, poza tym brakowało też kilku podstawowych, a właściwie tylko w najsilniejszym mogliśmy nawiązać z Legią otwartą i wyrównaną walkę. Dlatego też graliśmy z kontry czekając na swoje sytuacje, które udało nam się wypracować – przyznał po meczu trener Petr Nemec.

Do Warszawy, Arka jechała w jednym celu – zagrać jak rundę wcześniej Gryf Wejherowo. Dzielny III-ligowiec przegrał co prawda u siebie 0:3, ale przy ul. Łazienkowskiej zremisował 1:1. – Jak należy walczyć w Warszawie, pokazali piłkarze Gryfa – powtarzał swoim podopiecznym Nemec. I Arka faktycznie znów postraszyła Legię. Do awansu do finału to jednak nie wystarczyło. Gospodarze już 23. minucie za sprawą Nacho Novo podwyższyli stan rywalizacji w dwumeczu. Zaraz po przerwie wyrównał jednak, nieobecny w Gdyni Kuklis. „Wojskowi” bramkę na wagę zwycięstwa zdobyli tuż przed końcowym gwizdkiem arbitra. Tym razem na listę strzelców wpisał się Janusz Gol.

Choć wynik dwumeczu wskazuje, że Arkę Gdynia od Legii Warszawa dzieli różnica klasy, to po tym, jak piłkarze Petra Nemeca zaprezentowali się na tle lidera ekstraklasy i prawdopodobnie przyszłego mistrza Polski, wstydzić się nie ma czego – tak grę żółto-niebieskich podsumowała „Gazeta Wyborcza Trójmiasto”.

Inna dyscyplina

Po dwóch latach przerwy, Arkowcy znów doszli do półfinału „pucharu tysiąca drużyn”. Do do finału znów jednak nie udało im się awansować.

Tym razem rywalem gdynian było Zagłębie Lubin. „Miedziowi” w sezonie 2013/2014 rozpaczliwie bronili się przed degradacją. Przed rozpoczęciem dwumeczu, zajmowali miejsce tuż nad strefą spadkową, zatem Puchar Polski był im potrzebny jak dziura w moście. Arka z kolei w tabeli I ligi była trzecia, z wielkimi szansami na powrót do ekstraklasy po trzech latach przerwy. I to właśnie w niej upatrywano faworyta tego starcia.

Zawodzące Zagłębie, które ostatecznie w tamtych rozgrywkach spadło do I ligi, zagrało jednak z Arką jeden z najlepszych meczów w sezonie. W Lubinie pewnie wygrało 3:0 po dwóch trafieniach Arkadiusza Piecha i jedno Davida Abwo. – Piech i Abwo na tle gdynian to byli sportowcy, uprawiający inną dyscyplinę. Można było próbować bronić tezy, że skoro Zagłębie plącze się w okolicach strefy spadkowej z ekstraklasy, a gdynianie o awans do tejże ligi walczą, to prawdopodobnie są to ekipy na w miarę zbliżonym poziomie. Nie, nie są. W drużynie z Lubina są piłkarze, którzy jak włączą piąty bieg, to sadzają nieszczęsnych gdyńskich obrońców na tyłek i wjeżdżają z piłką do bramki – nie miał litości w swojej relacji dla Arki „Przegląd Sportowy”.

Zawsze można znaleźć sto różnych powodów wytłumaczenia porażki. Dzisiaj wygrał drużyna, która zdobyła trzy bramki i czeka nas teraz ciężkie zadanie w meczu rewanżowym. Zabrakło nam przede wszystkim skuteczności, bo gra momentami mogła się podobać. Mogło być oczywiście lepiej, ale nie było źle, bo sytuacje bramkowe też mieliśmy. Graliśmy otwartą piłkę, ale skuteczność napastników Zagłębia była znacznie lepsza od naszych. I nie tłumaczy nas fakt, że nie mogliśmy zagrać dzisiaj w optymalnym składzie – bronił się po meczu trener żółto-niebieskich, Paweł Sikora.

W rewanżu w Gdyni zabrakło już emocji. Zagłębie w pełni kontrolowało przebieg wydarzeń, zaś Arka, mimo najszczerszych chęci, nie była w stanie zdobyć choćby bramki honorowej.

Gwizdy zamiast braw

Zgodnie z przysłowiem „do trzech razy sztuka”, trzeci półfinał Pucharu Polski z udziałem Arki, zakończył się w końcu jej awansem do finału. W Gdyni nie było jednak świętowania. Tłumy kibiców nie kroczyły po końcowym gwizdku ul. Świętojańską, śpiewając „jedziemy na Narodowy”. Po dwumeczu z Wigrami Suwałkami wszyscy sympatycy żółto-niebieskich odczuwali ewidentny niesmak.

Terminarz Pucharu Polski był tak skonstruowany, że oba mecze półfinałowe dzielił miesiąc. W końcówce lutego, Arka pewnie wygrała w Suwałkach z I-ligowcem 3:0, zatem nikt nie zakładał sensacji w rewanżu. Do kwietnia jednak gdynianie nie wygrali żadnego z czterech meczów w ekstraklasie, tracąc w nich aż 12 bramek! Posada trenera Grzegorz Nicińskiego zawisła na naprawdę cienkim włosku. W kultowym filmie „Czas Surferów” Dżoker tłumacząc szczegóły swojego planu Bonusowi, Fifiemu i Koziołowi stwierdził: nawet tacy goście jak wy nie są w stanie tego spier… Później łapał się za głowę, bo jego podopieczni naprawdę to zrobili. Sympatycy Arki omal nie poczuli tego samego.

Do sensacji bowiem zabrakło naprawdę niewiele. Wigry już do przerwy, po golach Damiana Kądziora i Kamila Zapolnika prowadziły 2:0. „Żółto-niebiescy” co prawda zaraz po wznowieniu gry zdobyli kontaktową bramkę (Mateusz Szwoch z karnego), ale dzielni piłkarze z Suwałk za chwilę trafili po raz trzeci (Omar Santana). Nie załamało ich także trafienie Dominika Hofbauera, na które po raz drugi odpowiedział Kądzior. Najbardziej kuriozalna była bramka tego ostatniego. Filigranowy skrzydłowy wykorzystał fakt, że Pavels Steinbors wypuścił sobie piłkę w polu karnym, kompletnie nie zauważając, że jego rywal czai się za plecami. Na kolejnego gola, tym razem dającego awans do finału, piłkarzom z Podlasia zabrakło już jednak czasu.

Arka wślizgnęła się do finału – tak grę gdynian podsumował portal „Trojmiasto.pl”. Gospodarze zamiast braw i owacji, zmuszeni byli usłyszeć od swoich sympatyków potężną dawkę gwizdów i inwektyw.  Miesiąc później jednak piłkarze z Gdyni, prowadzeni już przez Leszka Ojrzyńskiego, niespodziewanie pokonali na PGE Narodowym, faworyzowanego Lecha Poznań.

Gra się do końca

Rok później, Arka, już jako dumny obrońca prymatu, znów znalazła się w najlepszej czwórce. Tym razem w 1/2 finału mierzyła się z Koroną Kielce. Wiosna 2018 dla gdynian była wyjątkowo spokojna. Zamiast walczyć o utrzymanie, do ostatniej kolejki fazy zasadniczej, toczyli zaciętą batalię o miejsce w czołowej ósemce. Kielczanie z kolei przed kwietniowymi bojami, plasowali się na 6. miejscu w tabeli, z niewielką stratą do podium. Zapowiadał się zatem pasjonujący dwumecz.

I zaiste taki był. W Kielcach wygrali gospodarze, ale tylko 2:1. W finale z Lechem w 2017 roku Luka Zarandia fantastycznym rajdem podwyższył prowadzenie gdynian, 11 miesięcy później strzałem w 81. minucie podtrzymał nadzieje Arki na ponowny występ na PGE Narodowym. Nie da się bowiem ukryć, że lepsze wrażenie przy ul. Ściegiennego sprawiali kielczanie, którzy długo prowadzili 2:0.

Arce do awansu wystarczało w Gdyni skromne 1:0 i taki też wynik padł przy ul. Olimpijskiej. Żółto-niebiescy wystawili jednak swoich fanów na dużą próbę nerwów. Cudowną bramkę przesądzającą o awansie, Marcus da Silva zdobył dopiero w 85. minucie. Kluczem do sukcesów graczy Ojrzyńskiego w tej rywalizacji była zatem gra do samego końca w obu spotkaniach.