Udoskonalić doskonałe, czyli wszystkie szaleństwa Pepa w Lidze Mistrzów

14.04.2021

Od 2016 roku Pep Guardiola zdobył z Manchesterem City osiem trofeów, zostając najbardziej utytułowanym menedżerem w 141-letniej historii klubu. Cały czas brakuje mu jednak tej kropki nad „i”, wisienki na futbolowym torcie, czyli triumfu w Lidze Mistrzów.

W ciągu czterech sezonów pracy Hiszpana na Etihad Stadium, „The Citizens” nawet nie otarli się o zwycięstwo w tych rozgrywkach. Dlaczego mimo najlepszego szkoleniowca na ławce, fenomenalnych piłkarzy w składzie i setek milionów funtów wydanych na transfery, kapitan niebiesko-biało nie miał jeszcze okazji wznieść w górę uszatego pucharu.

Kozioł ofiarny

„Heureka” – miał krzyknąć Archimedes, odkrywając w starożytnych Atenach prawo hydrostatyki.  Ponad 2000 lat później, we współczesnej Hiszpanii podobny okrzyk wydał z siebie Guardiola, gdy w wigilię „El Claisco” z Realem Madry w sezonie 2008/2009, postanowił wystawić Leo Messiego na pozycji fałszywej dziewiątki. W ten sposób dokonał kopernikańskiego przewrotu w dziejach futbolu, czyniąc z Argentyńczyka najlepszym piłkarzem na naszej planecie. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że przy okazji kolejnych gier City w fazie pucharowej Champions League, chce dokonać podobnego odkrycia, ponownie zaskoczyć czymś piłkarski świat. Jako że lepsze jest jednak zawsze wrogiem dobrego, wszelkie próby zmian i modyfikacji sprawnie działającego systemu, zwykle kończyły się tragicznie.

Wszystko zaczęło się od rywalizacji w 1/8 finału Ligi Mistrzów z AS Monaco w sezonie 2016/2017. Zderzenie Pepa z rzeczywistością Premier League było wyjątkowo brutalne. O ile do Barcelony czy Bayernu Monachium wszedł jak do siebie, o tyle w Manchesterze miał duże problemy, aby odnaleźć się w nowej kulturze, nie tylko futbolowej. W momencie starcia z młodymi-gniewnymi z księstwa, City zajmowało w lidze angielskiej dopiero 5. miejsce, mając na koncie już pięć porażek.

Pierwsze spotkanie z zespołem Leonardo Jardima „Obywatele” jednak wygrali 5:3, mimo że do 71. minuty przegrywali 2:3. Guardiola mógł mieć do podopiecznych uzasadnione pretensje za postawę w defensywie, ale też gra w ofensywie w końcówce pokazała, że mimo kryzysu, jego piłkarzy stać na wielkie rzeczy. W rewanżu, na Stade Louis II Sergio Aguero i spółka byli jednak kompletnie bezradni. Mimo zdecydowanej przewagi w posiadaniu piłki, oddali zaledwie trzy celne strzały. Gospodarze w tym elemencie nie byli lepsi (cztery uderzenia), ale aż trzy z nich znalazły drogę do bramki Claudio Bravo. Monaco w składzie z Kylianem Mbappe, Bernardo Silvą i Fabinho, wygrali 3:1. Jeszcze nigdy, drużyna dowodzona przez Guardiolę tak szybko nie pożegnała się z Ligą Mistrzów.

W szatni szkoleniowiec z Santpedor wpadł we wściekłość. Zarzucił swoim graczom, że zagrali zupełnie bez pasji i zaangażowania. Na pomeczowej kolacji był już jednak spokojny, przeprosił wszystkich za swoje słowa i całą winę za odpadnięcie z rozgrywek wziął na siebie. Jaki błąd popełnił wówczas Pep?

Dlaczego, kurwa, nie wystawiłem Otamendiego? Przecież miał znakomity rok. Dlaczego nie wpuściłem go chociaż jako zmiennika? Przecież to niezwykle waleczny środkowy obrońca, który umie utrzymać piłkę przy nodze i nią grać!” – tak furię Hiszpana opisano w książce „Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny”. Pep zachwycał się Argentyńczykiem na długo przed tym, nim pojawił się w Manchesterze. Widział w nim drugiego Carlesa Puyola – silnego, walecznego, dobrze grającego w powietrzu. Poza tym, Otamendi posiadał cechę, niezbędną dla środkowego obrońcy, chcącego w jego systemie coś znaczyć, mianowicie dobrze wyprowadzał piłkę od tyłu. Gdy Hiszpan rozpoczął swoje rządy na Etihad Stadium, z miejsca uczynił Otamendiego podstawowym defensorem, a ten zwykle nie zawodził jego zaufania.

W pierwszym meczu z Monaco zawiódł Pepa w zasadzie po raz pierwszy. Młody i anonimowy wówczas Mbappe robił z nim co chciał. Faktem jest jednak, że cała defensywa City tamtego wieczora nie zaprezentowała się najlepiej (poza Argentyńczykiem, w tym spotkaniu wystąpili również Fernandinho, John Stones i Bacary Sagna). W rewanżu jednak tylko Otamendi został zesłany na ławkę rezerwowych.

Cena za zachowawczość

Rok później, City przebrnęło już 1/8 finału, ale zatrzymało się na ćwierćfinale. W wewnątrz angielskiej rywalizacji, „The Citizens” zostali zmiażdżeni przez Liverpool FC, przegrywając aż 1:5. Motywów decyzji Guardioli też trzeba poszukać na długo przed rozpoczęciem potyczek z ekipą Juergena Kloppa.

Podrażnieni dopiero trzecim miejscem w tabeli Premier League w sezonie 2016/2017 i stratą 15 punktów do mistrza Chelsea, „Obywatele” w rozgrywkach 2017/2018 włączyli wyższy bieg, stając się maszyną do wygrywania. W całej kampanii, jako pierwszy zespół w historii zdobyli 100 punktów, drugi Manchester United wyprzedzając aż o 18 „oczek”. Łącznie odnieśli 32 wygrane, w tym 18 z rzędu, między 3. a 20. kolejką. Cała Anglia zastanawiała się czy piłkarze Guardioli będą w stanie powtórzyć wyczyn Arsenalu z sezonu 2003/2004, który w całej ligowej kampanii nie poniósł ani jednej porażki. Niebiesko-białym nie udała się jednak ta sztuka – w 23. kolejce przegrali z Liverpool FC na Anfield Road 3:4. Gospodarze do 81. minuty wygrywali aż 4:1. W samej końcówce goście zdołali zmniejszyć rozmiary porażki i zasadniczo byli blisko remisu. Ta porażka jednak dała Hiszpanowi wiele do myślenia. Nie wyciągnął z niej jednak właściwych wniosków, a zbyt długie rozmyślanie o niej, za parę miesięcy sprowadziło go w Lidze Mistrzów na manowce.

Gdy więc w ćwierćfinale los zetknął „The Citizens” z „The Reds”, Pep do tej rywalizacji podszedł zdecydowanie ostrożniej. Ilkaya Gundogana ustawił bliżej lewej strony, powierzając mu liczne zadania defensywne. Niemiec za plecami miał nominalnego środkowego obrońcę, Aymerica Laporte. Mecz na ławce rozpoczął z kolei Raheem Sterling, który do 4 kwietnia 2018 roku miał na koncie aż 21 bramek. Poświęcenie siły ofensywnej, dla lepszej defensywy, która miała być kluczem do sukcesu w tym dwumeczu, przyniosła jednak efekt odwrotny od zamierzonego. Piłkarze z miasta Beatlesów już po 30 minutach prowadzili 3:0, a City na tą nawałnicę, mimo defensywnego usposobienia nic nie mogli poradzić. Co więcej, mimo posiadania piłki przez 66% czasu gry, „Obywatele” na bramkę Lorisa Kariusa nie oddali choćby jednego celnego strzału!

W rewanżu na Etihad, gospodarze robili co mogli, aby odrobić straty z Liverpoolu. Pep dopiero po raz drugi w sezonie, zdecydował się na ustawienie 3-5-2. Przez chwilę przynosiło to pozytywny skutek, bo już w 2. minucie 1/3 strat odrobił Gabriel Jesus. Do przerwy City mogło być już o krok od dogrywki, bo w końcówce pierwszej połowy do siatki trafił Leroy Sane. Sędzia odgwizdał jednak pozycję spaloną Niemca, nie zauważając, że wcześniej piłka odbiła się od Kariusa. W drugiej odsłonie gry, gospodarze stracili wszelką ochotę do gry. Wykorzystali to goście, którzy zdobyli dwie bramki, wybijając z głowy piłkarzom City marzenia o półfinale Ligi Mistrzów.

Oczywistym jest, że przez 180 minut rywalizacji, sędziowie podjęli szereg decyzji niekorzystnych dla piłkarzy Guardioli. Pomijając sytuację z Sane w rewanżu, w pierwszym spotkaniu na pozycji spalonej przy pierwszej bramce znajdował się Mohammed Salah. Spalonego z kolei odgwizdano po trafieniu Gabriela Jesusa. A gol strzelony na wyjeździe, w kontekście losów dwumeczu, mógł mieć kolosalne znaczenie. Nie zmienia to jednak faktu, że Guardiola za swoją ultra-zachowawczą taktykę, zapłacił cenę najwyższą z możliwych.

To nie była sprawa życia i śmierci

Sezon 2018/2019 to absolutnie szalony wyścig po mistrzostwo Anglii pomiędzy City a Liverpoolem. Nikt nie odpuszczał. Ostatecznie, gracze Guardioli wywalczyli 98 punktów, piłkarzy Kloppa wyprzedzając zaledwie o…punkt. Ci drudzy jednak do samego końca walczyli w Lidze Mistrzów, którą ostatecznie wygrali. Dla „The Citizens” znów przeszkodą nie do przebicia okazał się ćwierćfinał.

Co ciekawe, znów na drodze stanął im angielski klub – tym razem Tottenham. Od momentu objęcia City przez Guardiolę, oba zespoły mierzyły się ze sobą w Premier League pięć razy. Zdecydowanie lepszy bilans mieli mistrzowie Anglii, którzy triumfowali trzykrotnie (do tego raz zremisowali i raz przegrali). Korzystniejsza historia bezpośrednich starć nie odgrywała tu jednak żadnej przewagi psychologicznej – niebiesko-biali do tego meczu przystępowali potwornie wymęczeni, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. I chyba  tylko tak należy wytłumaczyć, dlaczego Guardiola nie zdecydowała się wystawić od pierwszych minut Kevina de Bruyne i Leroy`a Sane. Zaskoczeniem była również decyzja, o postawieniu na dwójkę środkowych pomocników – Fernandinho i Gundogana. – Kluczowa jest przestrzeń i to, jak reaguje się na posunięcia rywala – tłumaczył swoje wybory Pep.

Znów jednak na nic się to zdało – 59% posiadania piłki, 551 podań (aż o 161 więcej od rywala) i 86% ich skuteczność. Efektem tego były jednak tylko dwa celne strzały. „Koguty” wygrały 1:0 dzięki bramce Hueng-Min Sona i przed rewanżem w Manchesterze byli w uprzywilejowanej sytuacji.

Pep jednak nie tracił rezonu przed wizytą „Spurs” na Etihad Stadium. Pol Ballus i Lu Martin w książce „Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” przytaczają jego słowa przed rewanżem: – Tym razem wypchniemy więcej naszych chłopaków w ich pole karne i w jego okolice. Czasami podejmujemy strategiczne decyzje, które nie dla wszystkich są zrozumiałe. Gdy wygrywamy, nazywa się nas geniuszami, ale gdy nie wygrywamy… W pierwszym meczu mieliśmy plan i nasi zawodnicy dokładnie wiedzieli, dlaczego podjęliśmy każdą z naszych decyzji. Strategia zasadzała się na jasnych koncepcjach i wydaje mi się, że z realizacją tej strategii poszło nam całkiem nieźle.

W rewanżu Pep znów zaskoczył składem, ale tym razem duży wpływ na jego personalne wybory miała plaga kontuzji. Tym razem był to taki Manchester City, o jakim Guardiola zawsze marzył. Przewaga w posiadaniu piłki wreszcie przekładała się na konkretne sytuacje, a konkretne sytuacje na gole. Sęk w tym, że do siatki trafiali również londyńczycy i w efekcie zwycięstwo 4:3 okazało się pyrrusowe. Znów można było się zżymać na sędziego, który nie uznał bramki Sergio Aguero w końcówce, uznał z kolei decydujące o losach dwumeczu trafienie Fernando Llorente, który pomagał sobie ręką.

Joan Patsy, który w City zajmuje się penetrowaniem Ameryki Południowej w poszukiwaniu piłkarskich diamentów, tak jednak skomentował tamto odpadnięcie z Ligi Mistrzów we wspomnianej już pozycji Ballusa i Martina: – Ten dwumecz przegraliśmy na wyjeździe. Czternaście ostatnich meczów z rzędu, przez trzy brutalne miesiące od porażki z Newcastle, każde kolejne 90 minut graliśmy tak, jak gdyby był to finał jakiegoś pucharu – każdy mecz z wyjątkiem tego jednego w Londynie. Zewnętrzny obserwator mógł na widok naszej gry założyć, że myśleliśmy: ten jeden raz możemy przegrać, odbijemy sobie w rewanżu. Zespół nie zagrał tak, jak gdyby była to sprawa życia i śmierci. No i przegraliśmy.

Króliki doświadczalne

No i na koniec, najnowsza historia, a więc bój z Olympique Lyon w ¼ finału poprzedniego sezonu. Pandemia koronawirusa zatrzymała piłkarski świat na ponad 100 dni i dopiero w sierpniu można było wznowić najważniejsze klubowe rozgrywki na Starym Kontynencie. Tym razem w zmienionej formule, bez rewanżów w drodze do finału. Piłkarze Rudi Garcii, rundę wcześniej wyeliminowali Juventus. Na graczach City nie mogło to robić jednak wrażenia, wszak oni w 1/8 finału dwukrotnie pokonali Real Madryt. Wydawało się więc, że tym razem absolutnie nic może przeszkodzić „Obywatelom” w awansie do ½ finału. A jednak Guardiola i tym razem przeszarżował.

Hiszpan tym razem postawił na ustawienie 3-1-4-2, którego wcześniej nie wypróbował ani razu. W odstawkę niespodziewanie poszli tacy gracze jak Bernardo Silva, David Silva, Phil Foden i Ryiad Mahrez. Ci, którzy wybiegli na boisko, musieli przyjąć rolę królików doświadczalnych. Niewielu sobie z tym nowym zadaniem poradziło. Tyczyło się to przede wszystkim prawonożnego Joao Cancelo, który został wystawiony na lewym wahadle, a także Raheema Sterlinga, który partnerował w ataku Gabrielowi Jesusowi. Do 79. minuty utrzymywał się remis 1:1. Przewaga City była gigantyczna (72%), ale tradycyjnie nie przekładała się na gole. Widząc co się dzieje, Guardiola w 56. minucie posłał w bój Riyada Mahreza, powracając tym samym do systemu 4-3-3. Jakim cudem Lyon w końcówce zdołał zdobyć dwie braki i wyrzucić za burtę kolejnego faworyta rozgrywek? To już tajemnica tamtej edycji Ligi Mistrzów.

Wszyscy oczywiście mamy jeszcze w pamięci fatalne pudło Sterlinga przy stanie 1:2, ale nie zmienia to faktu, że Guardiola znów utrudnił życie swoim graczom.

Pep, zachowaj swój system!

W środę przed Pepem próba numer pięć dostania się do półfinału Champions League z Manchesterem City. W zeszłym tygodniu „Obywatelom” udało się szczęśliwie wygrać 2:1 z Borussią Dortmund, co oznacza, że w rewanżu na Signal-Iduna Park wszystko jest możliwe. Tylko czy Hiszpan znów nie zacznie kombinować z ustawieniem.

Co się dzieje w głowie Pepa tuż przed decydującymi bataliami w Lidze Mistrzów? Skąd ta ciągła potrzeba modyfikacji systemu? Czy Guardiola nie spocznie, póki znów, podobnie jak manewrem z Messim, nie zaskoczy świata? Czy awans wywalczony sprawdzonymi metodami już mu nie wystarczy do szczęścia? – Mam wrażenie, że on zawsze chce zrobić coś wyjątkowego w wielkich meczach – określił jego problem na łamach „SportBild”, Lothar Mattheus. – FC Barcelona miała swoje DNA, zanim Pep tam przyszedł i on go tylko ulepszył, osiągając sukces. Z Bayernem Monachium i Manchesterem City próbował zrobić to samo, wprowadzając liczne zmiany, ale tam już mu się to nie udało. Zawsze chciał pokazać, że potrafi coś zrobić jeszcze lepiej. Chciałbym mu powiedzieć: Pep jesteś wyjątkowym trenerem, ale zachowaj swój system!

Pytanie czy Guardiola posłucha czy też na kilka godzin przed rewanżem z BVB w jego głowie znów nie walczy ze sobą tysiące sprzecznych pomysłów i koncepcji?