Przełamanie 2.0 – czy to już koniec problemów Timo Wernera w Chelsea?

27.04.2021

Trafiając do siatki, w niezwykle ważnym, w kontekście walki o udział w Lidze Mistrzów, spotkaniu 33. kolejki Premier League z West Ham United, Timo Werner przełamał 520-minutową niemoc w barwach Chelsea FC w lidze angielskiej. Czy to w końcu ten moment, w którym niemiecki napastnik odblokował się na dobre?

Obserwując bowiem dotychczasowy pobyt Wernera w Londynie, nie sposób nie odnieść wrażenia, że składa się on z następujących faz: strzelecka niemoc, długo oczekiwane przełamanie i ponowna strzelecka niemoc.

Gole jak dziewczyny z dyskoteki

To jak z podrywaniem dziewczyn na dyskotece. Jednego dnia robisz, co możesz, a i tak żadna nie jest tobą zainteresowana. Drugiego dnia stoisz tylko pod ścianą i nagle okazuje się, że zwraca na Ciebie uwagę 100 przedstawicielek płci przeciwnej – stwierdził Werner zaraz po starciu z „Młotami”. Dzięki tej wygranej, Chelsea odskoczyła na trzy punkty zespołowi Łukasza Fabiańskiego i na pięć kolejek przed końcem sezonu Premier League, zajmuje 4. miejsce w tabeli Premier League.

A przecież był moment, że występy „The Blues” w przyszłym sezonie Champions League stanęły pod naprawdę dużym znakiem zapytania. Między 13 marca a 20 kwietnia, londyńczycy wygrali zaledwie jedno z czterech spotkań. Ich miejsce w pierwszej czwórce zajął właśnie West Ham i na Stamford Bridge zrobiło się naprawdę nerwowo. Teraz, w epilogu rozgrywek, wszystko jest już w rękach i nogach, podopiecznych Thomasa Tuchela. – Zwycięstwo w tak ważnym meczu to najlepsze, co mogło nam się przytrafić przed pierwszym spotkaniem z Realem Madryt w 1/2 finału Ligi Mistrzów – przyznał niemiecki napastnik przed kamerami „Sky Sports”.

O swojej strzeleckiej niemocy wypowiadał się z kolei następująco. – To nie tylko kwestia pewności siebie, ale i braku szczęścia. W zeszłym sezonie praktycznie każdy mój strzał wpadał do siatki, teraz jest inaczej. Wierzę jednak, że kolejne gole to już naprawdę kwestia czasu – powiedział.

Słuchając tych słów, kibice Chelsea mogli mieć jednak wrażenie deja vu.

Płaszcz ochronny Tuchela

Przecież jeszcze niedawno, między 7 listopada, a 15 lutego, fani „The Blues” także liczyli nowemu graczowi spotkania i minuty bez strzelonego gola. Na przełomie roku było ich jednak więcej, bo odpowiednio 14 i 929, między dwiema potyczkami z Newcastle United.

Początki w Anglii sprowadziły mnie na ziemię. Myślałem, że zdobywanie bramek będzie przychodziło mi z taką samą łatwością jak w Niemczech, tymczasem nic bardziej mylnego. Tutaj gra się dużo ostrzej. Obrońcy mają po 190 cm wzrostu i są szybcy, a jednocześnie bardzo brutalni. Tutaj nie ma cichej gry – podkreślał na łamach „Kickera”. – Zauważyłem również, że jak przestajesz strzelać, nagle wszyscy wokół przestają Cię traktować jak klasowego atakującego. Dlatego muszę uwolnić się od ciągłego myślenia o bramkach – dodał.

Co innego powiedzieć, a co innego zrobić. Gol w wygranym meczu z Newcastle United nie był dla Wernera momentem przełomowym. Kolejne nie leciały ciurkiem. Fatalna seria rozpoczęła się na nowo. Niemiec przez ten traumatyczny okres cały czas mógł liczyć na swojego menedżera, a zarazem rodaka, Thomasa Tuchela, który na konferencjach prasowych był jego płaszczem ochronnym.

Już po zwycięskim boju ze Srokami, nowy szkoleniowiec Chelsea stwierdził: – Ja traktuje go bardziej jako „lewą dziesiątkę”. Poza tym, przy naszym stylu gry, każdy w takim samym stopniu jest odpowiedzialny za strzelanie, jak i kreowanie. I w tym elemencie Niemcowi nic nie można było zarzucić. Był aktywny, uczestniczył w większości akcji Chelsea w każdym spotkaniu, polem jego boiskowej aktywności nie było tylko pole karne. Kibice jednak chcieli bramek. – Timo zawsze był jednym z tych piłkarzy, którego grę definiowały gole. Na murawie to do niego zawsze musiało należeć ostatnie słowo. Ma wyjątkowy charakter, ale też w tym względzie napastnik to delikatna pozycja – mówił w marcu.

Innym razem podkreślał: – Na treningach ćwiczymy wiele schematów wykańczania akcji. Moglibyśmy jednak przeprowadzić ich nieskończenie wiele, puszczać przeróżne filmy z ich finalizowania, a i tak w ostatecznym rozrachunku chodzi o to, aby atakujący trafiał w meczu. Tylko tyle i aż tyle. Może problem tkwi w naszym stylu gry. Mając często dużą przewagę, „wciskamy” wręcz rywali w ich pole karne, przez co Werner ma mało miejsca na boisku.

Narodowa kompromitacja

Wydawało się, że zbawieniem może być wyjazd na zgrupowanie reprezentacji Niemiec. Jesienią, Werner w barwach „Die Mannnschaft” w sześciu meczach Ligi Narodów, strzelił cztery gole. Tym bardziej, że rywale w pierwszych spotkaniach eliminacji MŚ 2022 wydawali się idealni do ostrego strzelania – Islandia, Rumunia, Macedonia Północna. Jednak nic bardziej mylnego – napastnik Chelsea nie tylko nie przełamał swojej strzeleckiej niemocy, ale i skompromitował się doszczętnie w rywalizacji z Macedonią Północną. 25-latek nie trafił w jednej z akcji do pustej bramki, a 4-krotni mistrzowie świata sensacyjnie przegrali z ekipą z Półwyspu Bałkańskiemu.

Do Londynu, Werner wrócił sfrustrowany i negatywnie nabuzowany. W jednym z kwietniowych treningów, Tuchel musiał odesłać go wcześniej do szatni. – Powiedziałem mu, że naprawdę nie musi niczego nam udowadniać. Zna swoje ciało, swój mózg, wie jak zdobywać punkty. Kolejne gole to naprawdę kwestia czasu. Przyjdą, jeżeli będzie ciężko pracował, nie bał się brania odpowiedzialności za grę oraz będzie niezawodny i nieustraszony z piłką przy nodze – powiedział.

Skruszony mur „Młotów”

Przełamanie numer dwa przyszło zatem w najlepszym, możliwym momencie, gdy wydawało się, że Liga Mistrzów może się Chelsea wymknąć z rąk. „The Blues” przeważali, mieli więcej z gry, ale mur defensywny „Młotów” zdołali skruszyć dopiero w 43. minucie. Później Werner miał jeszcze jedną znakomitą okazję do zdobycia bramki, ale tym razem jego strzał znakomicie obronił Łukasz Fabiański.

Tuchel mógł więc triumfować. Przełamanie podopiecznego to bowiem efekt jego wytrwałej i systematycznej pracy psychologicznej i pedagogicznej. Na konferencji po spotkaniu z West Hamem jednak podkreślił: – Nic już więcej nie mogę dla niego zrobić. Musi wykorzystać ten moment i dalej strzelać. Piłkarz także był wdzięczny rodakowi, za to co w ostatnim czasie dla niego zrobił. – Zawsze trudno menedżerowi stawiać na zawodnika, który nie strzela goli. Tuchel jednak nigdy we mnie zwątpił i cały czas na mnie stawiał – powiedział.

Sam też nie ubolewa już nad swoim strzeleckim dorobkiem, czego dał wyraz w niedawnym wywiadzie dla oficjalnej strony internetowej Chelsea. – W zeszłym sezonie na tym etapie rywalizacji miałem 28 goli, teraz mam znacznie mniej, ale i tak czuję, że dużo się nauczyłem. Nie tylko gole są najważniejsze, ważne jest również to, ile dajesz zespołowi – zauważył trener „The Blues”.

Teraz Liga Mistrzów?

Skoro udało się przełamać w Premier League i to w tak kulminacyjnym momencie, może w końcu i czas gole w Lidze Mistrzów? W niej bowiem do siatki nie trafił od listopadowego spotkania w fazie grupowej ze Stade Rennais FC (3:0). Od tego czasu nazbierało się już sześć gier i 396 minut.