Gdyby babcia miała wąsy #10: Punktowa reforma w Ekstraklasie

23.07.2021

Wiadomo, że poziomu naszej ligi nie zmienimy. Jednak w Polsce uwielbiamy majstrować przy systemie rozgrywkowym. Była ESA37 z podziałem punktów, była ESA37 bez podziału. Ostatnio graliśmy 30. kolejek, a teraz zagra 18 drużyn. Zamiast tego może wpłynąć bezpośrednio na atrakcyjność meczów? Cykl „Gdyby babcia miała wąsy” z LV BET jest po to, by puścić wodzę fantazji. Wobec tego rzucamy jeden pomysł!

Trudno przekonać niedzielnego kibica do oglądania naszej ligi. Hasło „support your local football team” niestety niełatwo zaszczepić w każdym miejscu Polski. Ilekroć rozmowy schodzą na temat Ekstraklasy, tyle razy słychać narzekania. Nie tylko na jej poziom, ale głównie na atrakcyjność. Tego pierwszego nie podniesiemy na pstryknięcie palców. Skoro więc piłkarskimi zaletami kibica nie przyciągniemy, trzeba wziąć inne oręże do ręki.

Punkty punktom nierówne

Zamiast bawić się liczbą drużyn, można pogrzebać przy punktacji. Zapewne zdecydowana większość czytelników nawet nie wie, że 3 punkty za zwycięstwo i 1 za remis to wcale nie był układ od początku powstania rozgrywek ligowych. Zresztą zacytujmy tekst Marka Wawrzynowskiego z 2015 roku, w którym dziennikarz WP Sportowefakty pisał tak:

W historii futbolu jest wiele przykładów rozmaitego „punktowania”. Jeszcze w połowie lat 90. za wygraną przyznawano 2 punkty. Wcześniej, pod koniec lat 80., by uatrakcyjnić rozgrywki wprowadzono 3 punkty za wygraną 3 bramkami lub więcej. Przegranemu wówczas odejmowano punkt. Czy służyło to bardziej uatrakcyjnieniu czy też ustawianiu meczów? Wiedzą ci, którzy wprowadzali. W końcu wprowadzono obecny system 3 punktów za wygraną. Ma to promować ofensywną grę. Ale kto powiedział, że za 20 lat nie będzie 5 punktów za wygraną i 2 za remis? Albo 1,5?

Zakładając, że poradziliśmy sobie z mrocznymi czasami ustawiania meczów, to wbrew pozorom wcale nie byłby taki głupi pomysł, gdyby coś zmienić. Dlaczego? Powodów można mnożyć.

Premiowanie ofensywnej gry

Prowadzisz 1:0/2:0 i tyle ci wystarczy? Ok, wygrywasz za dwa punkty. Ale jeśli masz ochotę dobić rywala, dokręcić mu śrubę, grasz dalej ofensywnie i strzelasz kolejne gole. Ile razy było, gdy drużyna prowadziła 2:0 w okolicach 85. minuty i już w zasadzie można było wychodzić… Prowadzący klepali piłkę na własnej połowie, przegrywający czekali na koniec meczu. W najgorszej sytuacji był kibic, który oglądał końcówkę, którą spokojnie można byłoby uciąć i wcześniej zakończyć spotkanie.

A tutaj prowadzisz 2:0 i masz możliwość dorzucenia kolejnego punktu? Wtedy ruszasz do ataku i jeszcze bardziej się nakręcasz. Kibicom zapewne takie rozwiązanie mogłoby się spodobać.

To propozycje, które można dowolnie modyfikować. Jeśli koniecznie chcemy zostawić tradycyjny podział punktów, możemy dorzucić jakieś bonusy. Np. dodatkowy punkt za zwycięstwo trzema bramkami lub czterema golami. W ten sposób takie jednostronne mecze można byłoby uratować jeszcze w końcówkach. Dać dodatkowego motywacyjnego kopa do ostatniego gwizdka.

Premiowanie wyjazdów

Do niedawna w Pucharze Brazylii obowiązywał mecz i rewanż na osobliwych zasadach. W pierwszych rundach najlepsze drużyny z Kraju Kawy trafiały na malutkie kluby, które grały tylko w ligach i pucharach stanowych, bez rywalizacji ogólnokrajowej. Maluczcy byli gospodarzami pierwszych meczów i… mogły to być jedyne mecze w rywalizacji.

Było tak, gdy goście wygrali przynajmniej dwoma golami. Wówczas uzyskiwali automatyczny awans już po pierwszym meczu. Dziwne? Być może, ale przy napiętym kalendarzu w Brazylii miało sens. Jeśli ktoś chciał puścić mecz słabszemu i u siebie załatwić sprawę męcząc się 180 minut, miał prawo. A jeśli ktoś chciał szybko załatwić sprawę, to jechał i wygrywał 2:0/3:1 i awansował od razu.

Można także zaimplementować rozwiązanie z żużlowej Premier League w Anglii. Tam goście za wygraną siedmioma punktami lub więcej zgarniają 4pkt, a gospodarze za taki sam sukces 3. Krótko mówiąc przyjezdni są premiowani bardziej za podobne wyniki.

Możliwości jest wiele zaczynając od dodatkowych punktów za konkretną liczbę strzelonych goli na wyjeździe. Granicą mogą być dwie lub trzy bramki. Tak by przyjezdnym opłacało się ruszyć do przodu. I oczywiście dodatkowe „oczka” za wygraną na wyjeździe. Zazwyczaj, gdy drużyny z dołu jadą na Łazienkowską, mocno się cofają. A skoro zakładają w ciemno stracone gole i porażkę, to niech powalczą chociaż punkt z tytułu strzelonych goli.

Bonusy

Kolejna opcja z żużla. Tym razem znana także na polskim podwórku. Tutaj w fazie zasadniczej kluby ekstraligowe mogą zdobyć 35 punktów. 2 za każdy z czternastu meczów i siedem bonusów. A te to nic innego, jak premia za wygrany dwumecz z konkretnym rywalem. Przy remisach bonusa nikt nie dostaje i tyle. Wówczas weźmy pod uwagę taką sytuację:

Wisła Płock pokonała u siebie Górnika Łęczna 3:0. W rewanżu Górnik prowadzi 2:0 i nie kwapi się do dalszych ataków. Wie jednak, że sąsiadują w tabeli z płocczanami. Strzelając kolejnego gola wie, że samemu nic nie zyska, ale zabierze dodatkowy punkt bezpośredniemu rywalowi o miejsce X. W takich sytuacjach kibice będą napędzać do dalszych starań i spotkanie nabierze swoistych rumieńców, mimo że de facto będzie rozstrzygnięte.

***

Skoro odbył się niedawno test-mecz, w którym próbowano nowych rozwiązań, o których pisaliśmy w poprzednich odcinkach. Np. auty kopane albo zatrzymywany czas gry. To może warto przetestować na własnej skórze takie rozwiązania z punktami. Powtórzymy się: poziomu to nie zmieni. Jednak Ekstraklasa i polska piłka potrzebują przyciągnąć ludzi na stadiony. Tutaj byłyby różne ciekawe zasady, których wprowadzenie nic nie kosztuje. Ot, modyfikacja regulaminu i dodatkowe szansę na punktowanie.