#Wengerback czyli jak Arsenal stał się ligowym średniakiem

19.10.2021

„Arsene dziękujemy za wspomnienia ale chyba pora by nasze drogi się rozeszły” głosiły transparenty dumnie prezentowane przez kibiców Arsenalu na przełomie 2017 i 2018 roku. Nikt nie przewidział jednak, że droga, którą podąży klub z Emirates Stadium będzie prowadziła w dół tabeli Premier League. Problemy, które rozwiązać miał nowy menadżer pogłębiły się jeszcze bardziej, a Arsenal znalazł się w najpoważniejszym od wielu lat kryzysie. 

Wielu uśmiechało się pod nosem, gdy Arsenal po raz kolejny kończył sezon na czwartym miejscu. Fani Kanonierów z czasem również zaczęli podchodzić do całej sprawy z dystansem, jednak często za ironicznym uśmiechem ukryte było poczucie niedosytu. Czasy „The Invicibles” odeszły w niepamięć, a o finale Ligi Mistrzów z 2006 roku też przecież niewielu już pamięta.

Druga połowa pierwszej oraz druga dekada XXI wieku to na Emirates Stadium czasy pucharowej posuchy. Klub co prawda sięgał po FA Cup czy Tarczę Wspólnoty, jednak mając jeszcze w pamięci czasy Henry’ego i Bergkampa, kibice Arsenalu wciąż liczyli na coś więcej. Często w przypadku niezadowalających wyników zespołu winą obarcza się trenera. Nie inaczej było i tym razem. Wielu dostrzegało jednak, że winę za stagnację w jaką popadł klub ponosi również, a może przede wszystkim, właściciel Arsenalu – Stan Kroenke.

Równia pochyła

Głównym zarzutem wysuwanym w kierunku Arsene’a Wengera było to, że Francuz nie nadąża już za nowoczesnym futbolem. Powszechnie uważano, że osoba, dzięki której u schyłku XX wieku cała angielska piłka zrobiła milowy krok naprzód teraz kurczowo trzymała się metod, które skuteczne były w pierwszych latach obecnego stulecia, ale już dawno odeszły do lamusa. Pojawiła się również krytyka wobec nieco romantycznego podejścia Wengera do futbolu.

Wszyscy byli świadomi ile klub zawdzięcza Francuzowi, jednak teraz nadeszła pora, by zrobić krok naprzód, już bez Arsene’a Wengera na ławce trenerskiej. O tym na ile decyzja o ustąpieniu ze stanowiska została na francuskim szkoleniowcu wymuszona spierać można się do dziś. Faktem jest jednak, że w 2018 roku, po raz pierwszy od 22 lat na stanowisku menadżera Arsenalu pojawił się wakat. Niewielu spodziewało się, że w tamtym momencie klub znalazł się na dość stromej równi pochyłej, po której w kolejnych latach będzie stopniowo się staczał.

Wśród kandydatów na sukcesora francuskiego menadżera już w 2018 roku pojawił się Mikel Arteta. W klubie uznano jednak, że Hiszpan jest wciąż za mało doświadczony i nawet pochwały ze strony Pepa Guardioli nie są w stanie tego zrekompensować. Zespół Kanonierów powierzono więc Unaiowi Emery’emu – specjaliście od wygrywania Ligi Europy.

Plan był niezwykle prosty – jak najszybciej powrócić do Ligi Mistrzow i zrekompensować straty wynikające z jej braku w latach poprzednich. Emery spędził w londyńskim klubie zaledwie jeden rok, podczas którego nie udało się triumfować w Lidze Europy, a w Premier League klub zajął dopiero piąte miejsce. Oznaczało to, że na Emirates Stadium kolejny sezon z rzędu kibice nie obejrzą meczów Champions League.

Uwierz w proces

Schedę po Emerym przejął już Mikel Arteta, którzy przy pełnym wsparciu zarządu otrzymał misję zbudowania nowej drużyny. Hiszpana obdarzono nieco większym zaufaniem niż poprzednika i bardzo długo tolerowano wszelkie potknięcia uznając, że przecież drużyna jest dopiero w budowie. Arteta rozpoczął właśnie trzeci sezon w roli szkoleniowca Arsenalu i nadeszła pora, by sprawdzić czy pod tę konstrukcję, jaką jest nowa drużyna Arsenalu, wylano chociaż fundamenty.

Niestety wygląda na to, że pierwszy zalążek jakiejkolwiek konstrukcji pojawił się dopiero latem tego roku. Wcześniej sztab Artety dopiero zapoznawał się z fachem i próbował różnych nietypowych metod, które na dłuższą metę okazywały się kompletnymi niewypałami. Bo jak inaczej określić sprowadzenie na The Emirates Davida Luiza czy Alexa Runarssona?

Czy Arteta ponosi pełną winę za to, że Arsenal nie gra obecnie w europejskich pucharach i że tak fatalnie rozpoczął tegoroczną kampanię? Nie, podobnie jak pełni winy nie ponosili Unai Emery i Arsene Wenger. Na to dlaczego klub stał się obecnie ligowym średniakiem składa się wiele czynników.

Jeśli nie w szkoleniowcu to źródła problemów można doszukiwać się w osobie właściciela – Stana Kroenke – o którym już od dawna mówi się, że jeśli chodzi o Arsenal, to mocno trzyma się za kieszeń. Wiele wskazuje jednak na to, że problemem Arsenalu nie jest brak środków, a bardziej nieumiejętne ich wydawanie. Bo o ile model biznesowy Stana Kroenke może wyglądać w miarę logicznie, o tyle polityka transferowa klubu już zdecydowanie nie.

To że Arsenal nie imponuje w ostatnim czasie piłkarską jakością wszyscy widzimy gołym okiem. Sposób pracy dyrektora sportowego i innych osób odpowiedzialnych za transfery to rzeczy, które oceniać można dopiero z perspektywy czasu, a przecież wszyscy dobrze wiemy jak krótka jest kibicowska pamięć. Kanonierzy poczynili w ostatnich latach masę nietrafionych inwestycji, w obliczu czego proces budowy drużyny był przez dwa lata sparaliżowany. Transfery Odegaarda, Ramsdale’a, Tavaresa czy Lokongi sugerują, że tego lata podjęto jeszcze jedną próbę stworzenia w Arsenalu czegoś nowego. Jeśli osiągane przez Arsenal wyniki nie będą katastrofalne to bardzo możliwe, że projektem nadal kierował będzie Mikel Arteta. Marzenia o powrocie do Ligi Mistrzów trzeba jednak na razie odłożyć w czasie.