Leszek Ojrzyński: Legia to dla mnie już odległy temat

24.12.2021

O Leszku Ojrzyńskim zrobiło się w ostatnim czasie dość głośno. Były trener Korony Kielce, czy Arki Gdynia był łączony z posadą nowego szkoleniowca Legii Warszawa. Dariusz Mioduski postanowił jednak powierzyć Legię w ręce Aleksandara Vukovicia, a Leszek Ojrzyński zdecydował się na powrót do Kielc, gdzie będzie się starał jak najszybciej wprowadzić Koronę do PKO BP Ekstraklasy. Przy okazji krótkiej przedświątecznej rozmowy zapytaliśmy nowego szkoleniowca kielczan między innymi, jak zapatruje się na swój powrót do Kielc i jak dzisiaj odbiera całe zamieszanie z Legią Warszawa.

W mediach króluje narracja, że wracając do Kielc sporo pan ryzykuje. Wręcz, że kładzie pan na szali swoją legendę. Jest się pan w stanie zgodzić z tego typu komentarzami?

Do legendy mi daleko. Coś dobrego może i się zrobiło w Kielcach, ludzie to doceniają i to się odczuwa. Tak się w życiu dzieje, że trzeba czasami wrócić i to właśnie nastąpiło. W trudnym momencie, ale momencie zdecydowanie ciekawym i ekscytującym. Będziemy walczyć o awans, jest kogo gonić i najlepiej będzie przegonić, a jeśli się nie uda to trzeba się będzie zadowolić niższym miejscem i powalczyć w barażach. Co przyniesie życie? Zobaczymy. Rzeczywiście niektórzy twierdzą, że dużo ryzykuję, ale taka jest praca trenera, że czasami trzeba zaryzykować. Kiedy przychodziłem po raz pierwszy do Korony to też była trudna misja i też istniało jakieś ryzyko. Teraz ta misja jest trochę inna, związana z awansem, ale jest to na pewno ciekawe wyzwanie dla mnie. Nie przejmuję się tym co będzie za pół roku, tylko planuję najbliższą przyszłość i skupiam się na teraźniejszości, a co będzie dalej? Na to będziemy musieli poczekać.

Pewnie jest to dla pana bardzo sentymentalny powrót? 

Oczywiście. Wielu zawodników przewinęło się przez tę szatnię. Część z nich nadal gra, część działa w Koronie, część nadal z Koroną sympatyzuje. To da się odczuć. Kilka miesięcy temu mieliśmy takie jubileuszowe spotkanie po dziesięciu latach. Prawie wszyscy dojechali i mieliśmy okazję sobie porozmawiać. Zresztą ja sam w Kielcach mam chrześniaka i dużo znajomych. Jest tak, jak pokazały to media społecznościowe Korony – wracam do domu. Jest to miejsce gdzie najdłużej pracowałem, gdzie coś fajnego udało się zrobić. Myślę, że teraz nie jest też tak, że jeśli coś by poszło nie tak, to nagle będę wyklinany. Podejmuję się pewnej misji i podchodzę do tego wszystkiego z entuzjazmem. Nie zamartwiam się też specjalnie o przyszłość, bo to niczemu nie służy.

Czy mimo wszystko odczuwa pan taką lekką presję, że w przypadku Korony wszyscy mówią tylko o awansie? 

Na pewno jest presja, ale trener lubi presję. Liczę na kibiców, że będą tłumnie przychodzić na stadion i nam pomagać, a jednocześnie też wymagać od nas. To mnie też nakręca. Każdy mecz jest meczem bardzo ważnym, można powiedzieć, że o życie. Mamy cztery punkty straty i tylko czternaście spotkań do rozegrania. Wiemy, że przed nami ciężkie mecze. Jeśli spojrzymy w terminarz, to trzeba będzie się pojawić na Widzewie, na ŁKS-ie i na Miedzi. To są mecze, które ciekawie się zapowiadają, ale tak naprawdę każdy mecz będzie ważny.

Oferta z Korony leżała na stole jeszcze przed zamieszaniem z Legią?

Były wcześniej takie zapytania, bo przecież Dominik Nowak został zwolniony i moja kandydatura również była wtedy rozważana. U mnie pojawiły się wówczas jeszcze inne tematy, co do których czekałem na rozstrzygnięcie. Ludzie związani z Koroną nie odwrócili się w tym czasie od mojej osoby, czekali wytrwale, więc pozostało mi powiedzieć – tak.

Jest pan teraz trenerem Korony, ale mimo wszystko nie mogę nie zapytać o  sytuację z Legią Warszawa. Na jakim etapie rozmów z klubem dostał pan informację, że jednak Legia zdecyduje się na Aleksandara Vukovicia? 

Teraz Legia mało mnie interesuje. Skupiam się na pierwszoligowym podwórku i na obserwacji zawodników, na kontaktach z dyrektorem, rozmowach z niektórymi zawodnikami. Dla mnie to już po prostu odległy temat. Oczywiście odczuwałem, że byłem wtedy blisko objęcia Legii. Rozmawialiśmy, ustaliliśmy, że następnego dnia zapadnie decyzja. No i zapadła taka decyzja, że na ławce Legii jest „Vuko” i tak naprawdę tyle w tym temacie.

Będąc obecnym na meczu z Wisłą Płock i słysząc o tym, co stało się bezpośrednio po meczu, nie miał pan wtedy takiej chwili zwątpienia, czy na pewno warto się w to pakować? 

Nie, nie miałem wątpliwości. Często przytrafiają się jakieś takie ciężkie dla zespołu sytuacje, które nie powinny się przydarzać, no ale tak jest w życiu. Nie zmieniło to w jakiś sposób mojego postrzegania całej sprawy. Byłem na meczu z Wisłą, ale nie było tak, że umawiałem się wówczas na ten mecz z przedstawicielami Legii. Z Wisłą Płock jestem w bardzo dobrych kontaktach, zresztą też dzięki tej naszej współpracy ten stadion został wybudowany. Gdybyśmy się nie utrzymali, to tego stadionu by nie było. Chciałem zobaczyć na żywo Legię i Wisłę, gdyż w Płocku nadal jest sporo zawodników, których ściągałem. Wisła naprawdę fajnie się u siebie prezentuje, dodatkowo ta trybuna sprawia, że chce się mecze oglądać. Wcześniej musiałbym przychodzić na stadion z lornetką (śmiech).

W święta potrafi się pan odciąć od obowiązków zawodowych? Czy w tym roku Korona będzie już gdzieś z tyłu głowy? 

Korona jest u mnie w głowie cały czas, stale rozmawiamy. Aktualnie jestem w Anglii, ale jeszcze nie wiem czy nie wrócę, bo syn ma odwołane rozgrywki przez pandemię. Może będę jeszcze na meczu Liverpool – Leicester, o ile go nie odwołają, ale zanosi się na to, że nie. Może więc być tak, że jutro wrócę do Polski.