Marcin Mięciel: Nie da się grać bez wyniku i nie liczyć bramek

18.01.2022

Pod koniec ubiegłego wieku Marcin Mięciel był na ustach wszystkich polskich kibiców. Dziś byłego piłkarza Legii Warszawa znacznie rzadziej oglądamy już w mediach, a częściej spotkać można go przy obiektach treningowych na warszawskim Ursynowie. Po zakończeniu piłkarskiej kariery Marcin Mięciel zdecydował się bowiem na otwarcie własnej akademii piłkarskiej. Z byłym napastnikiem reprezentacji Polski porozmawialiśmy o problemach trapiących polski system szkolenia. 

Był taki okres, że często był pan obecny na pierwszych stronach gazet. Ostatnio jest pana w mediach znacznie mniej. Nie brakuje panu czasami tego szumu?

Człowiek ma swój wiek, inne priorytety. Może i nie jestem w telewizji i gazetach na co dzień, ale jest mi z tym dobrze. Mam swoją szkółkę, trochę ciszy i spokoju. Zawsze są jakieś plusy i minusy takich sytuacji.

Wielu piłkarzy po zakończeniu sportowej kariery rozpoczęło przygodę w mediach. Dziś możemy oglądać ich w studio jako ekspertów. Pana nigdy nie ciągnęło w tym kierunku?

Nie, mnie ciągnęło po prostu do piłki. Chciałem być trenerem młodzieży i spełniam się w roli właściciela akademii. Robię to co chciałem, nie ciągnęło mnie do mediów, do telewizji. Każdy piłkarz musi znaleźć swoje miejsce po zakończeniu kariery.

Dlaczego u pana jest to akurat szkolenie? Jak narodził się pomysł na stworzenie akademii piłkarskiej?

Od małego ciągnęło mnie do treningów. Nawet grając na podwórkach byłem takim liderem, próbowałem prowadzić treningi, trenowałem moich kolegów. Z biegiem czasu to rzeczywiście przełożyło się na konkrety. Zrobiłem kursy trenerskie, bawiłem się też w menadżerkę. Stwierdziłem jednak, że na dłuższą metę to nie dla mnie, że najlepszym pomysłem będzie ta akademia.

Co jest największą bolączką polskiego systemu szkolenia?

Takich bolączek jest dużo. Trudno wskazać jedną. Jeśli przejdzie się pan na mecze dzieci to widać, że dużo zespołów próbuje rzeczywiście uczyć zawodników grać w piłkę, ale równiej jest wiele zespołów, gdzie trenerzy są ciśnięci na osiąganie wyników. Później to wszystko przekłada się na jakość gry na poziomie seniorskim. Jeśli ktoś nie uczy gry od tyłu, techniki, wyprowadzania piłki, bo najważniejsze są wyniki, to jego podopieczni nie będą w stanie później pójść gdzieś wyżej i dobrze technicznie grać w piłkę.

Rzeczywiście są akademie, które są coraz lepsze, ale tak generalnie widać, że ta presja na wyniki to jest duży problem. Pamiętam, gdy kiedyś grając z takim lokalnym klubem, trener próbował wyprowadzać piłkę od tyłu i pomimo, że przegrał 0:5, to ciekawie to wyglądało. Później już tego trenera nie było, a robił naprawdę dobrą robotę. Przyszedł za niego trener, który wygrywał. Robił to jednak w ten sposób, że ustawiał szybkiego, wysokiego chłopaka z przodu i grał na niego długą piłkę. Nikt się tak naprawdę niczego nie uczył, bo jak miał się nauczyć nie dotykając piłki. Tylko ten jeden chłopak robił różnicę. Historia jest taka, że później ten drugi trener pracował jeszcze wiele lat.

Czy w związku z tym uważa pan, że decyzja o likwidacji ewidencji wyników i tabel w kategoriach wiekowych G2 i E1 jest słuszna? Jak to się w ogóle ma do realiów?

Trudno powiedzieć czy jest słuszna. Teraz graliśmy sparing i nadal wśród trenerów jest napinka na wyniki. Sport to jednak jest zawsze rywalizacja na wyniki. Nawet grając gierkę treningową, to nadal jest ta rywalizacja i dzieci sobie te gole liczą. Później jeden się cieszy, drugi płacze. Niestety, nie da się grać bez wyniku i nie liczyć bramek. Oczywiście fajnie jest grać w pierwszej lidze, pokazywać się, ale jeśli nie masz zawodników o wystarczających umiejętnościach to trzeba grać niżej i szkolić. No ale tak jak mówiłem, nie każdy patrzy na to w ten sposób.   

Problem jest bardziej po stronie systemu szkolenia czy może charakterystyki obecnego młodego pokolenia?  

Charakterystyka pokolenia to jest jedno, a charakterystyka dużego miasta to jest drugie. Przeważnie jest tak, że gdy rodzic dzwoni do mnie do akademii i ma syna, który gdzieś tam gra, to najpierw pyta o to w jakiej lidze gramy. To mówi samo przez się. Tutaj ktoś powie, że ci którzy cisną na wyniki mają rację, bo wygrywają i teraz mają fajnego zawodnika, a jakby grali w drugiej lidze, to by do nich nie przyszedł. Czasami się też zdarzy spaść z ligi. Akurat u mnie część rodziców jest tego świadoma, bo przeszliśmy tę drogę. Spadamy i wracamy, ale tak naprawdę liczy się to, że rodzice widzą efekty, że chłopaki zaczynają fajnie grać i interesują się nimi kluby. Nie zawsze tak jednak jest. Czasami słyszę, że „tak rozumiemy, że wynik nie jest najważniejszy”, a potem chłopak odchodzi z akademii. Na dodatek nie odchodzą do jakiegoś bliższego klubu, tylko szukają gdzieś dalej mocniejszych.

Często zdarza się, że rodzice przeszkadzają, utrudniają ten cały proces?

Zawsze tłumaczę to dlaczego w Warszawie nie ma tylu zawodników w ten sposób. Mamy świetne ligi, na turniejach zespoły z Warszawy są na czołowych lokatach, najlepiej grają w piłkę, mają dużo dobrych zawodników, po czym oni wszyscy przepadają. Na ich miejsce przyjeżdżają chłopcy z mniejszych miejscowości. To jest też trochę wina rodziców. Chcieliby jak najlepiej, ale to nie zawsze jest dobre. Jeśli chłopak nie gra w tym klubie to zabierają go do innego. I tak w kółko. Szuka się nie wiadomo czego.

Chłopcy z mniejszych miejscowości mają jedną ligę, mama i tata raczej się tym nie interesują, on sobie sam chodzi na zajęcia i musi sobie radzić z tym wszystkim. Z rywalizacją, z trenerem, który nieraz krzyknie. U nas w Warszawie, gdy się krzyknie, to od razu przychodzą rodzice. Wiadomo, że nie można krzyczeć, ale nic nie jest w stanie przygotować tego dziecka na to jak wygląda rzeczywistość i jak to będzie w przyszłości. Nawet jeśli pójdzie się do jakiejś innej pracy, nie tylko grając w piłkę, wszędzie trzeba ambitnie rywalizować o swoje. Przez to te dzieci z mniejszych miejscowości mogą mieć łatwiej, bo w tym przypadku rodzic nie będzie chodził i przygotował im gruntu, tylko one same muszą o wszystko zawalczyć.

Czy można wychować piłkarza z dziecka, które nie czuje pasji do futbolu? Nie interesuje się profesjonalnym futbolem, nie gra w piłkę w wolnym czasie, ale rodzice zapisali go do szkółki. Czy jest taka szansa, że te pasję uda się w nim dopiero zaszczepić?

Dziecko może z czasem polubić piłkę i na pewno dobrze, że ludzie zapisują dzieci na piłkę i inne sporty. Zwłaszcza, że teraz, poza szkółkami, nie spotyka się dzieci na boiskach. Przejeżdżam koło boisk i nie widziałem, by ktokolwiek się skrzyknął, żeby pójść pograć w piłkę. Nie ma tak jak kiedyś, że zebrało się piętnastu i gramy. Dlatego jeśli rodzic nie zapisze dziecka na jakieś zajęcia sportowe, to ono będzie siedziało w domu i spędzało czas w telefonie. Każda taka aktywność to zawsze jest na plus. Dopiero przez tę rywalizację, przez te turnieje może rzeczywiście polubi te piłkę.

W dość niepochlebnym tonie wypowiadał się pan o poprzednich władzach PZPN i ich podejściu do szkolenia. Widzi pan jakąś różnicę po tym jak urząd objął Cezary Kulesza, albo czy uważa pan że są podstawy, by z większym optymizmem patrzeć w przyszłość?

Wszyscy podkreślali, że poprzednie władze rzeczywiście dużo zrobiły dla polskiej piłki, zwłaszcza reprezentacji. Jeśli chodzi o szkolenie to jednak zrobiły bardzo mało. Te nowe władze rzeczywiście zaczęły od spotkań, zaczęto szukać nowych rozwiązań, coś zaczęło się dziać. Na podsumowanie przyjdzie jeszcze czas.

Samo to, że nie ma boisk. Akademii w Warszawie jest mnóstwo, a boisk jest tylko kilka i tak naprawdę nie ma gdzie grać. My na Ursynowie nie mamy ani jednego boiska pełnowymiarowego. Jest jedno niepełnowymiarowe, a dzieci, które grają jest kilka tysięcy. Gdzie one mają rozgrywać te wszystkie mecze ligowe? Często jeździmy z moją akademią do Niemiec, żeby tam rozgrywać mecze i tam byle mieścina ma 3-4 boiska pełnowymiarowe. Gdzie te dzieciaki mają grać? Jeśli ktoś uprawia jakiś inny sport, na przykład siatkówkę, to sala gimnastyczna jest na każdym rogu w każdej szkole, a boisko już niekoniecznie.

 

ROZMAWIAŁ: MATEUSZ MAZUR