Marcin Krzywicki: Tweet o Crouchu przysporzył mi sporo problemów

30.12.2021

Kiedyś piłkarz i król Twittera, dzisiaj prezes 4-ligowego klubu. Jak trafił do Łochowa? Czy przez swoje wpisy w social mediach miał kiedyś problemy? Czy kibice rozpoznają go na ulicy? O to wszystko zapytaliśmy byłego piłkarza Cracovii, Wisły Płock i Widzewa – Marcina Krzywickiego. 

Jak się zostaje królem mediów społecznościowych?

Przez przypadek. Ja na początku stroniłem od social mediów, ale w końcu namówił mnie jeden z kolegów. Myślałem, że mnie nie będzie nigdzie, a zacząłem się tak naprawdę pojawiać wszędzie. Wszystko to wyszło tak naturalnie. Ja też zwykle przebijałem się w szatni ze swoim poczuciem humoru, bo zawsze się ktoś taki w szatni zdarzy. Później zacząłem też dzielić się tym wszystkim w social mediach, więc wszystko to wyniknęło bardzo naturalnie.

Czy mimo wszystko pojawił się taki moment, w którym stwierdziłeś, że od teraz trzeba już jakoś bardziej świadomie budować swoją markę?

Na początku nie było takich planów. Dzisiaj, kiedy odszedłem od piłki to jest to dla mnie taka tuba, przez którą mogę przekazać jakąś ważną dla mnie wiadomość. Głównie tyczy się to mojej firmy, bo działam trochę z odzieżą sportową, czy też rehabilitacją sportową, dlatego takie media jak Twitter i Facebook pozwalają mi dotrzeć do szerszej grupy odbiorców. Teraz jest to na pewno ważniejsze, ale kiedy byłem czynnym zawodnikiem, to piłka nożna zawsze była na pierwszym miejscu. Social media to był dodatek. Taki, z którego czerpałem jakieś korzyści, ale i wielokrotnie z tego powodu miałem problemy po jakichś tam bardziej kontrowersyjnych wpisach.

Jaki twój wpis wywołał najwięcej kontrowersji, przysporzył ci najwięcej problemów? 

Przede wszystkim to był ten tweet o Peterze Coruchu. Do dzisiaj pamiętam jak byłem wyzywany i obrażany. Z racji moich warunków fizycznych, wysokiego wzrostu byłem najłatwiejszym celem. Napisałem wtedy, że Petera Croucha kibice wspierają przez dziewięćdziesiąt minut, a mnie przez dziewięćdziesiąt minut wyzywają od pedałów, chociaż mógłbym mieć ich dziewczyny w pół minuty. Dużo kibiców odebrało to jako słowa skierowane w ich stronę, a to było napisane całkiem ogólnie. Ktoś tam jednak wziął to do siebie i potem miałem jakieś rozmowy wychowawcze. I w klubie i…

Z kibicami? 

Z kibicami też miałem rozmowy. Oczywiście do niczego nie doszło. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że to wszystko miało formę żartu, ale tak z patrząc z perspektywy czasu to wiem, że to mogło być za mocne.

Jak duża jest twoja rozpoznawalność? Zdarza się, że ludzie zaczepiają cię na ulicy i proszą o zdjęcie? 

Zdarza się, nawet często zdarza się to również dzisiaj, mimo że już nie gram w piłkę. Ostatnio miałem też ciekawą sytuację w restauracji, bo rozpoznały mnie osoby, które tam pracowały i nie dość, że dostałem zniżkę, to jeszcze chcieli sobie zrobić ze mną zdjęcie. (śmiech) Bardzo mi miło, że pomimo iż nie jestem jakąś tam wielką postacią w polskiej piłce i nie miałem wyników jak Robert Lewandowski, to jednak ze względu na te social media jestem jakoś tam rozpoznawany. Jest to miłe i nigdy jakichś większych, związanych z tym problemów, nie miałem. Nawet pomimo tego, że jestem wychowankiem Zawiszy Bydgoszcz, mieszkam na osiedlu kibicowskim, a grałem też w Widzewie, co może być sporym problemem, to nigdy nie miałem tak, że szedłem ulicą i ktoś mnie zaczepiał. Nie wiem czy to dlatego, że wszyscy są mądrzy tylko w Internecie, czy po prostu boją się tych dwóch metrów wzrostu. (śmiech)

Nie było takiego momentu, w którym trochę zaczęła cię męczyć ta łatka „króla Twittera”?

Nie, ostatnio zresztą rozmawiałem też z jednym z dziennikarzy i również zadał mi to pytanie. Mnie to nigdy nie męczyło, wtedy też gdy byłem najaktywniejszy w social mediach, to miałem jakieś tam liczby. Gdy grałem w Wiśle Płock to miałem dwa sezony z dziesięcioma bramkami, poszedłem do Bełchatowa i miałem dobry początek rundy. Później w Dolcanie Ząbki też byliśmy na drugim miejscu i gdyby nie wycofanie się zespołu po pierwszej rundzie, to walczylibyśmy o awans do Ekstraklasy.

To nie było tak, że ja brylowałem tylko w social mediach, bo jakieś liczby miałem. Może nie takie, którymi można się jakoś specjalnie chwalić, ale uważam, że mimo wszystko to szło ze sobą w parze. Ja też jakoś specjalnie buńczucznie się nie wypowiadałem w mediach, bo wiedziałem, że każda odpowiedź będzie dotyczyła tych moich liczb. Natomiast nigdy mi to nie przeszkadzało, mam bardzo duży dystans do siebie i nie wchodzę w jakieś polemiki z argumentami, które polegają na obrażaniu, przedstawianiu mi 150 powodów, dla których powinienem zająć się treningami, a nie social mediami. Dla mnie piłka zawsze była na pierwszym miejscu i te poprzeczkę stawiałem sobie coraz wyżej, aż w końcu wylądowała ona na takiej wysokości, której nie byłem w stanie przeskoczyć.

„Lepiej skup się na treningach, zamiast na Facebooku” – to miał okazję przeczytać chyba każdy aktywny w social mediach polski piłkarz…

To jest w ogóle chore… ale to to też pewnie są głosy ludzi, który nie osiągnęli za wiele w życiu. Tak jak kiedyś powiedział Kuba Wojewódzki – Hejt to mowa nienawiści ludzi brzydkich, którzy zazdroszczą ludziom ładnym. Ja jestem aktywny i śledzę to co się dzieje w Internecie. Takie karygodne przykłady jak w przypadku Jakuba Rzeźniczaka, któremu pisali żeby lepiej zajął się dzieckiem, albo odwiedził dziecko zamiast wrzucać zdjęcia na Instagrama. To jest dla mnie skandal i pewnie ta osoba, która to pisze potem podchodzi do niego i prosi o zdjęcia. Często jest przekraczana pewna bariera, ale dzisiaj mamy takie czasy, że im jesteś głupszy w Internecie, tym zarabiasz więcej pieniędzy.

Wystarczy spojrzeć na wszystkie freak fightowe organizacje, które owszem dostarczają rozrywki, nie mówię, że nie, bo zdarza mi się z kolegami oglądać. Wiadomo, w tym przypadku, im ktoś będzie bardziej kontrowersyjny na konferencjach i w mediach, tym robi się ciekawiej. Natomiast Kuba Rzeźniczak akurat zachowuje granice, a jest hejtowany, bo ktoś mu wchodzi z butami w jego życie prywatne, nie wiedząc jak ono rzeczywiście wygląda. Ja tak naprawdę uodporniłem się na ten cały hejt w Cracovii, gdzie trafiłem do wielkiej piłki jako gówniarz, który nagle zaczął grać w europejskich pucharach. Tam miałem problem z tym hejtem, bo były wielkie oczekiwania. Nie grałem już dla pięćdziesięciu osób, z których dwadzieścia to ochroniarze, ale grałem na pełnym stadionie Cracovii, gdzie wszyscy od ciebie wymagają. Tak naprawdę wtedy zacząłem budować tę skorupę.

Internet chyba trochę zaciera te granice. Z jednej strony kibice mogą teraz łatwo do ciebie dotrzeć, a z drugiej często zdarza im się trochę w tym wszystkim zapędzić…

To rzeczywiście fajne, że te social media są dzisiaj coraz lepiej rozumiane przez sportowców, bo dzisiaj niemal każdy sportowiec już działa w mediach społecznościowych, przez co może wygenerować jakieś dodatkowe zarobki. Wystarczy spojrzeć na Jana Błachowicza, którego na początku nie było w social mediach, a teraz już będąc w UFC, musi być na socialach obecny, bo to zachęca reklamodawców, kibiców. Jeśli nie odbije się już teraz, to odbije się później. Kibice się cieszą, bo rzeczywiście ułatwiła się ta droga kontaktu.

Do mnie również piszą dzieciaki, które zaczynają swoją przygodę z piłką, pytają co mają zrobić w danej sytuacji… I to pytają mnie, gdzie ja nie jestem jakimś tam wielkim autorytetem, choć tą Ekstraklasę faktycznie powąchałem. Nawet trenerzy czasami piszą, z kim pracowałem w przeszłości i to jest fajne. Wiadomo, że nie każdemu można odpowiedzieć, ale to faktycznie zaciera granice między sportowcem a kibicem. Dopóki nie jest przekraczana pewna bariera, to to jest w porządku i to jest zawsze fajne jak ktoś się chcę z tobą skontaktować.

Czym jest Sportis Łochowo i jak zaangażowałeś się w ten projekt? 

Sportis Łochowo to miejsce, do którego trafiłem po Widzewie. Moment, w którym zakończyło się moje poważne granie. Miałem jakieś tam propozycje, ale byłem już zmęczony, bardziej psychicznie niż fizycznie, tym jak zakończyła się moja przygoda w Widzewie. Wtedy Sportis mnie namówił. To też byli moi znajomi, którzy wyszli z takim planem, żeby zbudować klub typowo social. W 2018 roku tam trafiłem, a dzisiaj jestem prezesem tego klubu i czynnym zawodnikiem, a przynajmniej w ostatniej rundzie, bo nie wiem czy trener będzie chciał jeszcze na mnie patrzeć w następnej. (śmiech)

W tym momencie bardziej już wchodzę w koszulę niż w koszulkę piłkarską i obecnie zajmuje się tym wszystkim od strony bardziej organizacyjnej. To jest projekt długofalowy. My dzisiaj działamy na wielu frontach, bo czekamy na decyzję o budowie ośrodka szkoleniowego pod Bydgoszczą, który otworzyłby nam pewne drzwi, bo jak masz własny ośrodek to możesz działać ogólnopolsko. Rozwijamy się na wielu frontach i stąd też ta nazwa social. Pewnie będę nieobiektywny mówiąc o tym, z racji, że jestem prezesem, ale głęboko wierzę w ten projekt. Mamy naprawdę dużo planów. Przyłączyliśmy do klubu zespół kobiet Sportis KKP, który jest w Ekstralidze, a więc łatwiej tutaj dotrzeć do całej Polski i chcemy tam mierzyć w najwyższe cele. Do tego jest zespół 4-ligowy, powstała akademia… Za kilka lat zweryfikujemy czy udało się dokonać coś z tego co planowaliśmy.

Te cele są takie bardzo konkretne, czy po prostu macie pewien ogólny kierunek, w którym chcecie podążać?

Cele są konkretne, ale zależy to wszystko od wielu aspektów. Na przykład od tego czy uda się zrealizować projekt ośrodka. Dzisiaj jesteśmy po rozmowach z gminą, dalej rozmawiamy z ministerstwem i myślę, że niedługo będziemy wiedzieć czy uda się to zrealizować w najbliższym czasie. Niedawno dostaliśmy nawet dotację na taką multimedialną klatkę, jedną z najbardziej innowacyjnych platform treningu indywidualnego, którą mają w Benfice i w Borusii Dortmund. Zaczynamy już projektować tę klatkę…

Tych aspektów jest dużo, tak aby stworzyć tę akademię z prawdziwego zdarzenia. Stąd też projekt Sportis Pro, który ma wychowywać młodych piłkarzy. Tak naprawdę jeśli spojrzymy na pierwszą reprezentację Polski, to są to często piłkarze z małych szkółek. Ja sam kiedyś zaczynałem i wiem ilu chłopaków kończy swoją przygodę z piłką ze względów finansowych, z powodu braku wsparcia rodziców, z powodów zdrowotnych. Dlatego właśnie chcemy pomagać i zobaczymy jak to wszystko się rozwinie.

Przenieśmy się na chwilę do alternatywnej rzeczywistości. Marcin Krzywicki nie doznaje kontuzji, debiutuje w reprezentacji Polski i w debiucie strzela dwie bramki. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym jak to wszystko mogło się potoczyć?

Teraz pewnie byś dzwonił, a ja bym leżał gdzieś na plaży w Madrycie i byśmy rozmawiali.

Wtedy byś już pewnie nie odebrał… 

Nie no, odebrałbym (śmiech). Naprawdę trudno powiedzieć co by było gdyby nie ta kontuzja. Poprzeczka była stawiana coraz wyżej, a ja byłem cały czas ukierunkowany na piłkę i chciałem dołączyć do najlepszych w Polsce. Ta reprezentacja spadła mi jak z nieba. Robiłem co mogłem, ale ta noga była już w takim stanie, że musiałem zadzwonić i powiedzieć pas. Szkoda, bo to wszystko fajnie się zapowiadało. Kadra U-21, gdzie zagrałem swoje dwa najlepsze mecze, a na pewno ten pierwszy, gdzie grałem z Robertem Lewandowskim. No i posypały się te propozycje. Z Lechii, był też temat Legii, Cracovii. Ta Cracovia była właśnie najkonkretniejsza i finalnie to tam trafiłem. Kontuzja mnie wyeliminowała z reprezentacji, no i żałuję, ale cóż.

To jeszcze w temacie reprezentacji. Kto powinien zastąpić Paulo Sousę i czy w przypadku powrotu Adama Nawałki liczyłbyś na ponowne powołanie?

Na powołanie mógłbym liczyć, gdyby wracał Leo Beenhakker, u trenera Nawałki raczej nie. Też jestem ciekaw jak to się rozwiąże, bo dla mnie to jest chore co się teraz dzieje i współczuję prezesowi Kuleszy, jak i całemu związkowi, bo muszą podjąć trudne decyzję. Paulo Sousa się już skompromitował, jak to o nim mówią – siwy bajerant (śmiech). No i współczuję też nowemu selekcjonerowi, który tak naprawdę ma niewiele czasu na przygotowania do meczu z Rosją.

 

ROZMAWIAŁ: MATEUSZ MAZUR