Czy Pep Guardiola znów przechytrzy sam siebie? Zapowiedź ćwierćfinałów Ligi Mistrzów

04.04.2022

W Lidze Mistrzów rozpoczyna się granie na poważnie. W walce o końcowy triumf pozostało jeszcze osiem ekip, które we wtorek i środę zmierzą się ze sobą w pierwszych meczach ćwierćfinałowych. Czy Liverpool pozostanie w grze o poczwórną koronę? Czy Bayern zdoła udowodnić, że wyeliminowanie Juventusu przez Villareal było spowodowane tylko przez boiskową indolencję „Starej Damy”? Czy Real pozbierał już wszystkie zęby po łomocie w El Clasico? Wreszcie, czy w starciu z Atletico Madryt Pep Guardiola znów oszuka sam siebie? Odpowiedzi na każde z tych pytań będziemy znać już w środowy wieczór. 

Geniusz czy postać tragiczna? Skłonności Guardioli znów wezmą górę?

Minęło już ponad dziesięć lat odkąd Pep Guardiola po raz ostatni triumfował w Lidze Mistrzów. W ubiegłym sezonie puchar zdawał się być na wyciągnięcie ręki, ale marzenia o zwycięstwie nie przetrwały konfrontacji z planami Thomasa Tuchela. Tym razem w końcu ma być inaczej. „The Citizens” na pewno ma w swoim składzie piłkarzy zdolnych powalczyć o triumf zarówno w Premier League, jak i Lidze Mistrzów. W tej chwili głównym rywalem Pepa Guardioli w dążeniach do triumfu w obu rozgrywkach pozostaje… Pep Guardiola.

Hiszpański menadżer stanął na drodze własnym planom i marzeniom już w zeszłym sezonie, kiedy na godzinę przed rozpoczęciem finałowego spotkania Chelsea dostaliśmy informację, że w wyjściowej jedenastce na to spotkanie zabraknie zarówno Rodriego, jak i Fernandinho. Czyżby Guardiola znów przekombinował?

Tendencja do nadmiernego zastanawiania się nad planami taktycznymi na dany mecz to oczywiście nie tylko przypadłość Guardioli, ale jeśli ktoś miałby bez powodu zrezygnować z dwóch zawodników podstawowej jedenastki przed najważniejszym meczem w sezonie, to z pewnością byłby to właśnie Guardiola. – Każda drużyna ma swój własny sposób gry, do której trzeba się dostosować i dostosować, a także nadmiernie wnikliwie przemyśleć, co tak naprawdę powinniśmy zrobić – powiedział przed wtorkowym starciem menadżer „The Citizens”. – W Lidze Mistrzów zawsze nadmiernie się zastanawiam, zawsze tworzę nowe taktyki i pomysły, dziś myślę o jednej strategii, a jutro zobaczysz kompletnie nową – dodał po chwili.

Złośliwi powiedzą, że nikt nie potrafi skomplikować sobie życia tak jak Pep Guardiola. Kiedy sukces wydaje się być na wyciągnięcie ręki hiszpański szkoleniowiec stwierdza nagle, że ekipa, która pokonała dwie ekipy ze ścisłego topu nie jest już w stanie triumfować w kolejnym meczu i należy wywrócić wszystko do góry nogami, by pozostawić sobie element zaskoczenia. Dla Guardioli nie ma dwóch takich samych meczów i taktyka, która sprawdziła się w sobotę nie musi wcale okazać się skuteczna we wtorek. Wydaje się jednak, że trener „The Citizens” przeszedł już ze swoimi demonami na „ty” i otwarcie przyznaje, że overthinking jest dla niego kluczowy w przygotowywaniu się do kolejnych spotkań.

We wtorek na Etihead pojawi się jednak kolejny z demonów Pepa Guardioli. To właśnie prowadzone przez Diego Simeone Atletico pozbawiło w 2016 roku Bayern szans na triumf w Lidze Mistrzów. Stwierdzenie, że piłkarze Simeone żyją z utrudniania życia rywalom to może i banał, ale we wtorkowy wieczór z pewnością dojdzie do zderzenia dwóch odmiennych wizji futbolu. Guardiola, którego filozofia często utożsamiana jest z esencją piłki nożnej i banda Simeone, która może i w sposób dość toporny, ale gotowa jest przeciwstawić się każdej ofensywie świata.

Jeśli skłonności Guardioli znów wezmą górę to… no właśnie trudno do końca przewidzieć tego efekty. Albo będziemy świadkami popisu strzeleckiego Manchesteru City, który pomimo oporu stawianego przez piłkarzy z Madrytu zdoła gładko rozprawić się z ekipą Simeone, albo znów Pep Guardiola padnie ofiarą własnych słabości i Manchester zmuszony będzie za tydzień odrabiać straty.

Złapać za ogon wszystkie sroki. Liverpool walczy na trzech frontach

Piłka nożna to jedna z niewielu dziedzin życia, w których wciąż funkcjonuje mit multitaskingu. Co jakiś czas futbolowym potentatom zdarza się udowadniać, że w ciągu sezonu można ponadprzeciętnie wywiązywać się ze swoich obowiązków na kilku frontach. Czy jest to jednak tylko odstępstwo od reguły? Liverpool z pewnością ma aspiracje, by w tym sezonie zostać tego typu wyjątkiem. Piłkarzom Jurgena Kloppa udało się już w tym sezonie sięgnąć po EFL Cup, ale nadal pozostają w grze w Pucharze Anglii, Premier League i Lidze Mistrzów.

Krótkoterminowy plan „The Reds” na Champions League wydaje się stosunkowo prosty. Trzeba zrobić swoje w Lizbonie i tydzień później dopełnić dzieła zniszczenia na własnym stadionie. Tylko tyle lub aż tyle, bowiem w międzyczasie ekipa Jurgena Kloppa będą musieli jeszcze stawić czoła Manchesterowi City w spotkaniu, które najprawdopodobniej zadecyduje o tytule mistrza Anglii. Najbliższe osiem dni silnie zdefiniuje więc obecną kampanię w wykonaniu „The Reds”.

Klopp stara się zrzucić nieco presji ze swoich piłkarzy, a przynajmniej jeśli chodzi o rozgrywki ligowe. – Triumfowaliśmy już w jednych rozgrywkach, więc czyni nas to jedynym pretendentem do poczwórnej korony, ale to Manchester City cały czas pozostaje najpoważniejszym kandydatem, by zgarnąć potrójną koronę – utrzymuje szkoleniowiec Liverpoolu.

Jakby tego było mało Liverpool czeka 16 kwietnia kolejny ważny bój. „The Reds” ponownie zmierzą się wówczas z Manchesterem City w półfinale FA Cup. 16 kwietnia piłkarze Jurgena Kloppa mogą być więc faworytem w wyścigu o mistrzostwo Anglii, zdobywcą Pucharu Anglii oraz półfinalistą Ligi Mistrzów, ale z drugiej strony mogą również zostać brutalnie odarci z marzeń we wszystkich trzech rozgrywkach.

We wtorek, choć częściowo, pokrzyżować plany Liverpoolu postara się Benfica, która pokazała już, że może być czarnym koniem tych rozgrywek. W grupie piłkarze Nelsona Verissimo zdołali finiszować ponad FC Barceloną, a w 1/8 rozprawili się z, opierającym swoją ofensywę na podobnych założeniach co Liverpool, Ajaxem. Piłkarze z Lizbony podejmą u siebie „The Reds” w pełnym składzie, gdyż do dyspozycji Verissimo będzie także powracający po kontuzji Adel Taarabt. Popsuć hurraoptymistyczne nastroje wśród fanów Liverpoolu może także fakt, że do momentu ubiegłotygodniowego potknięcia z Bragą ekipa z Lizbony miała na swoim koncie serię dziewięciu meczów bez porażki we wszystkich rozgrywkach. Już jutro Klopp i spółka rozpoczynają morderczy maraton, który zaważy o całym sezonie „The Reds”. Czy wyjdą z niego bez szwanku?

Mecz o odzyskanie twarzy

Wiele do udowodnienia mają swoim kibicom piłkarze Chelsea i Realu Madryt. Ci pierwsi w kompromitującym stylu ulegli w minionej kolejce Brentford, a drudzy dostali 20 marca lekcję futbolu od prowadzonej przez Xaviego Barcelony. „The Blues” mogli tym spotkaniem przypieczętować awans do przyszłorocznej Ligi Mistrzów, ale swoją szansę koncertowo zaprzepaścili. – Wyglądaliśmy na zmęczonych psychicznie, co jest normalne po przerwie reprezentacyjnej. Po zdobyciu bramki zapomnieliśmy, że mamy jeszcze czterdzieści minut gry – oceniał na gorąco Thomas Tuchel.

Real częściowo odkupił już swoje winy za klęskę z Barceloną, ale triumf nad Celtą Vigo z pewnością nie zrekompensuje fanom „Królewskich” obrazów, które oglądali 20 marca na Santiago Bernabeu. Winę za porażkę z „Dumą Katalonii” wziął na siebie Carlo Ancelotti, który przyznał przed piłkarzami, że to jego plan na mecz zawiódł. – Byliśmy nie do poznania, wszystko poszło nie tak. Powiedziałem zawodnikom, że to moja wina – powiedział po meczu.

Jeśli presja ciążąca na obu drużynach nie byłaby wystarczająco dużą stawką środowego starcia, to z pomocą przychodzą media, które dodatkowo podgrzewają atmosferę. Angielska i hiszpańska prasa uważa, że Thomas Tuchel pozostaje jednym z najpoważniejszych kandydatów, by zastąpić na stanowisku szkoleniowca Realu Madryt Carlo Ancelottiego.

Nie wiemy jakie są aspiracje niemieckiego trenera i czy rzeczywiście marzy mu się posada w Madrycie, jednak z pewnością wyrzucenie „Królewskich” z Ligi Mistrzów mogłoby zbliżyć Tuchela do angażu w Realu. Carlo Ancelottiego może zresztą zabrankąć na ławce trenerskiej już w środowym meczu. Włoski szkoleniowiec wciąż zmaga się z koronawirusem i bardzo możliwe, że nie będzie mógł śledzić poczynań swojej drużyny w potyczce z Chelsea.

Zdobyć twierdzę El Madrigal

Faworyt dwumeczu pomiędzy Bayernem i Villarealem może być tylko jeden, ale wskazanie zwycięzcy pierwszego ze spotkań tego dwumeczu wcale nie musi być takie łatwe. Ktoś mógłby powiedzieć, że to przecież wielki Bayern, mistrz Niemiec i aktualny lider Bundesligi mierzy się z siódmą drużyną La Liga, które spośród pięciu ostatnich spotkań ligowych przegrała aż trzy, ale w tym przypadku dwa plus dwa niekoniecznie równa się cztery.

Villareal w końcu odprawił z kwitkiem Juventus. Czy siódma ekipa La Liga mogłaby tak po prostu wyeliminować Juventus nie mając żadnej tajnej broni? Taką bronią, a raczej twierdzą, jest w przypadku 'Żółtej Łodzi Podwodnej” El Madrigal – stadion Villarealu. W meczu z Juventusem zdecydowaną różnicę zrobiło co prawda gole, które wpadły do siatki na wyjeździe, ale 1:1 przed własną publicznością było niezłym punktem wyjścia do demolki, którą podopieczni Unaia Emery’ego urządzili w Turynie.

Pomimo tego, że Villareal poniósł klęskę w trzech z pięciu ostatnich spotkań ligowych, „Żółta Łódź Podwodna” od dziewięciu meczów pozostaje niepokonana przed własną publicznością. Jeśli dodamy do tego fakt, że w pierwszym wyjazdowym spotkaniu 1/8 finału z Salzburgiem Bayern był o krok od zaliczenia spektakularnej wtopy, to szanse Villarealu na osiągnięcie korzystnego rezultatu wzrastają jeszcze bardziej.

Jeśli jesteśmy jednak przy tajnych broniach to nie sposób nie wspomnieć o dziale artyleryjskim, które dzierży Bayern. Julian Nagelsmann postanowił oszczędzać polskiego napastnika i w meczu z Freiburgiem już w 62. minucie gry zdjął go z boiska. Bawarczycy wycelują więc w środowy wieczór w twierdzę El Madrigal z ciężkiej artylerii, która jest w pełni wypoczęta i podbudowana awansem na mistrzostwa świata, który tydzień wcześniej udało się wywalczyć z reprezentacją Polski.