Jeszcze tydzień temu wydawało się, że Robert Lewandowski nie będzie miał kłopotów ze zgarnięciem korony króla strzelców Ligi Mistrzów. Niestety dla Polaka 1/4 finału ułożyła się w najgorszy z możliwych sposobów. Karim Benzema jest tuż za zawodnikiem Bayernu i ma w zanadrzu przynajmniej 180 minut gry w tych rozgrywkach.
Zanim ruszyły mecze ćwierćfinałowe sytuacja była idealna. Lewandowski miał 12 goli, a za nim po osiem sztuk zgromadzili Mo Salah oraz Karim Benzema. Nie liczył się już Sebastien Haller, który zakończył sezon na 1/8 finału. Warto dodać, że reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej strzelił aż 11 goli. Tydzień temu już sytuacja się zmieniła. Benzema wrzucił hat-trick w Londynie i zbliżył się na jednego gola.
Wczoraj zachowany został status quo, gdyż Robert Lewandowski i Karim Benzema dorzucili po jednym trafieniu. W kontekście samych zdobyczy niewielka zmiana. Największa jednak zaszła pod kątem dalszej gry. Lewy i jego Bayern sensacyjnie odpadli z Villarrealem, a Francuz awansował z Realem Madryt do półfinału. Już dzisiaj Królewscy poznają rywala, którym prawdopodobnie będzie Manchester City. Lekko nie będzie, ale patrząc na dyspozycje “9” z Santiago Bernabeu, wydaje się, że dwa gole potrzebne do korony króla strzelców są jego zasięgu.
To może oznaczać, że polski napastnik nie powtórzy sukcesu z sezonu 2019/2020, gdy zgarnął dublet w Lidze Mistrzów. Drużynowo odebrał puchar z Bayernem, a dodatkowo był najlepszym strzelcem rozgrywek. Teraz już tli się nadzieja jedynie na drugi skalp. Szansę jednak zdecydowanie zmalały po wtorkowym nieudanym dla niego wieczorze.