Jak ułożyć puzzle z niepasujących elementów? Everton w obliczu groźby pierwszego spadku od 1951 roku

16.04.2022

Sześć punktów, jedna wygrana, trzy remisy i jedenaście porażek. To bilans, którym w tym sezonie legitymuje się Everton w meczach wyjazdowych. Fatalne występy poza Goodison Park to jednak tylko wierzchołek problemów „The Toffees”. Sześć lat, sześć trenerów i ponad 500 milionów funtów inwestycji – to z kolei bilans Farhada Moshirigo, który w styczniu zwiększył swoje udziały w Evertonie do 94%. Irański biznesmen planował wprowadzić klub z Merseyside na piłkarskie salony. Miało być TOP 4, miała być walka o Ligę Mistrzów. Dziś wiemy to były to zaledwie mrzonki. Mamy 16 kwietnia 2022 roku. Minęło ponad sześć lat odkąd Moshiri zawitał na Goodison Park, a Everton stoi w obliczu realnej perspektywy spadku z Premier League. Pierwszego spadku od 70 lat. 

– W przerwie powiedziałem swoim piłkarzom: „Oni nie mają pojęcia jak wygrywać mecze, a zwłaszcza te wyjazdowe” – zdradził po meczu z Evertonem Sean Dyche, ówczesny menadżer Burnley.

6 kwietnia Everton przyjechał na Turf Moore, by rozegrać zaległe spotkanie 19. kolejki Premier League. Dodajmy, że było to spotkanie kluczowe dla walki o utrzymanie w angielskiej ekstraklasie, gdyż Burnley zajmowało osiemnastą pozycję, Everton natomiast siedemnastą. Obie ekipy dzieliły zaledwie cztery punkty, więc zwycięstwo Gospodarzy oznaczało, że Burnley zbliży się do znajdującego się w bezpiecznej strefie Evertonu na zaledwie jeden punkt. Porażka natomiast sprawiała, że przewaga „The Toffees” nad osiemnastym Burnley, a co za tym idzie również strefą spadkową, wzrośnie do siedmiu oczek. Stawka tego spotkania była więc dość spora.

Pomimo tego, że pierwszą bramkę zdobyło Burnley, to jeszcze przed końcem pierwszej połowy podopieczni Franka Lamparda, za sprawą dwóch rzutów karnych wykonanych przez Richarlisona zdołali objąć prowadzenie. Po zejściu do szatni, pełen wiary w możliwości swojej drużyny Sean Dyche, wypowiedział przytoczone powyżej słowa.

Najpierw do siatki trafił Jay Rodriguez, a wynik spotkania na 3:2 dla Burnley ustalił w 85. minucie meczu Cornet. „The Clarets” triumfowali i sprawili, że Everton znalazł się na skraju przepaści, na której dnie niewyraźnie majaczyło się już logo Championship.

Sean Dyche wszystko przewidział. Wiedział, że Everton nie udźwignie ciężaru meczu i że może posłać swoich piłkarzy w bój po pełną pulę punktów. Istnieją jedynie dwa możliwe wyjaśnienia całej sytuacji. Albo Burnley popełniło największy błąd w historii istnienia „The Clarets”, bowiem zwolnili futbolowego wizjonera, który potrafi wyczuć wszystkie słabości rywala, albo kłopoty Evertonu z wygrywaniem ważnych meczów nie są dla nikogo w Premier League tajemnicą.

Jaka droga katastrofa

Nawet nie do końca wprawne oko było w stanie już jakiś czas temu stwierdzić, że zarządzany przez Farhada Moshiriego klub zmierza ku katastrofie. Wielkie ambicje Evertonu przejawiały się wyłącznie w ruchach transferowych oraz podczas zatrudniania nowych menadżerów. Do grzechów głównych popełnionych przez irańskiego biznesmena zaliczyć możemy na przykład przeprowadzanie ryzykownych transferów za ogromne pieniądze oraz oferowanie nowo przybyłym zawodnikom pensji, której nie dostaliby w żadnym innym klubie. Moshiri miał już również sześć różnych wizji budowania potęgi Evertonu i póki co żadna z nich się nie sprawdziła, a nieustanne mieszanie doprowadziło do katastrofy.

Ronald Koeman, Sam Allardyce, Marco Silva, Carlo Ancelotti, Rafa Benitez. Żaden z tych trenerów nie popracował przy Goodison Park dłużej niż półtora roku, żaden z nich nie potrafił wprowadzić Evertonu do czołowej szóstki i żaden nie był w stanie przekroczyć z prowadzoną przez siebie drużyną średniej 1.6 punktu na mecz. Na niekorzyść Moshiriego działa również fakt zatrudnienia Rafaela Beniteza pomimo protestów kibiców. Pół roku urzędowania Beniteza na Goodison Park było jednym z najgorszych okresów Evertonu w ostatnich latach, a trzeba zaznaczyć, że konkurencja jest spora. Pod wodzą Hiszpana Everton rozegrał 22 mecze. Wygrał siedem, zremisował cztery i przegrał aż jedenaście. Koniec końców Irańczyk musiał przyznać się do błędu i wyrzucić Beniteza.

Na tym jednak nie koniec, bowiem nawet w erze Franka Lamparda zdążyły pojawić się już pierwsze zgrzyty. Zimą klub wydał bowiem 40 milionów euro na trzech piłkarzy, którzy mają wspomóc drużynę w walce o utrzymanie w Premier League. Mamy połowę kwietnia, a żaden z nich nie wyszedł jeszcze na boisko w podstawowej jedenastce.

Operacja się udała, pacjent zmarł

W projekcie o roboczej nazwie „Everton w Lidze Mistrzów” od samego początku nie klei się nic. Klub sprowadza piłkarzy, którzy nie sprawdzili się w innych zespołach i liczy na to, że magia Goodison Park uwolni ich głęboko ukryty talent. Zatrudniano szkoleniowców, którzy kiedyś coś w swojej trenerskiej karierze wygrali i dawano im pół roku na poskładanie niepasujących do siebie puzzli w idealną układankę.

Na tle wszystkich menadżerów wyróżnia się jednak nazwisko Carlo Ancelottiego, czyli człowieka z najwyższej trenerskiej półki. Moshiri uznał, że ktoś taki na pewno będzie już potrafił osiągnąć z „The Toffees” coś wielkiego. Wydaje się, że Włoch wycisnął z drużyny, którą miał do dyspozycji wszystko co się dało, uplasował się kolejno na dwunastym i dziesiątym miejscu w Premier League i przy pierwszej lepszej okazji czmychnął do Madrytu.

W głowie Moshiriego Everton już od jakiegoś czasu jest klubem z czołówki Premier League. Z pozoru wszystko się zgadza. Mamy piłkarzy, którzy występowali w innych drużynach TOP 6, mamy szkoleniowców, którzy w przeszłości wygrywali Ligę Mistrzów, mamy spore pieniądze inwestowane w transfery. Nie mamy tylko wyników i wydaje się, że jeśli klub z Goodison Park nadal będzie działał według schematu z poprzednich lat, to w najbliższym czasie się to nie zmieni.