Krakowski efekt motyla, czyli od klęski na Cyprze do strefy spadkowej

21.04.2022

Chyba nie ma w Polsce klubu, który w ostatnich latach przeszedł tyle co Wisła Kraków. W obecnym sezonie wiele historii, gatunkiem zbliżonych do komediodramatu przytrafiło się również Legii Warszawa, ale w porównaniu z „Białą Gwiazdą” „Wojskowi” nadal wypadają dość blado. Wszystko zaczęło się latem 2016 roku, gdy Bogusław Cupiał stracił cierpliwość i postanowił sprzedać Wisłę. By w pełni zrozumieć sytuację, w której znalazła się obecnie „Biała Gwiazda” należy jednak sięgnąć pamięcią jeszcze kilka lat wstecz. 

Bogusław Cupiał przez wiele lat starał się zbudować pod Wawelem coś wielkiego. Trudno mówić, by mu się to nie udało. W końcu osiem tytułów mistrzowskich na przestrzeni trzynastu sezonów mówi samo za siebie. Ambicje Cupiała były jednak większe. Ekscentryczny miliarder chciał, by Wisła miała w końcu okazje zmierzyć się z największymi. Pragnął awansu do Ligi Mistrzów. Cupiał gotów był zapłacić każdą cenę za każdego piłkarza i trenera, by tylko usłyszeć przy Reymonta hymn Champions League. Kilkakrotnie sukces był o krok, jednak pamiętne boje z Panathinaikosem czy Anderlechtem do dziś spędzają sen z powiek kibiców „Białej Gwiazdy”. Przez wszystkie te lata Bogusław Cupiał dojrzewał do decyzji, która wpłynęła na to, że Wisła znalazła się później w największym w swojej historii kryzysie. W 2010 roku Cupiał powiedział: „wszystko albo nic”.

Holenderskie marzenie

Holenderski zaciąg zdał egzamin, bowiem Robert Maaskant zdołał bez większych problemów zdobyć z Wisłą kolejne mistrzostwo i tym samym zapewnić sobie udział w kwalifikacjach do Champions League. Okazało się jednak, że na Ligę Mistrzów to wciąż za mało i z marzeniami o awansie do fazy grupowej „Biała Gwiazda” pożegnała się w rundzie play-off. Południowe krańce Europy znów okazały się przeklęte, a Apoel stał się kolejnym bohaterem koszmarów nawiedzających kibiców Wisły po nocach.

Tym razem było jednak inaczej niż w sezonie 2005/06. W Krakowie nikt nie powiedział „szkoda, spróbujemy znowu za rok”. Wszyscy byli boleśnie świadomi konsekwencji jakie pociągnie za sobą bramka, którą Wisła straciła w końcówce meczu na Cyprze. Bogusław Cupiał zainwestował w projekt holenderskiej Wisły ogromne środki i bardzo szybko okazało się, że właściciel „Białej Gwiazdy” przeszarżował.

W Krakowie zaczęły się poważne problemy z płynnością finansową i pojawiły się pierwsze opóźnienia w wypłatach. Wkrótce wielu piłkarzy udało się do sądów, by dochodzić swojego, a przegrane sprawy i obowiązek spłaty zadłużeń ciągnęły się za krakowskim klubem jeszcze przez wiele wiele lat. W końcu Bogusław Cupiał powiedział „pas” i zdecydował się sprzedać „Białą Gwiazdę”, choć pogłoski mówiące o tym, że miliarder stara się znaleźć potencjalnego nabywcę pojawiały się jeszcze na długo przed samą transakcją. Wtedy pojawia się on – trzydziestoletni przedsiębiorca z branży technologicznej o nienagannym wyglądzie, ubrany w idealnie dopasowany garnitur. Wielu pukało się wówczas w czoło i pytało skąd 30-latek może mieć środki wystarczające do zakupu najstarszego polskiego klubu piłkarskiego oraz dlaczego, skoro dysponuje takimi środkami, decyduje się właśnie na zakup Wisły.

Szemrani właściciele

Jakub Meresiński. Oto kolejne dwa słowa do coraz dłuższej listy wyrazów na dźwięk których wzdrygają się kibice Wisły. Człowiek zagadka. Nie wiadomo było za bardzo skąd ma pieniądze ani czym się zajmuje. Posiłkując się jego profilami w social mediach dziennikarze zdołali ustalić jedynie, że lubi piękne kobiety, szybkie samochody i najwyraźniej wystarcza mu pieniędzy na egzotyczne podróże. Niektórzy widzieli w nim nawet słupa Bogusława Cupiała i wierzyli, że długoletni właściciel na pewno nie sprzeda klubu w niepowołane ręce. No cóż… Sprzedał. Całe przedsięwzięcie legitymizował swoją osobą były reprezentant Polski, legendarny strzelec gola na Wembley – Marek Citko.

Wkrótce na jaw zaczęły wychodzić coraz dziwniejsze fakty dotyczące nowego właściciela Wisły. Najpierw okazało się, że Meresiński najwyraźniej… posługiwał się podrobioną maturą, a niedługo później postawiono mu zarzuty w związku z wyłudzaniem podatku VAT.

Kulisy tej transakcji do dziś pozostają niejasne, a kontrowersje podsycił po latach były piłkarz Wisły Piotr Skrobiński, który przyznał, że w momencie, gdy Bogusław Cupiał sprzedawał „Białą Gwiazdę”, on jechał do Myślenic z potencjalnym inwestorem. – Ten inwestor przyjechał pociągiem do Krakowa, stamtąd ruszyliśmy do Myślenic na spotkanie z prawnikami Cupiała. Byliśmy umówieni na podpisanie umowy. Mieliśmy trochę czasu, więc po drodze zatrzymaliśmy się w zajeździe, by raz jeszcze omówić wszystkie sprawy. Pijemy kawę, ustalamy szczegóły, gdy zadzwonił do mnie wtedy jeden z dziennikarzy i mówi: ″Piotr, Wisła sprzedana. Piotr Dunin-Suligostowski zaraz organizuje konferencję prasową″. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. U Cupiała byliśmy umówieni na 12, a o 11 była konferencja prasowa. Niedoszły inwestor usłyszał, żeby wykupił sobie lożę – mówi Skrobiński.

Jak dobrze pamiętamy, problemy właścicielskie Wisły nie skończyły się na osobie Jakuba Meresińskiego. Gdy okazało się, że 30-letni pseudobiznesmen ma zarzuty o członkostwo w zorganizowanej grupie przestępczej, kilkakrotnie odwiedzili go nienarzekający na nadmiar włosów na głowie panowie z szalikami Wisły i na drodze merytorycznej dyskusji nakłonili do oddania Wisły w ręce Towarzystwa Sportowego Wisła Kraków.

Wydawało się, że w obliczu wszystkich tych zawirowań Wisła nie mogła trafić w lepsze ręce. Niebawem okazało się jednak, że była to droga z deszczu pod rynnę. Z pozoru wszystko wyglądało w porządku. „Biała Gwiazda” grała dość przeciętnie, ale klub ewidentnie miał aspirację, by zakręcić się wokół wyższych lokat. Przy ławce trenerskiej przechadzał się Kiko Ramirez, po murawie biegał i zachwycał kibiców Carlitos. Hiszpański zaciąg zakończył się sukcesem, a Carlitosa czy Pola Lloncha sprzedano później ze sporym zyskiem.

Jak się okazało pieniądze z transferów nie zasilały jednak klubowej kasy, a kieszenie właścicieli, których nazwiska również wkrótce skrócono do zaledwie jednej litery. Pieniądze wyprowadzane były z klubu każdą dostępną drogą, a po dokumencie Szymona Jadczaka wyemitowanym w programie „Uwaga”, piłkarska Polska przejrzała na oczy. Na jaw zaczęły wychodzić powiązania Marzeny Sarapaty i Damiana Dukata z kierującym zorganizowaną grupą przestępczą „Miśkiem”. Na dobrą sprawę, nie trzeba było kopać głęboko, gdyż wystarczyło uważniej przyjrzeć się temu co dzieje się w klubie, by dojść do wniosku, że coś tu jest nie tak.

Towarzystwo Sportowe nie zamierzało ot tak oddać Wisły w inne ręce. W końcu, początkowo osoby zasiadające w zarządzie „Białej Gwiazdy” miały opinię ludzi, którzy kochają ten klub i za żadne skarby nie pozwolą by stała mu się krzywda. Udowodnić to mieli latem 2017 roku, gdy rękami i nogami zapierali się przed oddaniem Wisły w ręce Stechert Gruppe. Towarzystwo Sportowe miało być wręcz zobligowane podpisaną umową do sprzedania klubu kontrahentowi, który spełni określone warunki, ale pomimo tego TS „Białej Gwiazdy” nie oddał. Stechert Gruppe to zresztą kolejny epizodyczny bohater tej przedziwacznej historii Wisły, o którym po dziś dzień krążą ledwie plotki. Kim byli Norbert Bernatzky i Jorge Loeser? Tego można się tylko domyślać, ale w przeciwieństwie do Damiana Dukata i Marzeny Sarapaty miejsca w Krakowie zbyt długo nie zagrzali.

Na ratunek

Pod koniec 2018 roku Wiśle poważnie zajrzało w oczy widmo upadku. W klubie nie było pieniędzy na nic. Nie płacono piłkarzom, nie płacono dosłownie nikomu. Zadłużenie rosło z tygodnia na tydzień i wydawało się, że dla legendarnego polskiego klubu nie ma już ratunku. Wtedy pojawili się Alelega i Noble Capital Partners. Vanna Ly i Mats Hartling, dzielnie wspierani przez Adama Pietrowskiego. Trzech jeźdźców apokalipsy z kołem ratunkowym, prosto z Kambodży ruszyło na ratunek Wiśle.

W tym miejscu tak naprawdę zaczęły dziać się najbardziej niedorzeczne rzeczy w całej tej historii, które większość kibiców w Polsce doskonale pamięta. Vanna Ly – potomek kambodżańskiej rodziny królewskiej, który rozpowiadał, że jako jedyny na świecie ma prawa do biografii Ali Agcy – niedoszłego zabójcy Jana Pawła II, Mats Hartling – Szwed o aparycji Hulka Hogana, który dużo się śmiał, zwłaszcza, gdy ktoś pytał kim do cholery jest Vanna Ly i co robi w Krakowie, a także Adam Pietrowski – niedoszły dyrektor sportowy Wisły, który był polską twarzą całego tego cyrku.

Jak dobrze pamiętamy do transakcji nigdy nie doszło. A może doszło? Trudno powiedzieć, bowiem pan Vanna Ly najpierw poważnie rozchorował się podczas lotu nad Atlantykiem, a później przepadł bez śladu. Wraz z nim ponoć zaginęło kilka ważnych dokumentów, ale w Wiśle nikt już nie zwracał na to uwagi, bo klub walczył tylko o to, by przetrwać każdy kolejny dzień.

W końcu, z prawdziwą już misją ratunkową ruszyli Jarosław Królewski, Tomasz Jażdżyński i Rafał Wisłocki, którzy postawili sobie za cel uratowanie klubu z Reymonta. Kibice Wisły mogli podchodzić ze sporą rezerwą to kolejnych właścicieli – ratowników, ale nie bardzo mieli w czym wybierać. Gdy okazało się, że „Biała Gwiazda” najprawdopodobniej przetrwa, Jarosław Królewski awansował do miana ulubieńca fanów Wisły. W końcu niecodziennie twój ukochany klub ratuje „polski Elon Musk”. Niemniej jednak Wisła przetrwała i stopniowo zaczynała wychodzić z długów. Bardzo mocno przyczynił się do tego także Jakub Błaszyczkowski, który razem z Królewskim i Jażdżyńskim pożyczyli klubowi spore środki. Kuba uwiarygodnił też nowych właścicieli w oczach kibiców. Wszystko w końcu zmierzało w dobrą stronę.

Znad przepaści i z powrotem

Powoli zmierzamy już do epilogu całej tej historii i niestety nie jest on najbardziej optymistyczny. Od momentu przejęcia przez nowych właścicieli Wisła stopniowo wychodzi z długów, ale pod względem sportowym klub nie ma za sobą najlepszych lat. Wisła stała się drużyną bardzo chimeryczną, która notowała lepsze i gorsze okresy. W trakcie trwania tych lepszych kibice rozmyślali o europejskich pucharach, w trakcie tych słabszych o spadku do 1. ligi. Ostatnie lata upłynęły w Wiśle pod hasłem odbudowy potęgi „Białej Gwiazdy”, jednak na ten moment nie wydaje się, by poza finansami klubu, cokolwiek udało się odbudować.

Nowi właściciele mieli swoje pomysły na Wisłę. Najpierw zatrudniono Petera Hyballę, który, jak się bardzo szybko okazało, był psychopatycznym tyranem i dołączył do plejady nietypowych osobliwości, które w swojej najnowszej historii Wisła przyciągała jak magnes. Później wybór padł na nieco bezpieczniejszą opcję, jaką wydawał się być Adrian Gula. Oczekiwania były spore, gdyż Gula nie był trenerskim anonimem. Miała być krakowska piłka, miało być stawianie na młodzież, miała być górna część tabeli, ale bardzo szybko okazało się, że jest to po prostu niewykonalne i Adrian Gula z pracą się pożegnał.

Wisła znalazła się w arcytrudnej sytuacji, gdyż coraz prawdopodobniejszym scenariuszem wydawał się być spadek do Fortuna 1. Ligi. Na ratunek Wiśle ruszył Jerzy Brzęczek, który jednak póki co znacząco sytuacji „Białej Gwiazdy” nie poprawił. Wisła nadal ma szanse się utrzymać, jednak na pewno nie będzie to zadanie z gatunku prostych. Biorąc jednak pod uwagę wszystkie zawirowania, kryzysy i katastrofy, które w ostatnich latach przetrwała krakowska drużyna, można się spodziewać, że w Wisła zdobędzie gola na wagę utrzymania w doliczonym czasie gry ostatniego meczu sezonu.