Los bywa przewrotny. Czy Cracovia powie „Time to say goodbye” Wiśle?

30.04.2022

Ekstraklasowa rywalizacja powoli zmierza ku końcowym rozstrzygnięciom. Niebawem dowiemy się, nie tylko kto zostanie mistrzem Polski, ale również, kto pożegna się z elitą i wyląduje na zapleczu Ekstraklasy. Poważnym kandydatem do spadku cały czas pozostaje Wisła Kraków, która nie do końca potrafi wykorzystać niedyspozycję bezpośrednich rywali. Przed „Białą Gwiazdą” niezwykle trudne spotkanie – derby Krakowa, które mogą zaważyć o być lub nie być Wisły w Ekstraklasie. 

30 kwietnia 2012 roku. Wisła pokonuje na Reymonta Cracovię i tym samym przypieczętowuje los swojego rywala zza miedzy. „Pasy” tracą szanse na utrzymanie się w Ekstraklasie, a po ostatnim gwizdku sędziego na stadionie rozbrzmiewa głośne „Time to Say Goodbye”. Szpilka, którą kibice Wisły wbili gościom może po dekadzie wrócić do nich ze zdwojoną siłą. Od 2012 roku bowiem sporo się w piłkarskim krajobrazie Krakowa zmieniło. Wystarczy przypomnieć, że „Białą Gwiazdę” trenował wówczas Michał Probierz, a po boisku biegali tacy piłkarze jak Radosław Sobolewski, Łukasz Garguła czy Saidi Ntibazonkiza.

Od tamtego czasu sporo przeszła przede wszystkim Wisła Kraków. Począwszy od burzliwych zmian właścicielskich i grona podejrzanych osobistości, które zakręciło się wokół klubu z Reymonta, na nieudanych eksperymentach transferowych i trenerskich kończąc. Wszystko to doprowadziło „Białą Gwiazdę” do strefy spadkowej PKO BP Ekstraklasy i do momentu, w którym na dalszy los Wisły poważnie może wpłynąć Cracovia. Czy, tym razem przy Kałuży, w Krakowie ponownie rozlegnie się gromkie „Time to Say Goodbye”?

Zachować fason

Trudno uniknąć wrażenia, że od ładnych kilku lat nikt przy Reymonta nie potrafił otwarcie przyznać, że Wisła jest drużyną, której głównym celem jest uniknięcie spadku. Kibiców mamiono obietnicami rychłego powrotu do czołówki, odbudowy dawnej potęgi. Zatrudniano obiecujące trenerskie nazwiska, jak chociażby Adrian Gula czy Peter Hyballa (kto mógł przypuszczać, że okaże się psychopatycznym tyranem). Sprowadzano piłkarzy, którym daleko do miana amatorów, by później sprzedawać ich z niemałym zyskiem.

Wydawało się, że w Krakowie rzeczywiście wszystko zmierza ku dobremu. Wydawało się, że Wisła wychodzi z długów i że teraz już rzeczywiście staną się ekipą, która jest w stanie regularnie walczyć o czołowe lokaty w Ekstraklasie. „Białej Gwieździe” zdarzały się ponadto przebłyski fantastycznej gry, które tylko utwierdzały kibiców w przekonaniu, że nie ma powodów do zmartwień. Nawet, gdy klub sięgał po Adriana Gulę, nikt nie myślał o Słowaku jako o kimś kto ma walczyć z krakowianami o utrzymanie. Gula miał być kimś, kto odbuduję mityczną potęgę „Białej Gwiazdy”. W tym sezonie bańka, w której żyli kibice Wisły prysła.

Nagle okazało się, że klub z Reymonta od kilku sezonów miał na celu jedynie utrzymanie się w Ekstraklasie, a przy tym cały czas trapiony był problemami natury organizacyjnej. Projekt sygnowany nazwiskiem Adriana Guli zakończył się spektakularnym fiaskiem i ze Słowakiem postanowiono przedwcześnie się rozstać. Jego miejsce zajął Jerzy Brzęczek, który miał pełnić rolę koła ratunkowego, które jednak póki co ma chyba trochę za słabą wyporność, bowiem pod wodzą byłego selekcjonera „Biała Gwiazda” zanurkowała w odmęty strefy spadkowej.

Sytuacja robi się niemalże podbramkowa. Wisła o prawda nadal ma spore szanse, by się utrzymać, a postawa Śląska i Zagłębia Lubin wskazuje na to, że rywale niezbyt zamierzają krakowianom osiągnięcie tego celu utrudniać, ale „Białej Gwieździe” ewidentnie brakuje siły, która pozwoliłaby tę szansę wykorzystać. Pomimo znacznie lepszej dyspozycji Wisła zaledwie zremisowała ze Śląskiem, a w miniony weekend zdołała najpierw odrobić dwubramkową stratę i wrócić do meczu z Wisłą Płock, by potem stracić gola na wagę jednego punktu, w ostatnich sekundach spotkania. Wiadomo, że przecież derby zawsze rządzą się swoimi prawami, ale czy po wydarzeniach ostatnich tygodni „Białej Gwieździe” wystarczy sił mentalnych, by przy Kałuży przeciwstawić się Cracovii?

Jedyny taki mecz

Derby Krakowa zawsze budzą wśród kibiców ogromne emocje, ale tym razem ciężar gatunkowy będzie kilkakrotnie większy. To jedno spotkanie może zdecydować o tym, czy Wisła zachowa realne szanse na pozostanie w PKO BP Ekstraklasie. Nie będzie to oczywiście mecz, który jest w stanie zupełnie przekreślić szanse „Białej Gwiazdy”, bowiem wszystko wskazuje na to, że walka o utrzymanie toczyć się będzie do samego końca, ale Cracovia staje przed szansą, by znacznie utrudnić Wiśle życie.

Ten mecz będzie miał kilka dodatkowych podtekstów, które dodatkowo zwiększają ciężar gatunkowy niedzielnych derbów Krakowa. Przy Reymonta tematem numer jeden były ostatnio kontrowersje sędziowskie i przekonanie, że Wisła została skrzywdzona decyzjami arbitrów. Temat ten poruszył w rozmowie z naszym portalem były piłkarz „Białej Gwiazdy” Kamil Kosowski. – Jeśli chodzi o mecz z Cracovią to warunek jest jeden i mam nadzieję, że zostanie on spełniony. To spotkanie musi sędziować ktoś kto je udźwignie. To są derby, ale też spotkanie, które może zaważyć o spadku Wisły z Ekstraklasy (…) W momencie, w którym sędziowie mają super narzędzia do tego, by sporną sytuacją obejrzeć jeszcze raz, nie mogą być podejmowane takie decyzje, których byliśmy świadkami ostatnio – ocenił Kosowski.

Chyba najważniejszym wątkiem tego meczu będzie jednak stara dobra chęć zemsty. Minęło 10 lat od wydarzeń z 2012 roku i role nieco się odwróciły. Tym razem to Cracovia ma komfort psychiczny i to Cracovia podchodzi do tego spotkania z pozycji siły. Wisła jest niejako zdana na łaskę „Pasów”, które dobrze pamiętają to co stało się dekadę temu. Zresztą nawet gdyby chcieli o tym zapomnieć, to przy okazji prawie wszystkich derbów fani Wisły skrupulatnie im to przypominają. Czy tym razem to kibice Cracovii zaśpiewają Wiśle „Time to Say Goodbye”?