Liga Europy: Horror bez happy endu

17.08.2018

Kilka godzin przed meczem wymyślaliśmy tytuły do tekstu podsumowującego. Wszystkie krążyły wokół haseł typu „Uciekli spod topora”, „Uratowani”, itd. Naprawdę wierzyliśmy wszyscy, że mistrz Polski jest w stanie odrobić zaledwie jedną bramkę straty i ograć egzotycznego rywala. Wierzyliśmy, ale mimo że podobno wiara przenosi góry, tym razem było to za mało.

 

Winni jesteśmy jeszcze przeprosiny. Po pierwsze za nasz typ „2 do przerwy”. Naprawdę wydawało nam się, że ekipa z Warszawy ma swój charakter. W końcu Legia zawsze grała do końca. Potrafiła odrabiać straty. Zdobywać bramki w końcówce. No właśnie. Grała… Teraz to już nie ta sama ekipa. Nie będziemy analizować, czy zepsuł ją Klafurić, czy zawodnicy już nie Ci sami. To inna dyskusja. Drugie przeprosiny, to za długi poślizg po meczu, ale nasza wewnętrzna cenzura odrzuciła wszystkie wyrzucane z ust i palców słów po meczu.

 

Wróćmy do meczu, który wyglądał trochę jak mecz polskiej II ligi. Realizacja na poziomie lat 90. Malutki stadion. Pustawe trybuny. Kibice Legii zagłuszający miejscowych. Jednak okazało się, po raz kolejny, że nie opakowanie jest najważniejsze. Nie potrzeba super krzesełek, nowoczesnej animacji podczas transmisji żeby wygrywać.

 

Teraz kilka słów o samym meczu. Z pewnością kilka więcej niż zasłużyła Legia. Mecz zaczął się o 20, a emocje skończyły po 17 minutach. Dwa katastrofalne błędy obrony Legii i dwie bramki dla gospodarzy postawiły ekipę Ricardo Sa Pinto pod ścianą. Oczywiście nie oznaczałoby to jeszcze końca nadziei na awans, ale to Legia załatwiła swoją postawą. Na ciosy Dudelange odpowiedziała dopiero po kolejnym kwadransie, kiedy przejęła i udokumentowała kontrolę. Druga połowa, to już kolosalna przewaga Legii, ale tylko jedno trafienie, a to okazało się za mało.

 

Spróbujmy kogoś wyróżnić po tej klęsce. Standardowo najlepszy w Legii jest Malarz, ale tym razem nie pomógł ekipie. Oczywiście parę razy świetnie interweniował, ale przy bramkach zrobił tyle co powinien, ale nic więcej. No to może Kante, bo zdobył dwie bramki. Ale przecież gdyby lepiej celował albo bardziej chciał (niech kibice wybiorą właściwie) skończyłby mecz przynajmniej z hat-trickiem. To może chociaż trener. Ale jego próby zmiany w defensywie (Philips) skończyły się tragicznie, a wprowadzenie nieogranego Eduardo zamiast Radovicia, który zostawiłby na boisku serce, to chyba nie był dobry wybór. Wyróżnimy więc komentatorów, którzy całe spotkanie starali się jak mogli, by znaleźć coś pozytywnego w postawie Legii i czasem im się nawet udawało.

 

Na koniec smutna refleksja. Nasi dziadkowie wspominali jak Cieślik zniszczył ZSRR. Nasi ojcowie mówili o starciach Górnika z Romą. Starsi koledzy wspominają Legię z końcówki lat 90. My pamiętamy Widzewa i Legię w LM oraz niesamowite mecze Wisły. Co zostanie najmłodszemu pokoleniu?

 

Liga Europy – III runda eliminacji rewanż:

F91 Dudelange – Legia Warszawa 2:2 (2:1)

1:0 P. Strumpf

2:0 S. Cruz

2:1 J. Kante

2:2 J. Kante

Dudelange: Joubert – Jordanov, Malget, Prempeh, El Hriti – Stolz (90. Sinani), Kruska (79. Melisse), Cruz, Couturier – Turpel, Stumpf (75. Bisevac).

Legia: Malarz – Wieteska, Philipps (46. Szymański), Pazdan, Hlouszek – Kucharczyk, Mączyński (77. Eduardo), Cafu, Nagy (69. Hamalainen) – Carlitos, Kante.

żółte kartki: Malget, Kruska, Jordanov – Kante.

czerwona kartka: Michał Kucharczyk (po meczu, Legia).

sędziował: Iwajło Stojanow (Bułgaria).