„Po roku wróciłem do treningu (…) Doceniłem pewne rzeczy” [WYWIAD]

23.08.2020

Cztery lata trwał rozbrat Podbeskidzia z Ekstraklasą. Nieco krócej na powrót do niej czekał Aleksander Komor, który całe dotychczasowe doświadczenie ekstraklasowe zebrał w Górniku Łęczna. Spadek, ponad rok przerwy mogłyby złamać niejednego, ale Komor znalazł swoje miejsce w Bielsko-Białej i dzisiaj może odetchnąć z ulgą. Górale wracają na najwyższy poziom, a my wzięliśmy w ogień pytań środkowego obrońcę Podbeskidzia.

Wracasz do Ekstraklasy po kilku latach przerwy. Gdy debiutowałeś, byłeś zawodnikiem przychodzącym z III ligi, a dzisiaj już trochę pograłeś na poziomie I ligi.

Nie ma co ukrywać trochę się od tamtej pory zmieniło. Droga była wyboista. Dojrzałem jako zawodnik, człowiek. Wchodzę do Ekstraklasy z innego miejsca niż ostatnio. Absencja od piłki zrobił swoje. Pamiętam moment, gdy zerwałem więzadła i trener Smuda powiedział mi, że pociąg odjeżdża i miał rację. Czas szybko leci. Mam 26 lat, może nie jestem stary, ale też nie jestem młodym zawodnikiem. To jest dla mnie ostatni dzwonek, jeśli chce pozostać i pograć na wysokim poziomie, a bardzo chcę!

Moje wejście do Ekstraklasy trochę się różni od poprzedniego. Trochę na boiskach I ligi okrzepłem i też wywalczyłem ten awans. Wcześniejsze wejście, to był duży przeskok z III ligi. Wszystko szybko się działo i było jakimś zaskoczeniem. Pamiętam, że były różne momenty – dobre i złe. Były trudne, takie zderzenie się ze ścianą. Teraz jestem w innym miejscu i inaczej do tego podchodzę.

Wspomniałeś o początkach w Górniku Łęczna. W czerwcu 2016 roku grałeś z Motorem w barażach o II ligę, a chwilę później byłeś w składzie ekstraklasowego klubu.

Po barażach żadne sygnały do mnie nie dochodziły, że jest coś na rzeczy. Nie ukrywam, że byłem mocno przybity wynikiem, bo mocno się napracowaliśmy, a nie udało się zrobić awansu. Jakoś tydzień później była mowa o zainteresowaniu Górnika moją osobą. Na początku myślałem, że to plotki, ale potem akcja nabrała tempa i trafiłem w nowe miejsce.

Trafiłeś do klubu, w którym zagrałeś na prawej obronie. Odkąd pamiętam, a mieliśmy okazje rywalizować w młodzieżowych rozgrywkach w Lublinie, zawsze byłeś środkowym obrońcom. Tym większe było moje zdziwienie twoimi występami na prawej obronie.

To działo się szybko i miało miejsce przed meczem z Koroną, w którym debiutowałem. Na początku tygodnia trener Rybarski wziął mnie na rozmowę i zapytał, jak ja się zapatruje na grę na prawej obronie. Przekazał uwagi, pokazał jak trzeba się tam zachowywać. Mocno mnie zdziwiło, że już po kilku dniach dostałem szansę w nowym – dla siebie – miejscu na boisku. Można powiedzieć, że miałem zadania mocno defensywne. Nie dostawałem zbyt dużych możliwości gry do przodu. Miałem bardziej asekurować Grześka Bonina, który grał ze mną na stronie, żeby dać mu duży luz w zachowaniach ofensywnych.

Nie ukrywam, że najlepiej czuje się na środku obrony. Zwrotność i kwestia zachowań na boku, to trudno szybko przestawić w głowie i wypracować. Wtedy starałem się, jak mogłem, zagrałem kilka meczów i wróciłem na środek.

Był trener Smuda w Górniku, a w Motorze miałeś okazje rozmawiać z Jackiem Magierą, który był wówczas doradcą przy klubie. Czego nauczyłeś się od tych trenerów?

Trener Magiera był z nami w Motorze. Pamiętam, że spotkaliśmy się na kawę i zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Nakierował mnie w pewien sposób swoim spojrzeniem na piłkę. Zapytał się mnie, ile w ciągu dnia przeznaczam czasu na trening. Zacząłem wyliczać, ile przychodzę przed treningiem, ile zostaje po treningu. On wtedy zapytał mnie:

– Czy jak teraz pijesz kawę to nie jest przygotowanie do treningu? Pobudzasz się w końcu
– No jest!
– A jak bierzesz prysznic to nie jest czasem regeneracja? Jedzenie tak samo czy sen?

Oczywiście, wiedziałem takie rzeczy, ale…

Nie traktowałeś jako części treningu.

Takie uświadomienie, że trenujemy tak naprawdę cały czas i nasz organizm jest jak bolid wyścigowy. Musimy o siebie dbać przez cały dzień, żeby być w jak najlepszej dyspozycji.

Trener Smuda. Co od niego wyciągnąłeś?

Bardzo dobra osoba na tamte czasy w Górniku. Nie szło nam wówczas. Co tydzień czy dwa przegrywaliśmy, byliśmy na dole. On wtedy potrafił być normalny, ludzki. Przegraliśmy mecz, ale nie dołował nas, tylko motywował, że poprawimy pewne rzeczy i za tydzień będzie lepiej. Także nie było jakiegoś dołowania, co zapamiętałem, że bardzo pozytywnie na nas działało.

Od strony szkoleniowej bardzo dużo wymagał od środkowych obrońców. Chciał żebyśmy kreowali i rozpoczynali akcje. Wprowadzali piłkę do gry. Zabraniał defensywnym pomocnikom schodzenia po piłkę do nas, oni mieli być wyżej, a naszym zadaniem było inicjowanie ataków.

Dużo mogłeś skorzystać na takim podejściu.

Tak, zdecydowanie. Zresztą za jego kadencji byliśmy kojarzeni jako drużyna próbująca grać w piłkę. Na punkty się to nie przełożyło ostatecznie, bo spadliśmy z ligi.

Później bardzo długa przerwa spowodowana kontuzją. Zacząłeś grać w Ekstraklasie, a tu spadek i duże kłopoty zdrowotne. Nie ma dobrego czasu na kontuzje, ale tutaj wszystko sprzysięgło się przeciwko tobie.

Tuż przed kontuzją czułem się coraz lepiej na boisku i mentalnie. Ale przyszło najgorsze. Starałem się nie dołować, bo wiedziałem, że nie mam na to już wpływu, ale starałem się jak najszybciej wrócić i być dobrze przygotowanym. Nie ukrywam, że to się mocno przeciągnęło, już od początku.

Miałem dwie operacje. Po pierwszej były kłopoty, po znieczuleniu w kręgosłup. Opóźniła mi się rehabilitacja, miałem bardzo silne bóle głowy i leżałem przez tydzień na łóżku „plackiem”. Później rekonwalescencja i gdy wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, zaczął mi uciekać wyprost w kolanie i miałem zrosty na więzadle przybudowanym.

Kolejny zabieg, niby kosmetyczny, ale to musiało się zagoić. Później z kolei miałem bardzo dużo płynu w kolanie, zrobiła mi się torbiel i na bieżąco trzeba było to ściągać. Lekarz jednak zabronił tego później, bo kolano samo musi się regenerować. Dopiero po roku wróciłem do treningu. To był długi czas, ale można powiedzieć owocny. Doceniłem pewne rzeczy i spojrzałem na sprawy z innej perspektywy. Te, które były i nadchodzące.

Wróciłeś na boisko, ale też brakowało ci rytmu meczowego. Na początku kilka meczów i dopiero w końcówce regularnie grałeś. Czułeś się takim numerem 3 wśród środkowych obrońców czy myślałeś, że jesteś blisko składu?

Byłem numerem 3 na początku. Tak trener ustawił i trudno mi było wskoczyć do składu, bo chłopaki dobrze grali, punktowaliśmy. To nie jest sport indywidualny, tylko zespołowy i liczy się drużyna. Oczywiście, miałem sportową złość, chciałem wejść do składu. Udało się dopiero w końcówce, ale jednocześnie uważam, że wykonałem dobrą pracę w tym okresie, gdy nie grałem. Byłem non stop gotowy, żeby w jakimś momencie wskoczyć, a jak już to zrobiłem, chciałem wejść i trzymać poziom. Tak, żeby nie było widać, że nie grałem. Powiem szczerze, że jestem z siebie zadowolony. Potrafiłem wejść, pomóc drużynie, strzelić ważnego gola.

Mimo że zagrałem tylko 14 meczów, to czułem, że jestem jego częścią. Wcześniej miałem obawy. Wiadomo każdy sukces drużyny cieszy, ale jeśli mało grasz, sportowa złość w środku podpowiada, że nie cieszysz się tak pełnoprawnie. A jednak poczułem ten awans na własnej skórze.

Teraz już jesteś numer jeden lub numer dwa?

Niezręcznie mi o tym mówić przed startem ligi. Ja wiem, że chce być dalej gotowy do gry. Jak będzie ze składem, zobaczymy tuż przed meczem.

Jaki jest cel Podbeskidzia na sezon? Beniaminkowie głównie mówią o utrzymaniu, a tutaj dodatkowo po awansie był prezent w postaci jednego miejsca spadkowego.

Chcemy się utrzymać, to logiczne. Nie podchodzimy jednak w ten sposób. Celem będzie jak najlepsze przygotowanie do każdego meczu, a w kontekście całego sezonu trzymanie równego, dobrego poziomu. Unikanie wahań formy i jej stabilizacja. W Ekstraklasie będzie bardzo ważna równowaga sportowa, ale i mentalna. Nie możemy spuszczać głów po porażkach, ale też popadać w huraoptymizm w momencie wygranych. Bardzo ważne będzie szybkie reagowanie i ponowna nauka Ekstraklasy. Mamy bardzo inteligentny i ambitny zespół, więc wierzę w nas!

Patrząc z zewnątrz na beniaminków, u was było najspokojniej. Stal Mielec zawirowanie z trenerami, Warta ze stadionem, a Podbeskidzie nic. To powinno pomóc, jeśli chodzi o zachowanie spokojnej głowy.

Bardzo nam pomaga stabilność, jeżeli chodzi o klub, stadion, finanse czy miasto. Wszystko jest poukładane i dopięte, że to jest bardzo duży komfort. Niczego nam nie brakuje, więc możemy się skupić na poprawie swoich umiejętności.

Rozmawiał Rafał Szyszka

Fot. TsPodbeskidzie.pl