Ireneusz Mamrot: Praca trenera jest strasznie nieszanowana

18.02.2021

16 lutego minęły dwa miesiące od zwolnienia Ireneusza Mamrota z Arki Gdynia. Czy 50-letni szkoleniowiec wraca jeszcze myślami do pracy nad morzem? Jak mija mu czas na bezrobociu? Co sądzi o ostatniej wypowiedzi Michała Probierza dotyczącej ciężkiej doli trenerów?

Minęły dwa miesiące od pana zwolnienia z Arki Gdynia. Jak się pan odnajduje na bezrobociu?

To moja druga taka przerwa, wcześniej przez 20 lat nie miałem żadnej. O ile ta pierwsza była potrzebna, bo nie ukrywam potrzebowałem odpoczynku, o ile teraz ciągnie mnie do pracy. Trzeba jednak cierpliwie czekać. Czas wypełniam czytaniem i dokształcaniem się. Najbardziej żałuję, że ze względu na sytuacje na świecie nie mogę teraz pojechać na żaden staż. W związku z tym mam czas, aby nadrobić zaległości w literaturze.

Wolny czas wypełnia też pan z pewnością oglądaniem meczów. Czy trener jest jednak w stanie oglądać go z perspektywy kibica? Waldemar Fornalik wspominał o tym niedawno dla „Weszło” jak ciężko jest  patrzeć na wydarzenie boiskowe przez pryzmat inny niż szkoleniowca.

Bardzo ciężko to robić, zatem tutaj zgadzam się z trenerem Fornalikiem. Ja nawet nie ukrywam, że mecze oglądam głównie pod kątem taktycznym. Trudno mi na mecze patrzeć inaczej, aczkolwiek nie ukrywam, że tęsknie za innym odbiorem spotkań. Kibicowanie jest zdecydowanie przyjemniejsze – są emocje, adrenalina, zwraca się uwagę na jakieś „fajerwerki” techniczne, a w przypadku trenera jest to obserwacja głównie analityczna.

Telefon milczy czy grzeje się od propozycji?

Różnie bywa. Jakieś zapytania co prawda były, ale nie było to nic poważnego. Dziś sytuacja jest taka, że z ekstraklasy spada jeden zespół, a ci którzy bronią się przed spadkiem, pozmieniali już trenerów. Ci z kolei, którzy walczą o ambitniejsze cele bądź są w środku stawki, na razie niczego nie zmieniali, więc nic się nie dzieje w tej lidze. Ekstraklasa jednak dopiero ruszyła, zatem zdawałem sobie sprawę, że w tym momencie nikt się nie będzie do mnie odzywał i może to trochę potrwać.

Okres bez pracy sprzyja rozmyślaniom i refleksjom co poszło nie tak w Arce Gdynia?

Nie wiem czy pytanie jest dobrze sformułowane, bo ja zostawiłem Arkę na pozycji barażowej, z trzema punktami straty do miejsca dającego awans. Powtarzałem to już wielokrotnie, że to jest nowy zespół, a przynajmniej był, jak ja go prowadziłem. Często spadkowicz z Ekstraklasy miał problem, żeby odnaleźć się na zapleczu. A tymczasem Arka jest na dobrej drodze do powrotu do elity. Tu nie wyniki były głównym powodem zwolnienia, ale nie chce już zagłębiać się szczegóły i do tego wracać.

Zawsze coś można zrobić lepiej, zachować się inaczej, w moim przypadku byłyby to jakieś dwie-trzy rzeczy. Ale teraz nie rozmyślam już o tym, tylko skupiam się na przyszłości.

Dużo się mówiło ostatnio o trudach zawodu trenera. Podkreślał to niedawno Michał Probierz, mówiący o potrzebie odpoczynku, na ten temat pojawił się również obszerny artykuł na „Weszło” z wypowiedziami wielu Pana kolegów po fachu. Chyba nigdy tylko miejsca nie poświęcało się cieniom pracy trenerskiej co w minionych tygodniach.

Myślę, że to jest przede wszystkim praca strasznie nieszanowana. Nas może ocenić każdy. Przekonywałem zawodników czy trenerów, żeby odciąć się od internetu, mediów społecznościowych, nie czytać forów internetowych czy komentarzy pod artykułami, bo tam nic mądrego nie ma, a na szkoleniowcu może wyżyć się każdy. Jesteśmy przedstawiani jako ci, którzy za wszystko ponoszą odpowiedzialność. Zbigniew Boniek słusznie niedawno zauważył, że jak jeden zawodnik niecelnie podaje do drugiego, to zwykle się wówczas wini trenera. Odpowiadamy za wszystko i choć poziom organizacji klubów w Polsce poszedł do góry, to jednak wciąż wiele rzeczy jest do poprawy. A i tak później za wszystko rozliczany jest trener.

Mało jest w Polsce klubów tak zorganizowanych jak Raków Częstochowa, gdzie jest mądry właściciel i konkretny plan i gdy dzieje się źle, nie ma miejsca na nerwowe ruchy. Krytyka za wszystko to jedno. Drugie to odległości od domu. Na swoim przykładzie powiem, że ciężko jest pracować będąc 500 km od miejsca zamieszkania. Moi asystenci, młodsi ode mnie, byli z rodzinami. A ja byłem sam. Wraca się do pustego mieszkania i chcąc nie chcąc, dalej siedzi się w tej piłce, bo co ma się robić. A przecież chodzi o to, żeby potrafić odciąć się od tego wszystkiego, aby głowa była świeża. Kiedyś myślałem, że jak będę więcej i ciężej pracował, to będę lepszym trenerem, ale to nie tędy droga. Cieszę się, że ten problem braku szacunku został w końcu dostrzeżony. Nie chcę, żeby to wyglądało tak, że się żalę, po prostu nazywam rzeczy po imieniu.

A pan w swojej dotychczasowej pracy trenerskiej potrafił umiejętnie oddzielić pracę od życia prywatnego? I czy to jest w ogóle możliwe?

Na pewno nie potrafiłem. Teraz i tak jest jednak lepiej niż kilka lat temu, gdy była tylko piłka. Po czasie dopiero człowiek jednak widzi jak należy właściwie postępować. Jeśli ja miałbym komuś doradzić to najlepiej do każdego klubu jechać z rodziną. Wiadomo, że w przypadku trenera nie jest to takie proste, jak w przypadku zawodnika. Piłkarz podpisując kontrakt, zwykle go wypełnia. Trener zabierze ze sobą rodzinę, zmieniając jej całe życie, a po pół roku może zostać zwolniony, więc jest to trudniejsze. Niemniej warto mieć rodzinę ze sobą, aby mieć jakąś odskocznię od futbolu, odpocząć, czasem gdzieś wyjść. Prawda jest taka, że człowiek pracuje w różnych miejscach, a czasem nie ma nawet czasu pozwiedzać miast, gdzie przebywa. A na takie rzeczy też trzeba znaleźć chwilę, aby się zresetować.

Jak się podobały Panu pierwsze kolejki Ekstraklasy w 2021 roku?

Wiem, że jesteśmy zwolennikami jak najszybszego rozpoczynania rozgrywek. Wydaje mi się jednak, że liga mogła ruszyć dwa tygodnie później, patrząc na pogodę i warunki do gry. Wiadomo, że jest pandemia i kibiców nie ma na trybunach, ale pewnie gdybyśmy grali w normalnych okolicznościach, też na meczach nie byłoby ich za wielu. Zdaje sobie sprawę z napiętego terminarza, ale dla mnie optymalnym terminem na początek rundy byłaby połowa lutego, gdy te warunki byłyby lepsze. Większość boisk też nie nadawała się teraz w ogóle do gry.

Co do poziomu sportowego, to przede wszystkim zwraca moją uwagę jak wyrównana będzie walka o utrzymanie. Wydawało się, że przy jednym spadającym do I ligi zespole, w walkę o ligowy byt zaangażowane będą dwie-trzy drużyny, a wychodzi na to, że tych ekip jest więcej i rywalizacja trwać będzie do ostatniej kolejki.

Między ostatnim meczem w 2020 roku, a pierwszym w 2021 roku w Ekstraklasie minęło ledwie 40 dni. Ile trener jest w stanie zmienić, poprawić w zespole przez ten czas?

W zasadzie tego czasu było jeszcze mniej, bo kluby już ok. 5 stycznia rozpoczęły przygotowania do wiosny, zatem mamy trzy tygodnie na solidną pracę. Moim zdaniem w Polsce największy problem polega na tym, że w ciągu roku mamy w lidze dwie przerwy, które są bardzo krótkie. O ile letnią rozumiem, o tyle zimowa, tak jak już wspomniałem wcześniej, jest za krótka. Zdecydowanie więcej wówczas można byłoby zrobić nie tylko pod kątem taktycznym, ale również przygotowania motorycznego. Inna sprawa, że urlopy piłkarzy też trwały krótko. I to nie jest tak, że zawodnicy do treningów wracają zapuszczeni, a szkoleniowiec musi ich od nowa przygotowywać. Jest monitoring, indywidualne rozpiski, zatem też wszystkiego nie zaczyna się od zera. Nie ukrywam jednak, że lepszym rozwiązaniem dla mnie byłby tydzień urlopu więcej dla zawodników, a później mocniejsza praca na zgrupowaniach.

ROZMAWIAŁ: MACIEJ KANCZAK