Andy Carroll… dokłada do grania w Bordeaux

26.09.2024

Girondins Bordeaux w ostatnim czasie ma ogromne problemy. Klub z uwagi na zadłużenie finansowe stracił status profesjonalnego, a dodatkowo został zdegradowany do czwartej ligi francuskiej. Niedawno wręcz sensacyjnie do drużyny dołączył Andy Carroll. Napastnik przyznał, że nie zarabia zbyt wielu pieniędzy, a nawet… musi dokładać. Stwierdził jednak, że ma nadzieje na przywrócenie „Żyrondystów” z powrotem do elity.

Fatalna sytuacja Bordeaux

Girondins Bordeaux jest jednym z najbardziej utytułowanych francuskich klubów. W 2009 roku zdobyło po raz ostatni mistrzostwo Ligue 1 (tacy piłkarze jak Yoann Gourcuff, Marouane Chamakh, Alou Diarra), a cztery lata później krajowy puchar. W sezonie 2022/23 „Żyrondyści” byli bardzo blisko powrotu do najwyższej klasy rozgrywkowej we Francji. Zabrakło im jednak wówczas trzech punktów, aby przeskoczyć w tabeli FC Metz. W minionych rozgrywkach zakończyli zmagania na 12 miejscu w Ligue 2, ale nie to było najgorsze.

Klub przez trudną sytuację finansową został zdegradowany z drugiego poziomu ligowego do czwartego. Występuje w Championnat National 2 i stracił status zawodowego. Całe zadłużenie spowodował luksemburski biznesmen Gerard Lopez, który od 2021 roku jest właścicielem „Żyrondystów”. Lopez twierdzi, że da radę wyprowadzić klub z tarapatów. Nie jest to jednak pewne patrząc na jego przeszłość. Zadłużył Lille na 220 milionów euro, Boavistę na ponad 20 milionów i nie wypłacił połowy pensji Kimiego Raikkonena w czasach Lotusa F1 Team, gdy miał on wynagrodzenie uzależnione od swoich wyników na torze.

Z pomocą swojej ukochanej drużynie przyszli kibice. Utworzyli stowarzyszenie Girondins Socios, które ma na celu zjednoczyć jak największą grupę fanów, a w przyszłości wybrać ze swoich szeregów członka do nowego zarządu „Żyrondystów”. Udało im się również uzbierać 135 tysięcy euro. Aktualnie Girondins Bordeaux po szóstej kolejce ligowej zajmuje dopiero przedostatnie miejsce z trzema punktami na koncie i nie zaznało jeszcze smaku zwycięstwa. Drużyna wkrótce może poprawić swoją fatalną sytuację. Ma rozegrane dwa mecze mniej z uwagi na nieskompletowaną kadrę na samym starcie rozgrywek.

Andy Carroll przychodzi z pomocą

Na pomoc klubowi dosyć niespodziewanie przybył również Andy Carroll. 35-latek doskonale jest znany kibicom zwłaszcza brytyjskich rozgrywek. Podczas swojej kariery reprezentował takie kluby jak: Liverpool, Newcastle, czy West Ham United. W reprezentacji Anglii rozegrał dziewięć spotkań, w których strzelił dwa gole. W 2011 roku po świetnym okresie w zespole „Srok” związał się z „The Reds”.

Kosztował on wówczas 35 milionów funtów i przez to jak świetnie radził sobie w Newcastle stał się rekordem transferowym za brytyjskiego piłkarza. Mimo sporych nadziei, na Anfield nie pokazał się z najlepszej strony. Łącznie w 58 występach zaliczył 11 trafień i grał przeciętnie. Następnie zaczęły prześladować go kontuzje i nie mógł ustabilizować formy. Miewał przebłyski – jak np. gol z przewrotki dla West Hamu. Ostatnio grał dla West Bromu, Reading, a także Amiens SC – zespołu z Ligue 2.

Andy Carroll postanowił przejść do Girondins Bordeaux. Jak się okazuje, spora w tym zasługa Johna Williamsa, tak więc dyrektora sportowego Amiens, który jest również zaangażowany w rekonstrukcję „Żyrondystów”. 35-letni napastnik zarabia teraz ponad 3 tysiące funtów miesięcznie i jak sam przyznaje – musi jeszcze dokładać, aby grać dla klubu. Zaznacza jednak, że chce pomóc im wydostać się z tarapatów, a w jego karierze piłkarskiej nigdy nie chodziło o pieniądze.

Szczerze mówiąc, to nawet kosztuje mnie pieniądze, aby przyjść i zagrać dla Bordeaux, ale gram w piłkę nożną i po prostu cieszę się z tego, że… gram. Chcę być częścią historii tego klubu i szczerze mówiąc, to nie była kwestia pieniędzy. W mojej karierze nigdy nie chodziło o pieniądze.

Andy Carroll w debiucie z Voltigeurs de Chateaubriant strzelił dwa gole i tym samym uratował swoją drużynę przed porażką. Mecz zakończył się wynikiem 2:2. Wkrótce – jeśli będzie zdrowy – Bordeaux dzięki niemu może wreszcie odbić się od ściany.

Fot. PressFocuss