Gorące info
Mecz Polek pobił rekord oglądalności!

Liverpool dużo lepszy w hicie. Manchester City ciągle z fatalną passą

Napisane przez Mateusz Dukat, 01 grudnia 2024

W to niedzielne popołudnie oczy wszystkich fanów angielskiej Premier League zwrócone były na Anfield, gdzie spisujący się świetnie Liverpool podejmował obecnego mistrza Anglii – Manchester City. W pojedynku dwóch największych piłkarskich tuzów z Wysp zwyciężyła ekipa z miasta Beatelsów. Podopieczni Arne Slota pokonali rywali z Manchesteru 2:0. Poradzili sobie z nimi dość łatwo. Nie zabrakło też „szpileczki” w stronę Pepa Guardioli i odpowiedzi szkoleniowca. 

Liverpool

Początek z wysokiego „C”

Już od pierwszego gwizdka sędziego Chrisa Kavanagha to zespół Liverpoolu za wszelką cenę chciał udowodnić, kto tutaj występuje w roli wyraźnego faworyta. Podopieczni Arne Slota bez żadnych obaw i skrupułów ostro zaatakowali rywala, co chwilę stwarzając sobie przy tym sytuacje. Pierwsze, zupełnie zignorowane przez Manchester City ostrzeżenie przyszło w momencie, kiedy to Virgil van Dijk oddał strzał głową w słupek.

Otwarcie wyniku nastąpiło w 12. minucie, kiedy to gospodarze stworzyli szybką składną akcję. Najpierw sporą przewagę na prawym skrzydle zrobił Mohamed Salah, a następnie Egipcjanin z niesamowitą dokładnością posłał piłkę wprost pod nogi Cody’ego Gakpo. Napastnikowi Liverpoolu nie pozostało wówczas nic innego, jak tylko strzelić do pustej bramki i wprawić przy tym w szał zgromadzonych na Anfield kibiców. „The Reds” dopełnili tym samym swoją ogromną przewagę.

Po objęciu prowadzenia zawodnicy występujący w czerwonych koszulkach nie cofnęli się do obrony i z jeszcze większą intensywnością stwarzali kolejne sytuacje. Swoje strzały oddawali zmotywowany golem Gakpo, a także Mohamed Salah, czy Dominik Szoboszlai.

Manchester City nawet nie był bliski tego, by przedziurawić obronę „The Reds”. Długo miał zero na koncie strzałów, był tylko tłem. W pierwszej połowie „Citizens” nie dali praktycznie żadnej nadziei kibicom, że jakikolwiek element gry ich ulubieńców może ulec poprawie. Podopieczni Pepa Guardioli zdołali bowiem oddać zaledwie jeden strzał, który nawet nie był celny.

Niewykorzystane sytuacje się…

Początek drugiej części spotkania przyniósł kibicom inne doznania, bowiem w końcu do głosu doszedł zespół Manchesteru City. Tym razem to oni agresywnie ruszyli na rywala, natomiast misja żadnego z zawodników ofensywnych (na czele z Matheusem Nunesem i Bernardo Silvą) nie zakończyła się powodzeniem. Na zintensyfikowanie ataków gości duży wpływ z pewnością miały zmiany, po których na boisku zameldowali się ofensywnie usposobieni Jeremy Doku i Savinho. Ten pierwszy zaczął wygrywać pojedynki z Alexandrem-Arnoldem.

Na uskutecznienie swoich prób dużą chrapkę miał także Erling Haaland, natomiast obrońcy Liverpoolu nie odpuszczali krycia Norwega nawet na krok. Specjalne traktowanie Haalanda najbardziej widoczne było w przypadku, kiedy napastnik City otrzymywał piłkę. W tym momencie przy nim od razu pojawiało się dwóch lub nawet trzech obrońców „The Reds”. Świetnie wszystko czyścił Virgil van Dijk.

O dziwo, pomimo delikatnej przewagi „The Citizens”, pierwszą kapitalną okazję w drugiej połowie stworzyli sobie zawodnicy gospodarzy. W okolicach 55. minuty „oko w oko” ze Stefanem Ortegą stanął Mohamed Salah. Skrzydłowy zupełnie jednak spanikował w tak – wydawałoby się – prostej sytuacji i uderzył wysoko ponad bramką. Całe Anfield na zmarnowaną okazję Salaha zareagowało wielkim jękiem zawodu.

W końcu Salah trafił do siatki. Miało to miejsce w 77. minucie spotkania, kiedy to najpierw Ortega w polu karnym sfaulował Luisa Diaza. Do rzutu karnego podszedł oczywiście Egipcjanin i tym razem (ostatnio w meczu z Realem Madryt nie strzelił) uderzył kapitalnie w prawy dolny róg bramki. Wobec takiej „petardy” bramkarz Manchesteru City był zupełnie bezradny. Ortega mógł sobie jednak pluć w brodę – wcześniejsze wejście w Diaza było przecież zupełnie niepotrzebne. Poza tym Brazylijczyk zachował się sprytnie i zahaczył o bramkarza. Ten nie mógł się pogodzić z faulem i długo dyskutował.

Po podwyższeniu wyniku na 2:0 defensywa Liverpoolu trochę się rozluźniła, co poskutkowało kilkoma sytuacjami dla podopiecznych Pepa Guardioli. Najbardziej klarowna z nich przytrafiła się Kevinowi De Bruyne, który wytrącił piłkę spod nóg van Dijka, a następnie, mając przed sobą już tylko Caoimhina Kellehera trafił prosto w… bramkarza.

Pep Guardiola odpowiedział fanom Liverpoolu

Końcówka spotkania mogła być szczególnie bolesna dla trenera Manchesteru City, który oprócz oglądania z bliska słabej gry swoich podopiecznych musiał znieść obraźliwe (choć humorystyczne) okrzyki fanów Liverpoolu. Między fanami gospodarz  a Guardiolą doszło nawet do ciekawej interakcji. Na przyśpiewkę fanów „The Reds” o porannym zwolnieniu (eng. sacked in the morning) hiszpański szkoleniowiec odpowiedział pokazaniem… sześciu palców, co symbolizuje liczbę mistrzostw Anglii, jakie ten zwyciężył z Manchesterem City.

Również i po ostatnim gwizdku pokazywał tę liczbę na palcach, a fani „The Citizens” zachowali się bardzo ładnie i ogromnymi oklaskami podziękowali swoim pupilom. Ci wyraźnie przepraszali za tak słaby rezultat. Ostatecznie mecz na angielskim szczycie zakończył się wynikiem 2:0, a dla „The Citizens” był to siódmy mecz bez zwycięstwa z rzędu. W zupełnie innych nastrojach weekend kończy Liverpool, który nie doznał porażki od… 14 września.

fot. screen – X