Wawrzynowski: To jest program dla nikogo. Nie działa to nijak, nie wiadomo jaki jest zamysł

13.11.2019
Ostatnia aktualizacja 22 maja, 2020 o 13:45

Od wielu lat porusza wątki o szkoleniu młodzieży w polskiej piłce. Jest jednym z dwóch najbardziej zaangażowanych dziennikarzy w ten temat, obok Łukasza Olkowicza z Przeglądu Sportowego. Chodzi o Marka Wawrzynowskiego, który zdaniem wielu jest opcją bardziej radykalną, jeśli chodzi o ocenę działań Polskiego Związku Piłki Nożnej. Dlatego skorzystaliśmy z opcji i przepytaliśmy dziennikarza Sportowychfaktów na temat projektów PZPN-u.

Wiadomo, że krytycznym okiem spogląda Pan na działania PZPN-u w kontekście szkolenia, ale czy widać jakieś pozytywy ze strony związku?

Gdybym miał wymienić pozytywy ze strony PZPN-u dotyczące szkolenia, byłyby to dwie sprawy. Mobilne AMO i Certyfikacja.

Zacznijmy od mobilnego AMO

Pierwsza z nich jest swego rodzaju wersją minimalistyczną opcji, którą wprowadziła angielska federacja. Wiadomo, że system kursów jest niewystarczający, bo trener robi kurs, zdaje egzamin i jest szczęśliwy, bo ma dyplom. Tam (w Anglii – przyp. red.) przyjeżdża trener edukator do klubu i prowadzi szkolenia dla trenerów przez jakiś czas. Taką wersją, nieco okrojoną jest mobilne AMO. Coś w rodzaju terenowych kursów. One są rzadkie i niewystarczające, ale jednak są.

Certyfikacja

Certyfikacja wydaje się być dobrą rzeczą. Być może podniesie szkółki na wyższy poziom i zapewni pieniądze, które przełożą się na szkolenie. Pozytyw jest taki, że część klubów nie mających swojego programu szkoleniowego, wprowadzi chociażby ten związkowy, który idealny nie jest, ale jakiś jest. Są dobre założenia, jak choćby liczebność grup treningowych. Bo inaczej wygląda trening, gdy masz 12 osób, a inaczej, gdy 30 – różnica w intensywności jest ogromna. Zobaczymy jak to będzie wyglądało w praktyce, bo jest ryzyko, że najlepsi dostaną najwięcej, a ci gorsi mniej albo w ogóle i różnica tylko będzie się powiększała. Gdyby program był przeznaczony dla tych najmniejszych, to wtedy tak, ale póki co trzeba śledzić dokładnie i poczekać, bo np. AMO czy Narodowy Model Gry też wyglądało bardzo fajnie w swoich założeniach.

Czytając Pana teksty i słuchając wypowiedzi, jest w nich spora krytyka Akademii Młodych Orłów. Dlaczego?

Wiele było programów bez większych efektów, jak choćby AMO, LAMO/ZAMO czy nawet Talent PRO, który wydawał być się ciekawym projektem, ale okazał się być kolejnym zgrupowaniem reprezentacji. AMO jest mocno przestrzelone, zwłaszcza że miał to być sztandarowy program PZPN, od którego wszystko się zaczęło. Prześledziłem dokładnie AMO, ale tak naprawdę nie wiadomo, o co w tym chodzi. Są miejsca jak Bydgoszcz czy Rzeszów, gdzie działa to dobrze, jako centrum doszkalające dla najlepszych. Ale są miejsca, jak choćby w Kielcach, gdzie działa to trochę jak angielski program Tesco Skills, czyli „jeśli nie wiesz, co ze sobą zrobić, przyjeżdżasz i trenujesz tam”. W Warszawie wyciągano chłopaków z klubów i niejako zrobiono konkurencje dla klubów.

To powinno zostać zrobione na wzór niemiecki, gdzie funkcjonują powiatowe centra. Niemcy jadą po klubach i trenerzy znajdują największe talenty w danym roczniku, w konkretnym powiecie i robią treningi dla tych najlepszych. Przegląd wszystkich i najlepsi trenują z najlepszymi. W polskiej wersji jest przede wszystkim nie powiat, a województwo i selekcja też jest inna. Nie wybieramy spośród najlepszych, tylko najlepszych z tych, którzy się zgłosili na dzień talentu. Generalnie to jest program dla nikogo. Nie działa to nijak, nie wiadomo jaki jest zamysł, dla kogo to jest itd. Dodatkowo jest wielu trenerów w to zaangażowanych, a można lepiej ich czas spożytkować. Krótko mówiąc strata czasu i pieniędzy.

Nie mówię, że same treningi są złe. I jeśli ktoś mnie pytał czy warto tam dzieci wysłać, to mówiłem, że tak. Po prostu z punktu widzenia systemu szkolenia to strata czasu i pieniędzy, a efekt jest jedynie pijarowy, bo to kolejny z programów dla elity, obejmujący 1-1,5% wszystkich osób z danego rocznika. Może gdyby przerobić z wojewódzkich, na powiatowe centra i trenerzy sami wybieraliby jeżdżąc po klubach i meczach, to wyglądałoby to inaczej.

Idziemy dalej – Narodowy Model Gry.

Nie jest to nic odkrywczego, raczej taka podstawówka, ale lepszy jest średni program niż jego brak. Tylko co z tego, skoro to nie jest wprowadzane. Znam wiele klubów, które kompletnie z tego nie korzystają i nie jest to wdrażane. Nawet na kursach nie ma zbyt wiele zajęć z NMG, o czym mówią trenerzy. Powinien być system jak w Szwajcarii, gdzie są osoby jeżdżące po klubach i oceniające czy w nich są implementowane rozwiązania systemowe zaproponowane przez związek. Jeśli ktoś korzysta we właściwy sposób – kluby dostają kasę, jeśli nie, to im się zabiera. Jest to rodzaj certyfikacji. Powinna być to przede wszystkim edukacja. Wchodzi facet ze związku do klubu i przez jakiś czas doszkala trenerów i pokazuje im pewien sposób myślenia. Bo tu nie chodzi o konkretny model, ten czy inny, sposób funkcjonowania czy też kogo wybieramy, na co patrzymy. Chodzi o sposób myślenia.

Czyli związek powinien przymusić do realizowania ich projektów?

Federacja nie może niczego nakazać, ale może i powinna uczyć, edukować. To jest tak jak z nauką historii. Jeśli uczymy się jej z dobrych książek i od dobrych nauczycieli, to jesteśmy w stanie ją poznać na dobrym poziomie, a jeśli nie, znasz historie niepełną, zakłamaną. Tak było i jest w Anglii. Początkowo były opory, bo niektórzy chcieli grać po staremu, ale przyszła nowa fala zawodników, kreatywnych i wyparła tamte stare pomysły. Po prostu u nas ktoś napisał książkę i pokazał, że leży na półce i można z niej korzystać. Nie tędy droga, trzeba jeszcze wyjść z tym do ludzi, trenerów, klubów. Spotkałem na swojej drodze wielu dobrych trenerów, porządnie wyedukowanych, ale potem też jadę na mecze i widzę naprzeciw nich dużo gorszych. Jeśli mowa o systemie szkolenia, chcemy podnieść poziom na dole. Jak powiedział jeden z dyrektorów szwajcarskiej federacji, na przykładzie Granita Xhaki – „nie wiesz, gdzie i w jakim klubie znajdzie się fenomenalny piłkarzy, ale bez względu na to komu się trafi, musi mieć trenera, który będzie na tyle dobry i bystry, że nie zaprzepaści możliwości tego chłopaka i ten talent pójdzie dalej w górę”.

U nas przykładem niech będzie Grosicki czy Krychowiak. Jeden bardzo szybki, drugi również mocny fizycznie, ale i mentalnie. Tyle że mają braki takich czysto piłkarskich cech. Krychowiak dopiero u trenera Fourniera w Stade Reims nauczył się jakkolwiek rozgrywać piłkę. To samo powiedział Robert Lewandowski, że ich nikt nie uczył jak grać 1 na 1. Ale on się uczy już jako dorosły, bo to tytan pracy, tylko że takich jest niewielu.

Następna kwestia: pieniądze. Dla jednych w polskiej piłce jest ich zbyt wiele, zaś sporo osób powie, że nasz futbol jest niedoinwestowany. Jak to ma się do szkolenia?

Kiedyś było jedno miasto, jeden klub. Dzisiaj są to kluby utrzymane ze składek. Przede wszystkim uważam, że nie powinno być rozróżnienia na grupy lepszą i gorszą, czyli na taką „profi” i rekreacyjną. Przykładem niech będą MŚ U20 w Kanadzie z 2007 roku. Na te mistrzostwa nie pojechał Lewandowski, Glik, Grosicki czy Jędrzejczyk. Z tej kadry wyszli wtedy Szczęsny czy Krychowiak, a i tak ten pierwszy był rezerwowym golkiperem! Zatem na jakiej podstawie możemy przewidzieć przyszłość np. 12-latków, skoro nie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości 20-latków.

Krzysztof Piątek wspominał, że miał w swoim roczniku kapitalnego zawodnika, który był zdecydowanie najlepszy, a skończył na trzech występach w Ekstraklasie. Lewandowski został odrzucony przez Legię, nie grał w młodzieżówkach, Van Dijk to samo, oddany bez żalu. Mamy Thomasa Meuniera, który w wieku 15 lat został wyrzucony ze Standardu Liege. Nie potrafimy rozpoznać talentu w wieku 15-17 lat, a robimy to dużo wcześniej.

W Szwecji klub AIK Solna nie prowadzi grup selekcyjnych, bo nie wiedzą zawsze z czego się bierze czyjaś przewaga. Jeden idzie z bratem pograć pod blokiem, innego prowadza na boisko tata, a jeszcze inny chodzi i uprawia nowe dyscypliny sportowe i dzięki temu robi postępy. Trzeba stworzyć takie same warunki wszystkim, bez względu na poziom w danym momencie. Mam przykład, że mali chłopcy w tym samym wieku są zupełnie różni. Jedni zainteresowani, drudzy kompletnie nie, ale może coś się zmieni u tych drugich i będzie zaraz wiodącą postacią. Zresztą u mojego syna są koledzy, z których jeden czyta Harry’ego Pottera, a drugi jeszcze Świnkę Peppe, więc są na innym etapie rozwoju, chociaż w dokumentach ten sam rocznik.