Chelsea też gra słabiej. Oto najgorsze mecze „The Blues” w tym sezonie

Napisane przez Patryk Popiołek, 28 maja 2025
Cole Palmer - zawodnik Chelsea

Chelsea jest faworytem w finale Ligi Konferencji. Widać to po formie. Betis czterech meczów z rzędu nie wygrał, a „The Blues” zupełnie odwrotnie – mają świetny kwiecień i maj i nie przegrali od meczu z Legią. Siedem na osiem ostatnich ich spotkań to zwycięstwa. Betis może jednak obejrzeć kilka skrótów z tego sezonu i pomyśleć sobie, że wcale ten rywal nie taki straszny. 

Odbierz 400 zł za poprawny typ na zwycięzcę finału Ligi Konferencji! Kliknij w baner po szczegóły

Liga Konferencji finał promocja bukmacherska

Chelsea kontra beniaminek, ale i nie tylko

Zdecydowanie fani Chelsea będą w tym sezonie pamiętać dwa spotkania przeciwko Ipswich Town – w tym negatywnym ujęciu. Dla zobrazowania całej sytuacji – „The Tractor Boys” byli w tym sezonie beznadziejni. Zdobyli zaledwie 22 punkty. To spory potencjał na ostatnie miejsce, ale Southampton było jeszcze gorsze. Ipswich Town na rozgrywki w elicie było po prostu za słabe. No chyba, że… miałoby grać w każdej kolejce przeciwko Chelsea. Wtedy rzeczywiście mogłoby się utrzymać, bo miało chyba konkretny sposób na urywanie punktów.

W ostatnim spotkaniu ligowym Chelsea dopiero w drugiej połowie za sprawą Jadona Sancho „The Blues” wyrównali na 2:2. Fakty są takie, że po pierwszej połowie gospodarze przegrywali 0:2 i wyrównali rzutem na taśmę. To trochę wstyd dla zespołu z TOP 4, by stracić punkty z kimś, kto jest pogrążony w beznadziei, przegrywa niemal mecz za meczem i wiadomo, że prędzej czy później spadnie. Nawet absolutnie beznadziejny Manchester United pokonał Ipswich aż 4:1, a Chelsea nie umiała.

Inaczej sytuacja wyglądała w pierwszej rywalizacji obu tych zespołów, kiedy to podopieczni Enzo Mareski pojechali na Portman Road. Wówczas już po 12 minutach przegrywali po wykorzystanym rzucie karnym Liama Delapa, a na początku drugiej części gola na 2:0 wpakował Omari Hutchinson. Oczywiście Chelsea była częściej przy piłce, atakowała, Palmer strzelił w słupek, więc nie przekładało się to na rezultat. W dodatku przyjezdni mieli mniej celnych strzałów na bramkę (6:5). To spotkanie dość mocno obnażyło braki, nad którymi Maresca musiał wówczas popracować – fazy przejściowe kulały.

Liam Delap stał się koszmarem Chelsea, bo potrafił przy kontrach praktycznie sam biec z piłką i nikt mu tego biegu z piłką nie potrafił przerwać. Oprócz gola dołożył też asystę do Hutchinsona i Ipswich wygrało 2:0. Tamta porażka wpasowała się w fatalny okres „The Blues”, kiedy ewidentnie uleciała im pewność siebie. Ligowa posucha trwała aż cztery mecze, a przecież chwilę wcześniej podopieczni Mareski… realnie walczyli o mistrzostwo!

Nieudane derby Londynu

Oczywiście klubów z tego miasta jest całkiem sporo, ale pojedynki z Crystal Palace oraz z Fulham dość mocno odbiły się na drużynie Mareski. Drużyna z Selhurst Park zdecydowanie nie odpowiadała Chelsea, ponieważ dwukrotnie padały wyniki 1:1. Jednak drugi mecz, rozgrywany tuż po Nowym Roku na stadionie rywala kompletnie „The Blues” nie wyszedł, choć to i tak mało powiedziane. Przez 90 minut byli w stanie oddać tylko jeden celny strzał (zamieniony na gola), a Palace było lepsze – zrobiło to aż sześciokrotnie. W pierwszym meczu z ekipą Olivera Glasnera, na własnym obiekcie, również padł remis.

W okolicach Świąt Bożego Narodzenia Chelsea miała zdecydowaną obniżkę formy. Po bezbramkowym remisie z Evertonem zmierzyła się w Boxing Day z Fulham (kolejka przed porażką z Ipswich). Po prowadzeniu w pierwszej połowie wydawało się, że „The Blues” dociągną do końca na skromnym prowadzeniu, natomiast inne plany mieli rywale. W 82. minucie Harry Wilson wyrównał na 1:1, a w doliczonym czasie gry trzy punkty gościom zapewnił Rodrigo Muniz. Fulham po prostu było konkretniejsze w swoich poczynaniach, a w końcówce pokazali determinację do zwycięstwa.

Słaby Manchester jednak za silny?

Końcówka roku dla „The Blues” nie była zbyt udana, ale sam styczeń również. Manchester City przeżywał ogromny kryzys. Wszyscy z tego korzystali, wychodzili na te mecze odważnie, kompletnie się nie bali i jeden rywal za drugim obnażał braki mistrza sezonu 2023/24. Zrobił to Sporting, Tottenham, Juventus, Aston Villa, PSG. A Chelsea nie potrafiła być może z tego względu, że Maresca podszedł ze zbyt dużym respektem do swojego dawnego guru. Manchester City zagrał wyjątkowo dobrze, bo „The Blues” na to pozwolili i byli w tym pojedynku fatalni.

Mnóstwo wyników na czerwono, ośmieszające klęski z Tottenhamem, Sportingiem, Arsenalem. Porażka za porażką… ale Chelsea kompletnie nie potrafiła się postawić najgorszemu Manchesterowi City od niepamiętnych czasów (chyba schyłkowego Pellegriniego). Debiutujący na środku obrony Abdukodir Chusanow zagrał tragicznie i co rusz podawał piłkę „The Blues”, sprokurował bramkę, a ci i tak nie potrafili wygrać, choć prowadzili 1:0.

Z mało kim Manchester w kryzysie grał w tym sezonie tak swobodnie. Wchodzący w wolne strefy Omar Marmoush siał popłoch – nie mieli go „The Blues” rozczytanego. Wszystko przecież dla nich rozpoczęło się całkiem solidnie. W 3. minucie gola strzelił Noni Madueke, ale jeszcze przed przerwą wyrównał Josko Gvardiol. W drugiej połowie bramki zdobyli kolejno Haaland oraz Foden. City po prostu było lepsze, a Chelsea nie wiedziała, w jaki sposób ma ugryźć „The Citizens”.

„Dwumecz” z Brighton – auć!

Na początku lutego Chelsea w przeciągu kilku dni zmierzyła się dwukrotnie z Brighton, najpierw w ramach Pucharu Anglii, a później na boiskach Premier League. W obu tych przypadkach „Mewy” okazały się drużyną lepszą. W pucharze wygrały 2:1 po bramkach Georginio Ruttera oraz Kaoru Mitomy. To nie był dobry mecz, raczej nudny. Chelsea znów prowadziła 1:0 (po fatalnym błędzie Verbruggena) i wypuściła to prowadzenie.

Można powiedzieć, że dokładnie sześć dni później Chelsea zagrała znacznie gorzej, czego idealnym dowodem są statystyki z tego spotkania. 0 celnych strzałów na bramkę, raczej tego nie trzeba zbędnie komentować. Do tego pozwolili rywalowi na oddanie pięciu celnych uderzeń, ale także jednego w poprzeczkę. W pierwszej połowie padły dwie bramki: Kaoru Mitomy oraz Yankuby Minteha, który po zmianie stron ustalił wynik tego meczu. Patrząc sobie na dwa spotkania jednocześnie, nawet w formie takiego dwumeczu – Chelsea oddała przez 180 minut jedynie dwa celne strzały.

Jak już nie działa, to co?

Oczywiście Chelsea rozegrała w tym sezonie wiele świetnych spotkań, ale w tej analizie skupiamy się na tych najgorszych, z czego też można wysnuć parę wniosków. Przede wszystkim, pierwszy, który nasuwa się po ostatniej rywalizacji z Ipswich Town – defensywa Chelsea kompletnie gubi się w obronie szybkich ataków. W tym konkretnym meczu najbardziej zagubiony był Marc Cucurella (dwa gole po jego stronie i błędach). Straty goli po kontrach obserwowaliśmy także czy to w meczu z Crystal Palace (bramka Matety), ale także decydujące trafienie w pojedynku z Fulham Rodrigo Muniza.

Jednak wiadomym jest, iż obrona kontrataków to nie jest łatwa sprawa, natomiast w przypadku drużyny Mareski widać ogólny problem. W tych najgorszych spotkaniach nie radzą sobie z obroną ataków, kiedy rywale pomijają drugą linię. Idealnie obrazował to mecz z City, kiedy dłuższymi podaniami za linie obrony Haalanda czy Marmousha szukał Akanji, a także Ederson. W wybranych spotkaniach wszystko było także mocno połączone – problemy defensywne mocno wpływały na poczynania w ataku. Stąd też brały się mecze z jednym bądź bez żadnego strzału celnego.

Eksperci zauważają także kompletny brak doświadczenia Chelsea. Kiedy zaczyna się coś „palić”, to nie ma kto tego uspokoić i wygasić. Maresca dysponuje bardzo młodym zespołem. Zresztą już w grudniu sam trener albo próbował zdjąć presję z piłkarzy, albo był po prostu brutalnie szczery. Słowa te podzieliły środowisko. Maresca powiedział: – Bez względu na to, ile meczów wygramy, myślę, że nie jesteśmy gotowi na walkę o tytuł. Jednym z powodów jest to, że drużyna, która wie, jak walczyć o tytuły, nie straci goli w taki sposób, w jaki my je straciliśmy. 

Mecz z Legią

Ostatnim kiepskim meczem Chelsea jest ten z Legią. Pal licho, że mieli już zagwarantowany awans, ale zwyczajnie nie wypada przegrywać z polskim zespołem na Stamford Bridge. Oczywiście chwała tutaj „Wojskowym”, bo to nie jest tak, że im umniejszamy. Absolutnie nie! Chodzi bardziej o drugą stronę, że „The Blues” zagrali cienko i dostali zasłużone bęcki, skoro pozwolili Legii na oddanie aż 13 strzałów (pięciu celnych), stworzenie wyższego współczynnika expected goals (2,0 vs 2,2) i 15 kontaktów z piłką w polu karnym.

Gdy Legia prowadziła już 1:0 po rzucie karnym strzelonym przez Tomasa Pekharta, to prawą stroną popędził Ryoya Morishita. Dosłownie centymetrów zabrakło do tego, żeby Japończyk podwyższył prowadzenie na 2:0, bo właśnie Legia całkiem często wyprowadzała groźne ataki i kontry. No i strzeliła gola po rzucie rożnym, pieczętując doskonały sezon w Lidze Konferencji.

Fot. PressFocus

Nad ranem NBA, a za dnia piłkarskie przygody. W wolnych chwilach komentator, który poza wielkimi ligami, niezwykle ceni sobie wyjazdy na boiska okręgówki.

Zakład bez ryzyka
na PSG - Inter Miami
PSG - Inter
Wygrana PSG (handicap 0:1)
kurs
1,55
1
Bonus 200% od pierwszego depozytu do 400 zł!
2
Cashback do 50 zł + gra bez podatku 24/7
3
Bonusy od depozytu do 600 zł +zakład bez ryzyka do 100 zł
4
Zakład bez ryzyka 3x111 zł (zwrot na konto główne)