Papu Gomez nie musi żałować transferu sprzed sześciu lat!

12.12.2019

Jest gorące lato 2013 roku. Jesteśmy rok po Euro 2012 w Polsce oraz rok przed mundialem w Brazylii. Canarinhos jeszcze nie wiedzą, co ich czeka za niecałe dwanaście miesięcy. Tymczasem niejaki Alejandro „Papu” Gomez zmienia Catanie na… Metalist Charków, mimo że chwilę wcześniej miał zasilić Inter. Sześć i pół roku później wraca do Charkowa i osiąga życiowy sukces, a drugie największe ukraińskie miasto staje się ziemią obiecaną dla Papu i jego Atalanty!

Jeśli ktoś nie interesuje się piłką lub polityką ukraińską, ten zapewne nie będzie wiedział kim jest Oleksandr Jarosławskij. Jeden z najbogatszych Ukraińców budował w Charkowie, wcale niedaleko od Doniecka, kolejną potęgę ukraińskiej piłki. Taison, Marlos to nazwiska, które dzisiaj grają pierwsze skrzypce Szachtara. Cleiton Xavier czy Diego Souza to zawodnicy, którzy byli/są zbyt mocni na ligę brazylijską, ale zbyt słabi, żeby zbawić kadrę lub zawojować Europę Zachodnią. Tymczasem pośród nich pojawił się Alejandro Papu Gomez.

Pojawił się w sierpniu 2013 roku. Właśnie wtedy, jako zawodnik Catanii, miał na stole ofertę z Interu Mediolan. Jak wspominał zainteresowany, wszystko było dopięte. On był chętny, Inter oraz Andrea Stramaccioni. Tyle że zwolnienie tego ostatniego było decydujące. Trzeba przyznać, że przeskok musiał być duży, wszak ze słonecznej Sycylii mógł trafić do światowej stolicy mody, a trafił do… szarego Charkowa. Finansowo z pewnością nie mógł żałować, wszak Charków, ale i inne ukraińskie piłkarskie ośrodki, były prawdziwymi kopalniami złota i bankomatami w jednym.

Papu Gomez długo jednak miejsca nie zagrzał ani nie wykręcił zjawiskowych liczb. Po roku u naszych wschodnich sąsiadów wrócił do Włoch. Wybrał Atalantę, czyli można powiedzieć, że była to wówczas jakaś namiastka Interu. W końcu Bergamo leży godzinę jazdy od Mediolanu, a Atalanta ma koszulki do złudzenia przypominające te, w których biegają gracze Interu.

Kilka lat spędzonych nieopodal światowej stolicy mody pozwoliło na to, by Papu wyrósł na jeden z symboli Serie A, który mógł mówić o sobie jako niespełnionym piłkarzu. Co sezon, a właściwie przy okazji każdego okienka transferowego mówiło się o wielu ofertach dla Argentyńczyka, ale ten zamiast wybrać kluby o dużo większej renomie, cały czas wybierał Stadio Atleti Azzurri d’Italia.

Jak się okazało, racja jest po jego stronie. Co raz lepsza gra pod batutą Gian Piero Gasperiniego pozwoliła La Dei awansować w końcu do Ligi Mistrzów. Początki katastrofalne, bo jak inaczej nazwać 0:4 w Zagrzebiu… Ale prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym jak kończą, a nie jak zaczynają, więc Papu w roli kapitana doprowadził Atalantę do 1/8 finału po wygranej w Charkowie, dzięki czemu po raz kolejny sprawdzają się związki frazeologiczne. Tym razem ten o historii, która zatoczyła koło!