Michał Pol: – Czerpię dużo pozytywnej energii od niepełnosprawnych sportowców

22.02.2020
Ostatnia aktualizacja 22 maja, 2020 o 14:19

– Mało brakowało, a bym nie miał dłoni. W dzieciństwie włożyłem palec w drzwi i w zawiasach go złamałem. Potem w szpitalu zarażono mnie gronkowcem złocistym i groziła mi amputacja. Tylko dlatego, że udało mi się załatwić leczenie w Anglii, co w czasach PRL-u nie było łatwe, uratowano mi dłoń. Mama w szpitalu usłyszała jednak słowa, o których trudno zapomnieć: “Bierzemy go na stół i ucinamy mu dłoń, bo niedługo będziemy musieli uciąć całą rękę do łokcia” – opowiedział nam Michał Pol.

Michał Pol jest jednym z tych dziennikarzy, którego nie trzeba przedstawiać. Jego działalność w mediach jest bardzo szeroka, a od wielu lat znajduje się w niej również sport osób niepełnosprawnych. Podczas Igrzysk Paraolimpijskich w Rio i Pyongchangu twórca „Kanału Sportowego” pełnił rolę attache prasowego. W rozmowie opowiedział nam m.in. kilka historii ludzi, którzy mimo przeciwności losu, chcieli być związani ze sportem, a teraz osiągają sukcesy dzięki swojemu charakterowi. Zdradził nam również, w jaki sposób można wzmocnić świadomość społeczeństwa na temat zawodów osób niepełnosprawnych

***

Pamiętasz pierwszy raz, gdy zetknąłeś się ze sportem osób niepełnosprawnych?

To było w latach dziewięćdziesiątych, gdy byłem dziennikarzem “Gazety Wyborczej”, na stażu w dziale reportażu. Co jakiś czas mogłem pozwolić sobie na napisanie reportażu do magazynu. Nie pamiętam już, jak to się stało, ale pierwszą dyscypliną paraolimpijską, z którą miałem styczność było rugby na wózkach. To było niesamowite patrząc również na to, że grały osoby o największym stopniu paraliżu. Warunki były chałupnicze, na przykład zawodnicy wykorzystywali rękawiczki do mycia naczyń, żeby było większe tarcie.

Już wtedy mnie ujęło, że są ludzie, dla których niepełnosprawność nie jest powodem, by przestać uprawiać sport. Od tamtej pory poznałem takich, co uprawiali sport i wypadki pokrzyżowały ich plany. Potem również trafiałem na osoby, które urodziły się z niepełnosprawnościami, jednak szukali możliwości, aby uprawiać sport. Od czasu do czasu zdarzało mi się zainteresować redakcję takimi tematami i napisać reportaż.

Tak naprawdę zaangażowałem się w sport osób niepełnosprawnych, gdy zostałem redaktorem naczelnym “Przeglądu Sportowego”. Odbył się pierwszy Bal Mistrzów Sportu, gdzie mieliśmy wrażenie, że nie poświęciliśmy należycie dużo miejsca sportowcom niepełnosprawnym. Wówczas zaczęliśmy rozmowy z Polskim Komitetem Paraolimpijskim. Nastąpiła tam zmiana prezesa – Longina Komołowskiego zastąpił Łukasz Szeliga, który jest prężnym organizatorem i wręcz wymusił na nas, abyśmy zainteresowali się tematem paraolimpizmu.

A jak zostałeś attache prasowym podczas Igrzysk Paraolimpijskich?

Pierwsze nasze spotkania dotyczyły Gali Mistrzów Sportu, a potem zastanawialiśmy się nad tym, co możemy wspólnie zrobić. Zaczęliśmy zapraszać pana Łukasza do różnych debat, które prowadził “Przegląd”.

Jak one wyglądały?

W Polskim Komitecie Olimpijskim mieliśmy cykl debat przed Igrzyskami. Doszliśmy do wniosku, że temat niepełnosprawnych sportowców jest zbyt rzadko poruszany. Komitet Paraolimpijski zaczął rozważać organizację własnych gal. Podczas pewnego spotkania zastanawialiśmy się, jak połączyć siły. Chcieliśmy, żeby “Przegląd” stał się kimś w rodzaju patrona medialnego. Wtedy pan Łukasz Szeliga mnie zapytał, czy byłoby możliwe, żeby dziennikarze którzy będą na Igrzyskach Olimpijskich mogli zostać również na Paraolimpijskich. Komitet oczywiście miałby to opłacić.

Oni byli już miesiąc w Rio albo nawet i dłużej. To była bardzo ciężka praca, od rana do nocy. Mało tego, jeszcze ich okradziono na Copacabanie. Dlatego nawet nie miałem sumienia im tego proponować, bo po pierwsze musieliby się zgodzić. To nie jest kwestia tego, że kogoś się przymusi. Sam byłem na pięciu Igrzyskach, dlatego wiem jak człowiek jest już podczas nich wykończony i w pewnym momencie marzy tylko o powrocie do domu. To jest bardzo intensywny miesiąc, gdy człowiek śpi po dwie godziny dziennie. Zwłaszcza, gdy dwaj dziennikarze muszą ogarnąć wszystkie dyscypliny, tyle stron “Przeglądu” i internetu. Powiedziałem Łukaszowi, że tych co są na Igrzyskach, nie mam sumienia wysyłać, więc może innych. Wtedy uświadomiłem sobie, że musi to być entuzjasta. Ktoś, kto czuje do tego pasję. Pomyślałem sobie, że już byłem w Rio na mundialu, na losowaniu mistrzostw świata i w zasadzie ja chętnie bym pojechał.

Łukasz oczywiście się zgodził i zaczęliśmy to planować. Rzecz jasna poleciałem tam wcześniej, bo takie były wymogi dla oficjalnego attache prasowego. To było fascynujące znaleźć się po stronie “wioski”, a nie dziennikarza, który idzie do zawodnika i go złapie na pięć minut.

Miałem całe szkolenie, gdzie i jak się poruszać, żeby pojechać do mediów, biura prasowego. Jak organizować dojazd i konferencję prasową w sali w wiosce olimpijskiej dla kilkudziesięciu osób. A te salki były małe.

Tam nie było praktycznie dziennikarzy. Poza dwiema ekipami z TVP, które były przy każdym medalu i na każdych zawodach. Nie było jednak kogo gdzie przyprowadzać. I nie mówię tego z pretensjami, ponieważ sam jako szef redakcji wiem, jak to jest kosztowne wysłać kogoś na Igrzyska. Polskich redakcji po prostu nie było na to stać. Tam byli dziennikarze różnych pism, którzy byli pasjonatami. Ktoś założył fundację i sam sobie sfinansował wyjazd. Jedna pani zebrała kilka lokalnych gazet. Byli również reprezentanci serwisów poświęconych osobom niepełnosprawnym. Dla środowiskowych mediów to było kluczowe, by się tam dostać, a nie na Igrzyska Olimpijskie.

Całe moje zadanie polegało na załatwieniu im biletów na ceremonię otwarcia i zamknięcia. Tak na co dzień nie byłem typowym attache prasowym, bo nie było tam wielu mediów. Były oczywiście prośby choćby z CNN czy innych wielkich mediów o wywiad z Natalią Partyką, która stała się wtedy najbardziej utytułowaną paraolimpijką. Na piątych Igrzyskach z rzędu zdobyła medal, czego nie dokonał nikt wcześniej.

Można powiedzieć, że sam stałem się agencją prasową. Chciałem, żeby poszły w świat cytaty, reakcje, opowieść o każdym z medalistów. To było trudne, gdyż naraz odbywały się zawody w trzech dyscyplinach. Lekkoatleci, kolarze i wioślarze w jednym czasie. Miałem jednak ten komfort, że wieczorem wracałem do wioski transportem dla zawodników. Czasami wracaliśmy ponad godzinę ze Stadionu Olimpijskiego, dlatego podczas drogi zdarzało mi się robić parę wywiadów, żeby potem tylko usiąść i spisać. Mieszkałem też zawodnikami w jednym budynku. Dzięki temu po zdobyciu medali mogłem łatwiej dotrzeć do medalistów.

Poza tym to, że jest się z nimi non stop – na treningach, na stołówce… Wiedziałem z kim mogę porozmawiać, kogo o coś podpytać, żeby mieć potem ciekawy materiał dla czytelników. Zresztą sami mnie inspirowali i opowiadali o zawodnikach z innych krajów. Miałem komfort, jakiego żaden dziennikarz nie doświadcza. Biuro prasowe to nie to samo. A tam byłem pierwszą osobą, w której ramiona wpadali po sukcesach, czekałem z nimi na kontrole dopingowe, ceremonie dekoracji. Byłem z nimi naprawdę blisko i to pozwalało tworzyć mi o nich dobre opowieści. Nie miałem potem czasu, żeby to wszystko pospisywać, ale to było niesamowite doświadczenie. Po pięciu Igrzyskach Olimpijskich być na Igrzyskach Paraolimpijskich od środka, brać udział z ekipą w ceremonii otwarcia, zamknięcia…

Potem udało się to powtórzyć na Igrzyskach Zimowych w Pyongchang. Oczywiście była tam malutka ekipa w porównaniu z letnimi, gdzie samych lekkoatletów jest więcej. Zdobyliśmy tylko jeden medal, ale bardzo ważny, w narciarstwie alpejskim. Pierwszy od trzydziestu lat w tej dyscyplinie, jaki Polska zdobyła. Dlatego mówię, że czerpię z tej współpracy z nimi bardzo dużo dla siebie. Mnóstwo pozytywnej energii, satysfakcji z tego, że opiszę kogoś, kogo nikt nie opisał wcześniej.

Oczywiście fajnie zrobić wywiad, co bardzo lubię, z Robertem Lewandowskim. Zwłaszcza po sukcesie, wielkim turnieju… To jednak wielka satysfakcja, gdy wiesz, że tu jest historia, która wstrząśnie czytelnikami i przybliży fantastycznego człowieka.

Które postacie ze świata sportu paraolimpijskiego najbardziej cię urzekły?

Poznałem naprawdę mnóstwo takich wyjątkowych osób. Sportowców wielkiej klasy, również jako osobowości. Na pewno jednym z nich jest Rafał Wilk, nasz utytułowany kolarz, wspomniana wcześniej Natalia Partyka. Mamy fantastycznych szermierzy na wózkach. Na przykład Adriana Castro.

Poruszyła mnie też historia Jacka Gaworskiego, który był kiedyś szermierzem w kadrze pełnosprawnych, z ambicjami by pojechać na Igrzyska do Barcelony. Zachorował na stwardnienie rozsiane, odmówiono mu leczenia, nie widziano szans na jego wyleczenie. A on się zawziął, bardzo mu pomogła jego żona. Sprzedali mieszkanie, a nawet swoje obrączki. Uzbierali na eksperymentalne leczenie w Niemczech. Zastopowano tę chorobę, choć znalazł się na wózku. Fundację, którą założył w celu ratowania siebie, rozszerzył dla ratowania innych. Do tego stopnia, że został wybrany Społecznikiem Roku.

Każda z historii tych sportowców to historia triumfu nad własną słabością, okiełznania jakiegoś wypadku. Te osoby mogą być wzorami nie tylko dla innych niepełnosprawnych, ale i dla pełnosprawnych. Dla rodziców osób niepełnosprawnych również, żeby nie trzymali swoich dzieci pod kloszem, nie wyręczali we wszystkim. Przypomnę tutaj historie Natalii Partyki czy Alicji Fiodorow, sprinterki, która nie ma przedramienia. Rodzice nie wiązali Natalii butów, musiała radzić sobie sama.

Tutaj jest tak dużo pozytywnych ludzi, których sport wydobył na świat. Sporo ludzi nie traktuje wypadku, jako coś strasznego. Patrzą na to w ten sposób, że zaczęli nowy rozdział w życiu. Warto też zauważyć, jak bardzo przykładają się do sportu, ile z siebie dają. To są wielcy sportowcy, którzy przekraczają własne bariery, biją regularnie własne życiówki, rekordy Europy i świata.

Są też ludzie, którzy krytykują Igrzyska Paraolimpijskie mówiąc, że organizatorzy podciągają sportowców pod kategorie, ponieważ w innych jest mało uczestników. 

Kategorii jest mnóstwo, ale to dlatego, że trzeba wypośrodkować stopień niepełnosprawności. Spójrzmy na przykład na pchnięcie kulą na wózkach, ale dla osób, które mają całkowity paraliż oraz dla tych, którzy nie mają kończyn. Mimo to są w stanie pchnąć kulą, czy rzucić oszczepem albo dyskiem. Nie można ich jednak traktować w jednej kategorii. Również są osoby po porażeniu mózgowym, z niedowzrostem czy niedowidzące. Wszyscy mają swoje kategorie.

Faktycznie, często jest za mało zawodników, żeby osoba, która zwycięży bądź stanie na podium, otrzymała stypendium. Zasady są takie, że musi brać udział w zawodach dwunastu zawodników z ośmiu krajów. A zdarzają się sytuacje, gdy ktoś w ostatniej chwili musi odwołać udział w zawodach choćby z powodów finansowych.

Bardzo wpłynęła na to też dyskwalifikacja Rosji. Również na naszych zawodników, bo przez to brała udział jedna ekipa mniej, dlatego był problem ze stypendiami. Były minister Witold Bańka jednak mocno nagiął te przepisy, żeby nie było pokrzywdzonych.

Wróćmy do dyskwalifikacji Rosjan za doping. Jak to możliwe, że takie sytuacje mogą mieć miejsce także podczas zawodów paraolimpijskich?

Tutaj kara była jeszcze bardziej radykalna. Na Igrzyskach Olimpijskich Rosjanie wystąpili jako Olimpijczycy z Rosji. Tymczasem podczas Igrzysk Paraolimpijskich, nawet na tej zasadzie nie mogli w nich wziąć udziału. Oberwali też ci, którzy byli niewinni i nigdy nie brali dopingu, ale to była kara dla całej federacji za doping systemowy. Nigdy nie jestem za wrzucaniem wszystkich do jednego worka, ale w tym przypadku chyba dobrze się stało.

Zdarzyły się też takie przypadki, gdy ktoś podszył się pod osoby niepełnosprawne intelektualnie. Tak było w Hiszpanii, która wystawiła całą drużynę pełnosprawnych w koszykówce. To się nie mieści w głowie, jak mogło dojść do tego w tak cywilizowanym kraju.

Doping w sporcie niepełnosprawnych uważam za podwójnie nie fair.

Z którymi niepełnosprawnymi sportowcami nawiązałeś najbliższe relacje?

Mam świetne relacje z niewidomymi pływakami. Wojtkiem Makowskim, który nagrywa kawałki rapowe, jest studentem AWF-u, ma żonę. Niesamowite jest to, jak sobie świetnie radzi. Normalnie odbiera telefon, dzwoni gdzie chce, korzysta z aplikacji. Kiedyś pojechaliśmy razem na Maracanę. Kiedyś mnie zapytał: “a może obejrzymy mecz Legia – Borussia w Lidze Mistrzów”. Rozstawiłem laptopa i oglądaliśmy.

Mam bliższe relacje również z ludźmi, z którymi współpracuję przy różnych projektach. Akurat Wojtek ma świetny pomysł, który polega na połączeniu olimpijczyków z paraolimpijczykami. Jest Marcin Ryszka, który jest dziennikarzem “Weszło FM”, ale jest byłym paraolimpijczykiem w pływaniu, rozkręca blind football.

Nawiązałem również kontakt z lekkoatletami. Byłem zresztą jako attache na Mistrzostwach Europy w lekkiej atletyce. I oczywiście z amp futbolistami. Trochę z racji tego, że jest to piłka nożna, ale nie tylko. Oni akurat nie są sportem olimpijskim…

Dlaczego?

Za późno powstali, nie przeszli wszystkich procedur. To dyscyplina bardzo rozwinięta w Europie, ale kulejąca jeśli chodzi o Stany Zjednoczone – o dziwo, bo właśnie tam się narodziła. Pojawiły się tam jednak konflikty, że w zamyśle miało być to tylko dla weteranów wojennych i osób, które straciły kończyny w wypadkach. Niektórzy urodzili się jednak z wadą.

Wracając do naszej kadry w amp futbolu, znam się dobrze z zawodnikami, trenerem kadry, prezesem… Zresztą wszystkie osoby związane z tym sportem to społecznicy, którzy robią coś dla innych. Również sprawni organizatorzy, ponieważ bez pieniędzy, których nigdy w tej dyscyplinie specjalnie nie było, nic by się nie udało stworzyć.

W ostatnim czasie reprezentacja Polski w amp futbolu cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Jak myślisz, z czego to wynika?

Oni się bronią charakterem. To jest piłka nożna na najwyższym poziomie. Ich trener jest fantastyczną osobą. Podkupiłbym go na miejscu każdego klubu w Polsce. Oczywiście oby tak się nie stało, gdyż kadra straciłaby bardzo charyzmatyczną postać.  Ten zespół ma charakter do walki, zawsze gra na 110 procent. Nie ma takiego udawania, jak w zespołach ekstraklasy. “Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” nie jest sloganem, ponieważ każdy z nich wie, ile zapłacili za to, by się znaleźć właśnie w tym miejscu. To jest niewiarygodny team spirit.  Nigdy nie znajdowałem się wewnątrz drużyny, a tutaj też miałem przyjemność, by móc pokazywać ich odprawy, narady w przerwie meczu. To też mnie bardzo do nich przybliżyło i dzięki temu jeszcze bardziej czuję się częścią tej wielkiej amp futbolowej rodziny.

Niepełnosprawni sportowcy są raczej otwarci czy zamknięci?

Oni są bardzo otwarci i czekają na to, żeby ktoś ich wykorzystał w różnych projektach edukacyjnych. Kapitan reprezentacji amp futbolu jest wręcz takim spikerem motywacyjnym. Prowadzi szkolenia, rozmawia z biznesmenami. Sam chciałbym kiedyś usłyszeć jak to robi. Znam go i wiem, jakim świetnym jest rozmówcą.

Bywały oczywiście sytuacje, że ktoś był nieufny i zamknięty. Wstydził się, ponieważ wcześniej przez lata był narażony na szyderę, na przykład z powodu wzrostu. Niektórzy mają dystans, a niektórzy nie. Miałem taki przykład, że jedna dziewczyna mnie prosiła, żebym nie robił jej fotek smartfonem, gdy fotografowałem całą kadrę. Nie miało to na celu, żeby pokazać jej jakieś “dziwactwo”.

Każdy ma zresztą jakieś mankamenty…

– Mało brakowało, a bym nie miał dłoni. W dzieciństwie włożyłem palec w drzwi i w zawiasach go złamałem. Potem w szpitalu zarażono mnie gronkowcem złocistym i groziła mi amputacja. Tylko dlatego, że udało mi się załatwić leczenie w Anglii, co w czasach PRL-u nie było łatwe, uratowano mi dłoń. Mama w szpitalu usłyszała jednak słowa, o których trudno zapomnieć: “Bierzemy go na stół i ucinamy mu dłoń, bo niedługo będziemy musieli uciąć całą rękę do łokcia”. Na szczęście po tamtej historii została mi jedynie blizna.

Wracając do tej dziewczyny, o której wspomniałem, że się wstydziła, wywalczyła medal. Wtedy poczuła się zwyciężczynią, prawdziwym sportowcem. Minęły jej wszystkie obawy.

Raczej nie spotkałem się z tym, żeby ktoś był  bardzo mocno zamknięty w sobie. Raczej ze zdziwieniem przyjmują coraz większe zainteresowanie mediów. Nie przytłacza ich to, a dla młodych jest to wręcz naturalne. Korzystają z własnych social mediów. Za to starsi pamiętają czasy, gdy na zawody się jeździło i nie było zainteresowania mediów.

Dlaczego tak było?

Pewnie przez brak pieniędzy, edukacji. Ludzi byli mniej otwarci, media nie nagłaśniały sportu niepełnosprawnych. Wtedy też jednak znalazło się kilku ludzi, którzy pomagali temu środowisku. Jednym z nich był Włodzimierz Szaranowicz, który będąc dyrektorem TVP Sport zgodził się na cykliczny program “Pełnosprawni”.

Co można jeszcze zrobić w Polsce, aby promować sport osób niepełnosprawnych?

Chciałbym, żeby media to bardziej podchwyciły. Żeby te dyscypliny miały chociaż stałe miejsce bądź dzień, gdy o tych zawodnikach się pisze. Nie tylko przy okazji wielkiej imprezy. Wiem jak ważne w mediach są klikalne tytuły. O sportach olimpijskich też często pisze się tylko przy okazji. Myślę, że tutaj są tak wspaniałe historie, że one same by się obroniły. Cieszę się też, że coraz więcej sponsorów włącza się w promowanie sportu osób niepełnosprawnych, powstają kolejne kampanie edukacyjne, jak ta nasza “Pomarańczowa siła”.

Na czym polega ta inicjatywa?

Chcemy upowszechniać sport niepełnosprawnych w szkołach, wśród dzieci. By pełnosprawne dzieci wiedziały, że coś takiego jest. Żeby nie było takich sytuacji, że nauczyciel mówi: “teraz macie W-F to idź sobie do biblioteki, coś poczytaj”. To wymaga edukacji, więc się cieszę, że mogę dołożyć do tego jakąś cegiełkę.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI

Zapraszamy do innych naszych tekstów z cyklu „Charakterni w Sporcie”:

Historia reprezentanta Polski w amp futbolu, Przemysława Nadobnego