Kto może pokrzyżować plany Legii? Historia pokazuje, że tylko Fornalik

29.05.2020

Legia przed wstrzymaniem rozgrywek pewnie kroczyła po mistrzowski tytuł. Nawet jak na polską ligę, gdzie niespodzianki pojawiają się niczym w dziełach Davida Lyncha, osiem punktów przewagi to spora zaliczka, która daje spory komfort dla lidera. Życie napisało jednak inny scenariusz i po dwumiesięcznej przerwie nikt tak naprawdę nie wie, w jaką stronę powędrują losy mistrzowskiego tytułu. Historia póki co przemawia jednak za Legią, ale osoba Waldemara Fornalika daje nadzieje na możliwy zwrot akcji.

Początkowe problemy

Aleksandar Vuković z pewnością nie zaliczył początku obecnego sezonu do udanych. Legia w czterech kolejkach zgromadziła cztery punkty i rozpoczęły się spekulacje, że Dariusz Mioduski rozgląda się za nowym trenerem. W międzyczasie Legia rozegrała jednak dobry dwumecz z Rangersami i plotki szybko umilkły. Z tygodnia na tydzień drużyna nabierała przede wszystkim rozpędu w lidze i szybko osiedliła się na ligowym tronie. Oczywiście pomogła im w tym także słabość rywali, ponieważ ani Piast ani Lech nie prezentowali najwyższego poziomu przez rundę jesienną.

Po raz pierwszy „Wojskowi” wdrapali się na szczyt początkiem listopada i od tamtego momentu tylko przez trzy kolejki pozwolili rywalom na zajęcie ich czołowego miejsca. Konkretnie – Śląskowi i Pogoni Szczecin. Pod tym kątem obecny sezon ekstraklasy jest naprawdę zmienny. Do tej pory prowadzenie w tabeli zajmowało bowiem już sześć zespołów.

W połowie grudnia, konkretnie po meczu z Wisłą Płock, Legia ponownie osiadła na szczycie i na ten moment ma aż 8 punktów przewagi (stan przed rozpoczęciem kolejki).

Po prawdzie nie jest to tak udany sezon podopiecznych Vukovicia jak wskazuje tabela. Drużyna zanotowała już siedem porażek w lidze, przy dziewięciu przegranych potyczkach w poprzedniej kampanii. Wówczas jak doskonale pamiętamy na ostatniej prostej przegonił ich Piast. Teraz takiego kontrkandydata nie widać, choć oczywiście ekipa Fornalika – także po początkowych perturbacjach – na pewno jeszcze marzy o obronie tytułu i jak pokazuje historia, nasza liga uwielbia niespodzianki.

Nieprzewidywalna

Przyzwyczailiśmy się, że ekstraklasa często ma wiele wspólnego z nieprzewidywalnością. Wiedzą o tym przede wszystkim gracze u bukmachera, którzy niejednokrotnie mało skutecznie próbowali zrozumieć zasady panujące w tej lidze. Mimo to czy przy obecnej przewadze Legii możemy rzeczywiście dopuścić myśli o stracie przez nią mistrzostwa?

Niech na to pytanie częściowo odpowie nam przeszłość. Zdajemy sobie sprawę, że każdą serię można przerwać, ale czy na podobnym etapie sezonu w Polsce zaliczył ktoś tak gigantyczną wywrotkę na ostatniej prostej?

Comeback King

Nie musimy takiej sytuacji szukać zbyt długo. W poprzednim sezonie Lechia Gdańsk po 26 kolejce miała aż 7 punktów przewagi nad Piastem Gliwice, a trzy serie gier później ta przewaga wzrosła nawet do 10 punktów. W tamtym okresie rywalizować o tytuł miała prawo jedynie Legia. Podopieczni Fornalika po zabójczej końcówce (8 zwycięstw w ostatnich 10 potyczkach) wyprzedzili na finiszu nie tylko Lechię, ale także i klub z Warszawy. Co ciekawe – zespół ze Śląska po rundzie zasadniczej tracił do ekipy Vukovicia także 7 punktów. Historia czasami lubi się powtarzać.

Przenieśmy się do roku 2012. Przed erą ESA37 o mistrzowski tytuł zaciekle walczył Ruch Chorzów. Oczywiście liga miała nieco inny przebieg, ponieważ piłkarze rozgrywali tylko 30 spotkań. Czy jednak 11 kolejek przed końcem rozgrywek ktokolwiek rozważał, że klub z górnego Śląska włączy się do walki o najwyższe cele? Wszak w tamtym okresie do liderującego zespołu z Wrocławia tracili 8 punktów. Oczywiście w końcowym rozrachunku nie udało im się wyrwać tytułu, lecz potrafili zrównać się punktami z mistrzem. Warte odnotowania jest przede wszystkim to, że Ruchem kierował nie kto inny jak Waldemar Fornalik. Waldek King = Comeback King. Nikt tak nie lubi atakować z ukrycia jak on. Po prostu jest w tym prawdziwym ekspertem.

To tyle jeśli chodzi o niespodziewane gonitwy. Na początku XXI wieku Wisła Kraków dość pewnie zdobywała tytuł bądź walczyła do ostatnich kolejek z Legią Warszawa. Przez kilka ostatnich lat „Wojskowi” z kolei rywalizowali z Lechem, ale zabrakło podobnych zrywów. Jak się zatem okazuje, tylko Waldemarowi Fornalikowi udawało się pokrzyżować plany faworytom na ostatniej prostej.

Czy teraz będzie podobnie?

Nic oczywiście nie stoi na przeszkodzie, aby podobny scenariusz miał miejsce w tym sezonie. Oczywiście Piast po letnich roszadach nadal ma o wiele gorszą kadrę aniżeli ich najgroźniejsi rywale. Jednak posiadanie chociażby duetu Felix – Badia może im zapewnić sporo bramek w rundzie wiosennej. Dodatkowo były selekcjoner reprezentacji Polski musi zdawać sobie sprawę, że dla tej drużyny to najprawdopodobniej ostatnia szansa na większy sukces.

Media bowiem informują o możliwym odejściu Toma Hateleya, Urosa Koruna czy wspomnianego Felixa. Bez tych zawodników kolejny sezon może być jeszcze trudniejszy niż ten obecny, a przecież doskonale pamiętamy wyniki Gliwiczan w lipcu oraz sierpniu. Krótko mówiąc – nie powalały, a mistrz Polski po trzeciej kolejce zjechał nawet do strefy spadkowej.  Sytuacja nieco unormowała się dopiero we wrześniu, kiedy szkoleniowiec otrzymał także nowy kontrakt. To jednak nie uchroniło zespołu od kilku złych momentów. Trzy listopadowe i grudniowe porażki z rzędu przeciwko Lechowi, Śląskowi i Pogoni także nie nastrajały pozytywnie. Wówczas mało kto marzył chociażby o europejskich pucharach.

Ostatecznie jednak udało im się dogonić czołówkę. Czy na ten moment można jeszcze marzyć o tytule?

– Nie składamy żadnych deklaracji, tak jak to było w poprzednim sezonie. Natomiast będziemy chcieli w każdym meczu zaprezentować się dobrze jako zespół i walczyć o trzy punkty. Legia ma duży potencjał, jeżeli wszystko tam normalnie zafunkcjonuje, to nie będzie łatwo jej dogonić grupie pościgowej – stwierdził Fornalik.

Komplet zwycięstw

Strata do Legii została nieco zniwelowana dzięki zwycięstwu w ostatniej kolejce przed zawieszeniem rozgrywek. Piast po dobrym meczu wygrał 2:1 i na jakiś czas przedłużył marzenia o tytule. Dla ekipy z Gliwic było to już drugie zwycięstwo ze stołeczną drużyną w tym sezonie. Jeśli dodamy do tego zwycięstwo z poprzedniej kampanii, to można zauważyć pewien trend w rywalizacji obu trenerów. Choć należy oczywiście dodać, że w marcu bardzo pomogła im czerwona kartka dla Jose Kante już na początku rywalizacji.

Do końca rozgrywek pozostało im jednak tylko jedno spotkanie z Legia i o wiele ważniejsze będą potyczki z innymi zespołami. Jak wiemy mistrzostwo zwykle zdobywa się z zespołami, które nie biją się o najwyższe laury, ale u Piasta rywalizacja z ligową czołówką wygląda naprawdę źle. Do tej pory wygrali tylko 4 na 9 spotkań z czołową ósemka (pozycja w momencie rozgrywania meczu) – i to aż dwukrotnie z Legią. Patent na lidera może zatem nie wystarczyć.

Argumenty po stronie Legii

Patrząc obiektywnie Legia ma jednak większość argumentów po swojej stronie. Nawet jeśli złapie ich mały kryzys, to przewaga daje im pewien komfort bezpieczeństwa. Dodatkowo Vuković posiada najszerszą kadrę ze wszystkich zespołów. Biorąc pod uwagę spotkania w środku tygodnia, może mieć to kluczowe znaczenie. Trener Piasta spoglądając na ławkę widzi często ciemność i bezradność, zaś jego rywal poważne opcje do gonienia złego wyniku.

Imponuje np. linia ataku, gdzie do dyspozycji Serb ma Thomasa Pekharta i Jose Kante, a po skrzydle biega Paweł Wszołek. 28-latek wrócił do Polski i momentalnie zyskał miano najlepszego bocznego pomocnika w całej lidze. Najlepiej oddają to statystyki, które pokazują, że średnio asystuje lub strzela bramkę co 123 minuty. Ze wszystkich ligowców w tym sezonie pod tym kątem wyprzedzają go jedynie napastnicy: Christian Gytkjaer (gol lub asysta co 121 minut) oraz Jose Kante (100).

To właśnie osoba wspomnianego Gwinejczyka może być cichy bohaterem obecnego sezonu. Dla 29-latka to naprawdę dziwny rok. Często wystawiany nieco jako „dziesiątka” doskonale odnalazł się u boku Jarosława Niezgody, a po odejściu Polaka wziął sprawy w swoje ręce i pełnił rolę samotnego snajpera. W ostatnich 10 meczach ekstraklasy zanotował 7 bramek. Jednak patrząc na jego występy co innego rzuca się w oczy. Podczas tego sezonu Legia zanotowała w lidze łącznie 7 porażek. Podczas pięciu przegranych potyczek Kante nie pojawiał się w wyjściowym składzie lub wchodził dopiero z ławki. Prawdziwy talizman „Vuko”. Tym bardziej sternik „Wojskowych” powinien żałować, że snajpera zabraknie podczas ważnego meczu z Lechem Poznań.

Przerwa atutem Piasta?

Jak zatem wyceniać szansę Piasta na podobną gonitwę? Przede wszystkim ich najlepszym argumentem powinna być przerwa w rozgrywkach. Legia w ostatnich latach zwykle nie potrafiła dobrze wejść w sezon. A tutaj poniekąd mamy do czynienia z podobną sytuacją, ponieważ piłkarze pauzowali przez ponad dwa miesiące. Oczywiście – ostatnie tygodnie spędzili na przygotowaniu fizycznym, ale rozbrat z piłką przy nodze na pewno da się we znaki, co pokazały już mecze Pucharu Polski. Ostatnim razem klub z Warszawy dobrze wszedł sezon w 2015 roku, kiedy zaliczył komplet zwycięstw w trzech początkowych meczach.

Dla widowiska ligowego pogoń aktualnego jeszcze mistrza Polski za liderem na pewno uatrakcyjniłaby rozgrywki i nikt nie ma co do tego jakichkolwiek wątpliwości. Do tego potrzebna będzie jednak równa forma Piasta i pogubienie wielu punktów przez Legię. Czy jest to możliwe? Waldemar Fornalik już niejednokrotnie udowodnił, że potrafi pod kątem fizycznym przygotować zespół do rozgrywek, a podczas najbliższych tygodni ten aspekt może mieć kluczowe znaczenie dla wyników. Jeśli potrafił niwelować podobne straty w przeszłości, to dlaczego nie miałby zatem zrobić tego i teraz?  Nieco mądrzejsi będziemy jednak dopiero za kilka tygodni. Jeśli bowiem Piast do końca rundy wiosennej zniweluje 3-4 punkty, to w stolicy rozpocznie się zgrzytanie zębami.