Lech Poznań – Legia Warszawa. Wspomnienia byłych piłkarzy obu drużyn

04.07.2020

Lech Poznań – Legia Warszawa – te pojedynki od wielu lat elektryzują kibiców w Polsce. Atmosfera tych pojedynków jest widoczna również na boisku, co potwierdzają wspomnienia byłych piłkarzy. W związku ze zbliżającym się meczem, postanowiliśmy zapytać zawodników, którzy na przestrzeni lat występowali w barwach Lecha bądź Legii, o mecze między zespołami, które najbardziej zapamiętali.

Pojedynki między Lechem a Legią to bez wątpienia spotkania, którymi żyje cała Polska. Rywalizacja zespołów rozwijała się na przestrzeni lat i towarzyszy polskiej piłce już od kilku dekad. W związku z tym postanowiliśmy zebrać wspomnienia piłkarzy z obu stron barykady – od lat 70. do współczesnych czasów.

Stefan Majewski (Legia Warszawa 1979-1984):

Gdy byłem zawodnikiem Legii, Lech był bardzo mocnym zespołem. Naszym największym sukcesem był wtedy Puchar Polski, który wygraliśmy po meczu finałowym z Lechem w 1980 roku. W tym meczu odnieśliśmy wysokie zwycięstwo, wygraliśmy aż 5:0.

O tym meczu mówi się przede wszystkim przez pryzmat tego, co działo się poza boiskiem. W wyniku starć między kibiców obu drużyn doszło wówczas do ofiar śmiertelnych. Wtedy na stadionie była tylko jedna kamera, która nie pokazywała, co działo się na trybunach i ludzie z zewnątrz nie do końca byli świadomi tego, co się działo poza placem gry. Na boisko to jednak się nie przeniosło. Pod względem gry, mecze Legii z Lechem zawsze były zacięte, ale nigdy nie były brutalne.

Piotr Reiss (Lech Poznań 1994-1998, 2002-2009, 2012-2013):

Graliśmy wtedy przy Łazienkowskiej i odnieśliśmy zwycięstwo po bramce Jacka Dembińskiego. Ten mecz był dla mnie bardzo ważny – wygrałem swoje pierwsze spotkanie z Legią. W dodatku na jej stadionie, który zresztą zawsze mnie elektryzował. Pamiętam też dobrze mecze z Legią przy Bułgarskiej. Choćby ten, w którym zdobyłem hat-tricka – wczoraj nawet oglądałem i przypomniałem sobie te bramki.

Najchętniej jednak wracam wspomnieniami do finału Pucharu Polski, wygranego 2:0, w którym strzeliłem oba gole Borucowi. Uważam, że to był jeden z najlepszych meczów Lecha pod wodzą Czesława Michniewicza. Nie byliśmy wtedy faworytem, ale ostatecznie wygraliśmy w dobrym stylu. Zawsze chętnie wracam do tych wspomnień.

(rozmowa FutbolNews z 28.05.2020)

Maciej Murawski (Lech Poznań 1997-1998, Legia Warszawa 1998-2002):

Tych meczów było sporo i grałem je dość dawno, ale do dziś bardzo dobrze pamiętam niektóre z nich. Ważne dla mnie były choćby pierwsze mecze w Lechu. Wygraliśmy na Łazienkowskiej i był to dla nas bardzo dobry wynik. Legia była wtedy bardzo mocna, a my mieliśmy swoje problemy. A potem pod koniec sezonu wygraliśmy 3:0 i to zwycięstwo dało nam utrzymanie.

Pamiętam też kilka spotkań z Legii, choć nie miały może tak wielkiej stawki. Przypomina mi się sparing, który graliśmy na Łazienkowskiej, w śniegu. Niby byłem już wtedy piłkarzem Legii, ale kibice Lecha w trakcie tego meczu skandowali moje nazwisko. Nie wiem, czy to nie był pierwszy i ostatni raz w historii, gdy piłkarz przechodzący z Lecha do Legii nie był obrażany przez fanów tego pierwszego klubu. 

Graliśmy jeszcze jeden mecz z Lechem, który był ostatnim spotkaniem rundy, która niezbyt dobrze się dla nas kończyła. To był dla nas ważny mecz, który wygraliśmy 1:0 i przeskoczyliśmy Lecha. Boisko było zamarznięte, a warunki były trudne do gry w piłkę. Może już nie było śniegu, tak jak w tym wcześniejszym, ale wszędzie było ślisko i dość niebezpiecznie. A ja dzień wcześniej doznałem kontuzji i tak naprawdę nie powinienem grać w tym meczu. Miałem mocno stłuczony bok, ale otrzymałem zastrzyk znieczulający, który działał tylko pół godziny. Dlatego na rozgrzewkę wyszedłem na krótko, żeby się czuć dobrze podczas pierwszej połowy.

Od piętnastej minuty ból był jednak coraz bardziej odczuwalny i byłem przekonany, że rozegram tylko pierwszą połowę. Trener Kopa kazał mi wtedy wziąć kolejny zastrzyk i musiałem wyjść na drugą połowę. Pod koniec meczu nie mogłem jednak już nawet mówić, a co dopiero biegać. Na szczęście to był ostatni mecz rundy i miałem trzy miesiące na to, żeby dojść do siebie. Pamiętam jednak, że gdy się obudziłem następnego dnia, miałem na brzuchu dużego krwiaka, wszystko było czarne w okolicach pasa. Chociaż w życiu wiele razy grałem z bólem, nigdy z takim jak wtedy, ale z drugiej strony było to dla nas ważne zwycięstwo.

Łukasz Surma (Legia Warszawa 2002-2007):

Z historii pojedynków Legii z Lechem, najbardziej pamiętam dwa mecze. Pierwszy miał miejsce w 2004 roku, graliśmy wtedy na wyjeździe, na starym stadionie przy Bułgarskiej i wygraliśmy 1:0 po bramce Piotrka Włodarczyka. Dlaczego właśnie ten mecz najbardziej sobie przypominam? Pamiętam jak schodziliśmy długim tunelem do szatni, wchodziło się wtedy do szatni gości schodami do góry. Stadion był wtedy pełen ludzi, a kibice stali zarówno w tym tunelu, jak i przed szatnią. Można powiedzieć, że z każdej strony czuło się presję. Nie tylko na boisku, ale także po zejściu z niego. A mimo wszystko zagraliśmy wtedy dobry mecz i wygraliśmy 1:0. 

Niestety przypominam sobie także finał Pucharu Polski. Wtedy akurat był dwumecz – u siebie wygraliśmy 2:1, ale na wyjeździe niestety przegraliśmy 0:2. W Poznaniu zawaliliśmy sprawę, może przez to że walczyliśmy na dwóch frontach, biliśmy się też o mistrzostwo. Do dzisiaj żałuję przede wszystkim, że ten mecz nam nie wyszedł, mogliśmy się na nim bardziej skupić.

Krzysztof Kotorowski (Lech Poznań 2004-2016):

Trochę było tych meczów w mojej przygodzie z Lechem. Wygrałem zarówno w Poznaniu, jak i w Warszawie. Najbardziej pamiętam mecz u siebie, który wygraliśmy 1:0. Wtedy sfaulowałem za polem karnym Manu, który był szybkim zawodnikiem. Wyleciałem wtedy za szesnastkę prosto w niego i dostałem za to żółtą kartkę. W sumie miałem szczęście, że nie otrzymałem czerwonej. Maciej Skorża, który był wówczas trenerem Legii szalał przy linii bocznej i mówił, że powinienem wylecieć z boiska.

To były jeszcze stare czasy, ale dobrze też pamiętam dwumecz z Legią w finale Pucharu Polski. Najpierw przegraliśmy wtedy na wyjeździe 1:2, a potem wygraliśmy u siebie 2:0. Te pojedynki to było dla nas coś więcej niż gra.

Tomasz Brzyski (Legia Warszawa 2013-2016)

Najlepiej pamiętam mecz, w którym zdobyłem bramkę. Graliśmy wtedy u siebie i skończyło się wynikiem 2:2, chociaż przegrywaliśmy 0:2. Później ja strzeliłem pierwszego gola, a Dossa Junior drugiego.

To było bardziej dośrodkowanie niż strzał. Potem się to rozniosło, że wyszedł mi z tego centrostrzał. Potem po meczu wzięli mnie do wywiadu i powiedziałem wtedy, że widziałem Marka Saganowskiego przy długim słupku i chciałem posłać mu mocną piłkę. Ostatecznie ta jednak wpadła bramkarzowi za kołnierz. Fajna bramka, choć trochę przypadkowa. Słyszałem potem, że nawet za granicą pokazywali tego gola.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI

Fot. YouTube/Ekstraklasa