Więcej Parzyszków w Ekstraklasie!

24.07.2020

Gdyby w Ekstraklasie przyznawać nagrody w kategorii „Bohater nieoczywisty”, ten sezon musiałby należeć do Piotra Parzyszka i Dariusza Mioduskiego. Głosowałbym na nich bez wahania.

Dokładnie tydzień temu wysłałem Ekstraklasie swoje głosy na najlepszych piłkarzy minionego sezonu na poszczególnych pozycjach oraz na trenera sezonu, dziś kończymy rozgrywki finałem Pucharu Polski, więc to najlepszy moment, by ostatecznie rozliczyć się z tymi rozgrywkami, ale również uzasadnić swoje wybory. I przyznać bardzo nieoczywiste nagrody osobiste.

Analizując grę piłkarzy na poszczególnych pozycjach, widać, że aż takiej biedy nie ma. Najlepszych wybieraliśmy z grona sześciu nominowanych przez Ekstraklasę, przyznając trzem z nich odpowiednio 5,3 i 1 punkt. Liga ułatwiła nam zadanie, ale też rozmyła odpowiedzialność, bo nikt nie mógł nam zarzucić, że  nie zagłosowaliśmy na Marko Vesovicia, bo w kategorii obrońców go brakowało. Nie było też zresztą Alana Czerwińskiego, który dawał niezwykle dużo Zagłębiu Lubin, tak w ofensywie, jak i defensywie, a obaj panowie, właśnie grając w obronie, znacząco poprawiali jakość ataku. Dlatego tak trudno porównać stopera z piłkarzem na wahadle, bo jakie przyjąć kryterium? Czy rozważać poważnie wybór doskonałego Jakuba Czerwińskiego, który jednak z powodu kontuzji nieznacznie tylko przekroczył granicę połowy rozegranych meczów w sezonie? Ostatecznie postawiłem na Artura Jędrzejczyka, ale wybór był niełatwy.

Z bramkarzem też było ciężko, bo tam poważnych kandydatów było jeszcze więcej. Niby o porównanie też łatwiej, ale… Co ocenić wyżej: dziesiątki parad Pavelsa Steinborsa, który jednak wiele bramek też puścił (o to, by Łotysz mógł się wykazać, zadbał cały zespół), czy może liczbę czystych kont Frantiska Placha, który jednak kilka meczów w sezonie zawalił i nie był tak pewnym punktem zespołu, jak w mistrzowskim sezonie? Tu postawiłem na Dusana Kuciaka – spektakularnego, ale i wiele razy ratującego punkty Lechii.

W pomocy też było trudno, bo… brakowało Tiby. Zaważyła znaczna liczba minut bez gola, ale jego odpowiedzialność za grę, regulowanie jej tempa, kluczowe podania oraz to, jak przy nim mogli się bawić Dani Ramirez i Jakub Moder, robiło większe wrażenie niż liczby Hiszpana (udział Daniego w ponad 20 bramkach dla Lecha wliczając asysty 2. stopnia), czy najwyższa średnia nota z tych, które wystawialiśmy z ekspertami komentując mecze w Canal+, a taką właśnie miał mody pomocnik Lecha.

Każdego z nich będzie w Poznaniu bardzo brakować, bez względu na to, który zostanie sprzedany. Marzy mi się jednak nierealny świat idealny, w którym szefowie klubu twardo negocjują z zagranicznymi klientami, pokazując, że ceny może w polskim markecie nie są najwyższe w skali Europy, ale towar ma tyle jakości, że promocji nie robimy. Pamiętacie, jak Józef Wojciechowski negocjował transfer Adriana Mierzejewskiego? Ugrał z Turkami naprawdę dużo, pokazując, że nie tylko nie musi sprzedawać, ale wręcz tego nie chce. Wygrał i on, i piłkarz, który od razu zyskał status gwiazdy, bo im więcej wydasz, tym bardziej będziesz szanował swój zakup. Chciałbym, by tak było i w Poznaniu, by nie każdy kluczowy gracz chciał koniecznie odchodzić, gdy tylko pojawi się dobry klub zagraniczny. To w większości młodzi ludzie i rozumiem, że chcą zrobić kolejny skok jak najszybciej, ale dla wielu wcześniej był to krok w przepaść. Kolejny sezon w Polsce może naprawdę dać szansę odejścia z dużo mocniejszą pozycją i większymi umiejętnościami. Albo po prostu pomóc nauczyć się języka przyszłego potencjalnego pracodawcy lub zyskać inną lekcję życiową.

W kategorii napastnik sezonu głosowałem na Christiana Gytkjaera (liczby nie kłamią, zwłaszcza ta goli – 24), ale moim bohaterem był Piotr Parzyszek. Rok temu widział na własne oczy ofertę włoskiego Frosinone (ja też widziałem, była na 100 procent), oferującego z bonusami ponad półtora miliona euro. Piast twardo negocjował, chciał 2 miliony, wiedząc, że nie ma następcy swojego napastnika. A Piotr nie narzekał, wiedział, jaki kontrakt w Gliwicach podpisał. Sam przyznaje, że miał niemal łzy w oczach, ale nie zrobił nic poza prośbami w stronę szefów klubu, by wymóc transfer. Robił swoje, okazał się lojalnym pracownikiem i świetnym człowiekiem – po zamknięciu okienka nadal zarażał wszystkich wokół uśmiechem. A dziś mówi, że uniknął koronawirusa w poważnej wersji oraz kłopotów przy narodzinach drugiego dziecka. Parzyszek naprawdę potrafi wszędzie znaleźć plusa i akceptuje, co dzieje się wokół niego, a to naprawdę nie jest oczywiste, gdy spojrzymy, że skuteczny przecież napastnik zagrał w Ekstraklasie 70 razy i tylko raz przez dwa sezony pełne 90 minut. Zacząłem to liczyć jeszcze jesienią (zanim stało się modne!) i ta liczba 69 robi wrażenie. Złożyły się na nią przede wszystkim zmiany z Michalem Papadopulosem (Parzyszek zaczynał w 2019 roku jako zmiennik), krótkie z Pawłem Tomczykiem, a teraz głównie z Patrykiem Tuszyńskiem. Ilu piłkarzy by zaprotestowało?

Parzyszek nie jest raczej typem faceta, który poszedłby do Waldemara Fornalika i powiedział: „Chcę więcej grania”, ale spróbujmy sobie taką rozmowę wyobrazić:

– Chcę więcej grania.

– Piotr, wiem co robię. Tak jest najlepiej dla ciebie i dla drużyny.

– Ale ja chcę więcej grania. Co mam zrobić?

– Dobrze. Pracuj ciężko na treningach, a dostaniesz więcej grania.

I cyk, w następnych dwóch kolejkach Parzyszek nie schodzi z boiska w 72. minucie, a w 76. i 77. Bo – wbrew temu, co uważa wielu kibiców, znając tylko okołomeczowy wizerunek Waldemara Fornalika, trener Piasta ma naprawdę spore poczucie humoru.

Na osobne wyróżnienie zasłużył Dariusz Mioduski. W październiku kibice wywiesili wielki baner z napisem: „Jest super, jest super, więc o co Wam chodzi?” Krytykowali bez litości (ilu przeprosiło, uderzyło się w pierś? Ich pomyłki nie kosztują tyle, co te prezesa). Dariusz Mioduski miał plan, konsekwentnie robił swoje. I teraz Legia ma mistrzostwo oraz fantastyczne centrum treningowe, a co za tym idzie wielkie perspektywy. Ma też trenera, który jako trzeci w XXI wieku zdobył dla Legii złote medale, pracując od początku do końca sezonu (poprzednicy to Dragomir Okuka i Jan Urban. W swoim całym sezonie Henning Berg mistrzem nie został). Nie wiem, jak potoczyłyby się losy Legii i Aleksandara Vukovicia, a nawet jak wyglądałaby tabela, gdyby nie październikowy mecz z Lechem, ale taki to biznes, że szczęście też mieć trzeba.

Teraz czas na Europę, a tam poza szczęściem – trzeba zaryzykować i sprawić, że jednak mało piłkarzy odejdzie, a paru dobrych przyjdzie. A żeby zaryzykować – trzeba mieć fantazję i pieniądze, przy czym te drugie powinny być naprawdę duże. Przydałaby się jeszcze odpowiedzialność, przez wielu kibiców lekceważona, gdy zaczynają rozmawiać o tym, co tu i teraz, więc gdy pojawia się magiczne słowo „transfery” wielu chciałoby wydanych milionów, zapominając, że prezes musi jednak przeliczyć pieniądze w kieszeni, a nie te z potencjalnych przyszłych nagród od UEFA. Odpowiada za klub i jego przyszłość, o czym tak wielu zapomina, odpowiada za ludzi, których zatrudnia. Odpowiada też za swoje nazwisko, o czym w polskiej piłce zapominało niestety zbyt wielu prezesów i właścicieli.

Żelisław Żyżyński, dziennikarz Canal+