Legia-Linfield coraz bliżej. Mistrz Polski ma się czego obawiać?

16.08.2020

Legia Warszawa już 18 sierpnia rozpocznie batalię o Ligę Mistrzów. Jej pierwszym rywalem w rozgrywkach będzie północnoirlandzkie Linfield F.C. Co wiemy o zespole i czy Legioniści mają się czego obawiać?

Czas na przerwanie niechlubnej serii

Występy Legii w fazie grupowej Ligi Mistrzów miały miejsce już cztery lata temu, a można mieć wrażenie, jakby to było bardzo niedawno. Nic dziwnego, to w końcu nie tylko ostatni sezon polskiej drużyny w Lidze Mistrzów, ale ogólnie w fazie grupowej europejskich rozgrywek. Mecze Legionistów z Realem Madryt, Borussią Dortmund czy Sportingiem przeszły już jednak do historii. Od tamtej pory byliśmy świadkami odpadnięcia stołecznej drużyny po kompromitacjach. Astana, Sheriff, Spartak Trnava czy Dudelange – te zespoły eliminowały mistrza Polski z pucharów. W poprzednim sezonie wstydu nie było – dokonali tego w doliczonym czasie meczu Glasgow Rangers. Nie zmienia to faktu, że czekamy już na polską drużynę w fazie grupowej pucharów już cztery lata. I wszystkim nam tego brakuje, bez względu na kibicowskie upodobania.

Pierwszym rywalem na drodze Legii do europejskich pucharów będzie północnoirlandzkie Linfield. Zespół wyeliminował walkowerem kosowską Dritę, która z powodu koronawirusa w swoich szeregach nie przystąpiła do meczu. Czy podopieczni Aleksandara Vukovicia mają się czego obawiać w tym pojedynku? Może “obawiać się” to za duże słowo, aczkolwiek Legioniści na pewno nie mogę zlekceważyć tego przeciwnika.

Ósme miejsce od końca w Europie

Zanim skupimy się na samym Linfield, zwróćmy uwagę na pozycję Irlandii Północnej w europejskim rankingu. Państwo znajduje się w tej chwili na ósmym miejscu od końca. W dodatku za państwami, które kojarzyły nam się z klęskami polskich drużyn w pucharach, czyli za Łotwą, Mołdawią, a nawet Islandią. Za Estonią, ale porażka Wisły Kraków z Levadią miała miejsce już jedenaście lat temu i raczej nawet Estończycy zapomnieli o tych starciach. Przegrana z klubem z Irlandii Północnej byłaby więc na pewno ogromnym wstydem dla Polski, ale wydaje się, że powinniśmy mieć pewność, że Legia przejdzie tego rywala.

Zerknijmy jeszcze na dotychczasowe pojedynki polskich drużyn z północnoirlandzkimi. Ta historia nie jest zbyt bogata. W 1997 roku Legia już miała okazję zmierzyć się z tamtejszym zespołem Glenavon Lurgan w Pucharze Zdobywców Pucharów. Pierwszy mecz, na Wyspach Brytyjskich, zakończył się remisem 1:1, aczkolwiek u siebie Legioniści zdominowali rywali, wygrywając 4:0.

Pięć lat później z północnoirlandzkim Glentoranem zagrała Wisła Kraków. “Biała Gwiazda” na wyjeździe wygrała 2:0, natomiast u siebie pokonała rywali 4:0. Zresztą to był początek drogi zespołu do 1/8 finału Pucharu UEFA, eliminując po drodze m.in. Parmę i Schalke.

Poprzedni sezon najlepszy od ponad pięćdziesięciu lat

Tyle jednak o przeszłości, choć Linfield to klub z bogatą historią. Drużyna zdobyła bowiem 54. tytuły mistrza Irlandii Północnej i ma na koncie występ w ćwierćfinale Ligi Mistrzów w 1967 roku. Od tamtej pory zespół na ogół odpadał w pierwszych rundach eliminacji do kolejnych rozgrywek. Wyjątkiem okazał się jednak poprzedni sezon, gdy Linfield doszło do ostatniej fazy eliminacji do fazy grupowej Ligi Europy. Drużyna odpadła pod dwumeczu z Karabachem, który zakończył się remisem 4:4. Legia może się cieszyć, że zagra z tym rywalem na własnym staidonie, a nie na wyjeździe. Tam bowiem Linfield wygrało z mistrzem Azerbejdżanu 3:2.

W Linfield trudno szukać nazwisk, które kojarzą nawet wielcy pasjonaci futbolu. W szeregach mistrza Irlandii Północnej jest jednak kilku zawodników, którzy wywodzą się ze znanych akademii. Bastien Hery rozpoczynał swoją przygodę z piłką w juniorach PSG, Danny Kearns to wychowanek West Hamu, natomiast Ryan McGivern stawiał pierwsze kroki w drużynach młodzieżowych Manchesteru City. Żaden jednak wielkiej kariery nie zrobił i po tułaczkach w niższych ligach angielskich, wszyscy trafili do Irlandii Północnej.

Dobra postawa obrony w meczu ze Stoke

Głównym atutem zespołu w poprzednim sezonie ligowym była skuteczność. Mistrz kraju zdobył 71 goli, czyli najwięcej w lidze. Najbardziej do tej liczby bramek przyczynił się 33-letni Andrew Waterworth, który trafił do siatki 13 razy. Piłkarz jest zresztą żywą legendą klubu, gdyż spędził w nim ponad siedem lat. Nigdy jednak nie zaznał na dłużej profesjonalnego futbolu, a największym jego osiągnięciem był transfer do drugoligowego szkockiego Hamilton, trzynaście lat temu.

W ostatnim meczu Linfield zmierzyło się na własnym stadionie z angielskim Stoke. Pucharowi rywale Legii przegrali 0:1 i zebrali sporo pochwał za grę w obronie. Z atakiem już było gorzej – zespół wykreował niewiele okazji, które mogłyby zagrozić bramce drużyny Championship. Sam wynik pokazuje jednak, że Linfield potrafi się skutecznie bronić, dlatego Legioniści powinni przeanalizować bardziej postawę ofensywną Stoke z tego spotkania. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, że w minionym sezonie mistrzowie Irlandii Północnej tylko raz stracili więcej niż jednego gola w meczu. To miało miejsce w wyjazdowym pojedynku z wicemistrzem kraju, Coleraine. Spotkanie zakończyło się przegraną Linfield 2:4, aczkolwiek to jedyny taki rezultat drużyny w lidze w poprzednim sezonie.

Linfield postraszy Legię?

Wydaje się, że Linfield nie ma za dużo argumentów ku temu, by móc postraszyć Legionistów. Mistrzowie Polski muszą być jednak ostrożni, patrząc na to, co zespół pokazał w Lidze Europy w poprzednim sezonie. Wiele będzie również zależało od postawy podopiecznych Aleksandara Vukovicia w ofensywie, gdyż obrona północnoirlandzkiego zespołu to jej największy atut.

Mecz odbędzie się już w najbliższy wtorek. Czy Legia po wysokiej wygranej z Bełchatowem i dłuższym czasie na odpoczynek niż rywale będzie w stanie wyeliminować niżej notowanych rywali? To powinien być wręcz obowiązek. Polskie drużyny nigdy nie przegrały pojedynków z zespołami z Irlandii Północnej i tak powinno pozostać również po wtorkowym starciu.

Fot. Linfield F.C.