Takich wielu, jak tych trzech, to nie ma ani jednego

19.08.2020

W futbolu idzie nowe. Nie chodzi wcale o to, że wywraca nam się właśnie klubowa hierarchia w Europie, ale o powody takiego stanu rzeczy. Obecność w półfinale Ligi Mistrzów aż trzech niemieckich trenerów to znak, jakimi narzędziami sięga się teraz po sukcesy.

Niektórzy mówią, że aż czterech szkoleniowców zza naszej zachodniej granicy osiągnęło czwórkę Champions League, bo w żyłach Rudiego Garcii, prowadzącego Olympique Lyon, także płynie ponoć niemiecka krew. Jego jednak zostawmy, przyjrzyjmy się trójce pozostałych.

Hansi Flick pracuje w Bayernie Monachium od listopada ubiegłego roku. Pod jego wodzą Bawarczycy zaznali tylko dwóch, mało znaczących ligowych porażek w 34 spotkaniach. Odsetek wygranych Flicka – 91,18 – bije na głowę wszystkich trenerów w czołowych ligach europejskich. Warto wspomnieć, że zwłaszcza w pucharach nie były to wygrane na styku, bo aż dziesięciokrotnie różnicą czterech i więcej goli, o czym przekonała się w miniony piątek Barcelona.

Thomas Tuchel ma podczas ponad dwuletniej pracy w PSG okresy wzlotów, jak w tegorocznym turnieju finałowym Ligi Mistrzów, jak i upadków, kiedy po odpadnięciu z Manchesterem United w 1/8 finału był bliski utraty roboty. Wczorajsze starcie z RB Lipsk było jego 103. w roli szkoleniowca paryżan, z którymi dwukrotnie wygrał mistrzostwo kraju i raz Puchar Francji. Odsetek wygranych – 78,64.

Wreszcie Julian Nagelsmann, który bez kompleksów wdarł się do salonu najlepszych europejskich szkoleniowców, któremu przed rokiem powierzono projekt RB Lipsk. On akurat nie ma oszałamiającego wskaźnika wygranych, bo zaledwie 55,31 proc., ale należy uczynić tu wyraźne zastrzeżenie, że on akurat nie ma do dyspozycji gwiazd, których nazwiska rzucają na kolana kibiców na całym świecie. Raczej bardzo solidni, zdolni wykonać każdą misję żołnierze, którzy akurat we wtorkowym półfinale Ligi Mistrzów zostali zmuszeni przez przeciwnika do katastrofalnych błędów.

Nie jest to przypadek, że trójka ta, reprezentując jedną szkołę, dotarła tak wysoko. I skoro o niemieckich trenera mowa, nie możemy pominąć, a wręcz powinniśmy mówić w kategorii lidera, Jurgena Kloppa, który z Liverpoolem przez pięć lat odzyskał mistrzostwo Anglii po 30 latach, wygrał Ligę Mistrzów po blisko półtorej dekadzie ze statystyką 161 wygranych w 263 meczach.

Wszystkich wspomnianych łączy zamiłowanie do ofensywnego stylu, co wynika nie tylko z charakterystyki ich największych boiskowych gwiazd. To właśnie szkoleniowcy ci zaszczepili w swoich ekipach parcie po jak najwyższe zwycięstwa niezależnie od okoliczności i rangi rywala. A to wszystko w totalnym oderwaniu od roli, jaką pełnili na boisku. Flick sprawował funkcję defensywnego pomocnika, Tuchel był ostatnim przed bramkarzem, wtedy nazywanym stoperem, podobnie jak Nagelsmann, a Klopp czyścił niebezpieczne sytuacje na lewej obronie. Dodajmy też, że poza Flickiem, który zdobył z Bayernem cztery mistrzostwa i zagrał w finale Pucharu Europy w 1987 r., gdzie przegrał z FC Porto (1:2) Józefa Młynarczyka, w przypadku pozostałych były to kariery mocno przeciętne, pozostawiające głęboki niedosyt.

Bezprecedensowe jest również to, że fala dominacji Niemców na stanowiskach trenerskich nie jest zjawiskiem pokoleniowym. Flick ma 55 lat, Klopp – 53, Tuchel – 46, a Nagelsmann – ledwie 33. Ten ostatni pobił wszelkie rekordy jako najmłodszy, czy to w Bundeslidze, czy w pucharach.

Co więc decyduje o tym, że nie angielscy, nie włoscy, nie hiszpańscy, czy nawet holenderscy, a właśnie niemieccy szkoleniowcy są obecnie najskuteczniejszymi i najbardziej pożądanymi? Piłkarscy publicyści od dłuższego czasu próbują zgłębić sprawę doszukując się kulturowego kontekstu. Otóż drużyny prowadzone przez niemieckich szkoleniowców są tyleż kreatywne, co osadzone w okowach żelaznej dyscypliny taktycznej. To akurat najdobitniej widać na przykładzie Lipska. Wszyscy ci trenerzy są wyznawcami kultu pracy, która małymi krokami prowadzi co celu, co w zestawieniu z tradycyjną niemiecką mentalnością współgra idealnie. Ale jest jeszcze coś, co determinuje ich warsztat. To wcale nie dotyk geniuszu, a bezustanny pęd po wiedzę. Jeśli prześledzimy, gdzie Flick, Klopp, Tuchel czy Nagelsmann zbierali doświadczenia, gdzie sięgali i jakich dziedzin naukowych przy tym dotykali, zrozumiemy, że ich w fundamencie filozofii najwięcej jest ciężkiej pracy i poszukiwanie nowego, jeszcze nieodkrytego.

Nie zawsze prowadzi to do sukcesu lub też sprawia, że droga do chwały jest pozbawiona wybojów. Pamiętamy, ile tarć było w drużynach Tuchela, np. w Borussii Dortmund, gdzie zakazał on piłkarzom spożywania cukru i produktów zbożowych bez możliwości negocjacji. Nie wzięło się to znikąd, Tuchel bowiem zaczął studiować odżywanie i stąd czerpał inspirację. W PSG z kolei zaczął badać sen swoich piłkarzy, co niektórzy uznali za zamach na ich wolność. Jeśli wspomnimy historię z Augsburga, gdzie w 2007 r. Tuchel zobaczył w swoim kontuzjowanym piłkarzu Nagelsmannie kandydata na szkoleniowca, łatwo dostrzec tę mentorską relację i korzystanie z podobnych narzędzi. Tyle że Nagelsmann ma jeszcze coś swojego – nadzwyczajną umiejętność komunikacji z drużyną, klarowne przekazywanie swojej filozofii i podawania informacji zwrotnej, co w sporcie jest sprawą nieocenioną. Dla obu trenerów konieczność reakcji w trakcie meczu nie jest żadnym trudem, potrafią w mig zmienić taktykę, dopasowując ją do sytuacji, w jakiej się nagle znaleźli.

Flick miał to szczęście chłonąć doświadczenia na poziomie klubowym i reprezentacyjnym. Występując w roku asystenta selekcjonera Joachima Loewa spotykał się z najtęższymi trenerskimi głowami choćby po to, by utrzymywać komunikację na temat niemieckich kadrowiczów występujących w najsilniejszych ligach świata. Historia Kloppa znana jest powszechnie każdemu kibicowi futbolu.

Niemiecka piłka żyje w okresach koniunktury, sukcesy z mistrzostwem świata włącznie przeplatane są kompletnymi klapami, co zmusza niemiecką federację do korekty swej filozofii. Nie zmienia się jedno: ich szkoleniowcy są chyba najbardziej poszukującymi pośród wszystkich w tym fachu. Nie zatrzymują się jedynie na futbolu, dywersyfikują swoją uważność, by z innych dziedzin nauki implementować do piłki jak najwięcej. A przecież nie od dziś wiemy, że ludzie ciekawi świata, wychodzący poza strefę komfortu i wyciągający z tego wnioski w życiu osiągają najwięcej.

Przemysław Iwańczyk, dziennikarz Polsatu Sport