Liga Mistrzów, która wstrzymała Słońce i ruszyła Ziemię

26.08.2020

Kopernikański przewrót to małe miki w porównaniu z rewolucją, jaką przyniósł za sobą turniej finałowy Ligi Mistrzów w Lizbonie. Triumfujący Bayern Monachium, drżący na najważniejszych posadach Juventus i PSG czy dokonująca pałacowej rebelii ikona Barcelony – wyobrażaliście sobie takie zakończenie sezonu 2019/2020?

Czołówki większości gazet, jedynki serwisów telewizyjnych, środowe wiadomości zaczynają się od jednego: Lionel Messi chce odejść po blisko dwóch dekadach pobytu w klubie, który dał mu wszystko, ale i któremu on dał więcej niż przyniosła jego wcześniejsza stuletnia historia. Sześciokrotny zdobywca Złotej Piłki pchnął Katalończyków do czterech z pięciu dotychczasowych triumfów w Lidze Mistrzów, 10 z 26 tytułów mistrza Hiszpanii, o potędze marketingowo-finansowej Argentyńczyka działającej z korzyścią dla obu stron nie wspominając.

Rozdziały historii, czy to futbol czy po prostu dzieje świata, nie powinny podlegać porównaniom, są bytami odrębnymi ze względu na okoliczności. Ale przyznacie, że poza Diego Maradoną – akurat jego momenty chwały i upadku przeżywałem dość świadomie – nie było piłkarza, który potrafiłby zatrząść w posadach jednym z największych klubów w dziejach sportu.

Tę bezprecedensową w piłce nożnej historię, gdzie jeden piłkarz jest w stanie obalić rządzących klubem-gigantem, przyniosła nam właśnie Liga Mistrzów 2019/2020. Wiadomo, niechęć między Messim a władzami klubu z Josepem Marią Bartomeu na czele nabrzmiewała od dawna. Ostatecznym zapalnikiem okazała się jednak dotkliwa klęska w Lizbonie z Bayernem, to niespotykane dotąd 2:8 zapisało się czarnymi kartami uderzającymi w dumę Katalończyków, które musiało wywołać nie tylko rewolucję w klubie, ale także niepokoje na ulicach Barcelony.

Ale nie tylko Barcelonie Liga Mistrzów odbija się czkawką. Juventus nazajutrz po niespodziewanej porażce z Olympique Lyon usunął trenera Maurizio Sarriego, z tym samym pomysłem zmiany szkoleniowca mierzy się obecnie katarskie imperium Nassera Al-Khelaifiego w PSG. Wprawdzie Francuzi osiągnęli pierwszy w historii finał najbardziej prestiżowych rozgrywek, ale wielomiliardowa inwestycja zwraca się realnymi tytułami, a nie obecnością w decydującym spotkaniu, o którym za chwilę wszyscy zapomną.

Triumfujący Bayern nie jest zaskoczeniem, ale już strącenie ze szczytu drużyn angielskich, które zdominowały poprzednią edycję obu pucharów, czy hiszpańskich, które rozdawały karty przez blisko dekadę, przechodzi jako moment zwrotny w klubowej piłce. Podobnie zresztą jak triumf niemieckiej myśli szkoleniowej, bo jak inaczej nazwać obecność w półfinałach aż trzech trenerów naszych zachodnich sąsiadów – Hansiego Flicka, Thomasa Tuchela i Juliana Nagelsmanna – których proroctwo zaznacza od lat Jurgen Klopp.

W Lidze Mistrzów 2019/2020 wydarzyło tyle, co w kilku jej poprzednich edycjach. Nawet nie chodzi o skalę zjawiska, ale jego wymiar. Drodzy Kibice, jesteście świadkami historii. My, Polacy, szczególnie obserwując geniusz Roberta Lewandowskiego, bijącego kolejne snajperskie rekordy, w sposób niezwykle dojrzały prowadzącego cały klub na szczyt europejskiej hierarchii. Oglądaliśmy turniej, w którym nasz rodak nie tylko triumfował po raz piąty w tych rozgrywkach, on był ich realnym i największym bohaterem.

Bywało wielokrotnie, także w sporcie, że prowizorka stawała się rozwiązaniem trwałym. Nic zatem dziwnego, że prezydent UEFA Aleksander Ceferin całkiem poważnie rozważa powielenie formatu turniejowego Ligi Mistrzów, przyjętego przecież w trybie awaryjnym, na kolejne sezony. Miejmy nadzieję, że już z kibicami, bo tylko wtedy kilkunastodniowy turniej zyska oprawę należną największym imprezom globu z Euro czy mundialem na równi. Możliwość przeżywania każdego meczu osobna od fazy ćwierćfinałowej, wykluczenie kalkulacji przynoszących nudne mecze, snujący się ulicami fani, tętniące życiem sportowe miasteczka wokół stadionów, atmosfera wielkiego sportowego święta, wszystko to może przynieść Liga Mistrzów po fundamentalnej wręcz rekonstrukcji. Kibicom w to graj, pytanie tylko, czy w swojej zachłanności UEFA zechce podzielić się z klubami zyskami rekompensującymi utratę wpływów z tzw. dnia meczowego, co jest przecież podstawą budżetu wielu piłkarskich gigantów. Jak wreszcie zareagują nadawcy telewizyjni, którzy stracą sześć arcyciekawych rewanżowych spotkań w ćwierćfinałach i półfinałach.

Kiedy na początku marca z powodu pandemii koronawirusa stanął cały świat, nie tylko ten sportowy, kiedy lockdown zatrzymał Europejczyków w domach, pozbawiając możliwości pracy, społecznych kontaktów czy wreszcie sportowej rozrywki na długie tygodnie, wielu socjologów wróżyło nieodwracalne i trwałe zmiany w dziejach ludzkości. Mało kto potrafił wyobrazić sobie, czym to wszystko się skończy, ale czuć było, że rok 2020 przyniesie nam rozwiązania, o których nam się wcześniej nie śniło. Odpowiedzi dostajemy szybciej niż myśleliśmy, wystarczyło dokończyć rozgrywki Champions League, by stwierdzić, że po nich futbol nie będzie już taki sam…

Przemysław Iwańczyk, dziennikarz Polsatu Sport