Czy Vuković musiał odejść? Analiza pracy Serba w Legii

22.09.2020

Miał być w końcu projekt na lata, ale znowu skończyło się jesiennym pożarem. Dariusz Mioduski tyle opowiadał, że wierzy w Vukovicia, a wystarczyły dwa potknięcia i Serba już nie ma przy Łazienkowskiej. Lada moment w rolę „strażaka” ma się wcielić Czesław Michniewicz. Przed tym jednak warto się zastanowić czy nie za szybko podziękowano Vuko?

Za końcówkę sezonu 2018/19 trudno mieć do niego pretensje, w końcu przejął drużynę dopiero w kwietniu, więc nie jako szybko musiał się zbierać do pracy i ratować sezon. Brak mistrzostwa w tamtych rozgrywkach można więc rozgrzeszyć. Tym bardziej warto zajrzeć do tekstu z portalu Zzapołowy sprzed kilku miesięcy, gdy podsumowany został rok pracy Vukovicia.

Vuković rozpoczął kapitalnie, wygrał cztery mecze, w tym trzy kończące fazę zasadniczą. W finałowej już nie było różowo, bo ten pierwszy optymizm nieco podupadł i Legia przegrała aż trzy spotkania w grupie mistrzowskiej. Skończyło się wicemistrzostwem. Dla Legii wiadomo, porażka. Tyle że trudno mieć pretensje do trenera, który w przeciągu półtora miesiąca poprowadził zespół w… 10. meczach! Krótko mówiąc grał częściej niż, co pięć dni. Nie, nie chodzi tutaj o zmęczenie zawodników. W każdym zespole takowe było, a śmiemy twierdzić, że w Legii mają jednak nieco szerszą kadrę niż w wielu miejscach w Polsce. (…) Właśnie o tym, tylko że na początku obecnego sezonu, mówił w live grupy Deductor na Facebooku Przemysław Łagożny , który w warszawskim klubie był do niedawna analitykiem. Obecnie pracujący na Łotwie trener wspominał, ile czasu drużyna miała na przeprowadzenie treningów w trakcie, gdy Legia walczyła o awans do fazy grupowej europejskich pucharów. Zresztą i w tym przypadku nie trzeba być specjalnie bystrym, by to wiedzieć – 13 meczów pomiędzy 11 lipca a 29 sierpnia(50 dni) daje jedno spotkanie częściej niż, co 4 dni! Doliczając do tego przeloty na linii do Gibraltaru, Finlandii, Grecji i Szkocji, mamy naprawdę ekstremalnie mało czasu.

Miał być tytuł i był

W kolejnym udało się sięgnąć po tytuł bez większych kłopotów. Poza tym jednak porażka z Cracovią w półfinale Pucharu Polski, czyli bez szału. Po prostu wykonał plan, jakim jest coroczne mistrzostwo. W europejskich pucharach Legia nie błyszczała, ale dotarła do decydującej fazy w walce o grupę Ligi Europy. Tam jednak odpadła z Glasgow Rangers. Niewiele brakowało, ale nie ma wątpliwości, że drużyna Stevena Gerrarda była mocniejsza. Szkoci pokazali to na przestrzeni całych rozgrywek, w których zakończyli udział dopiero w 1/8 finału.

Wydawało się, że rok temu coś u Mioduskiego się zmieniło. Wtedy Legia nie wyglądała wcale mocniej, ale uznano, że Serb dostanie drugą szansę po odpadnięciu z pucharów. Po chwili w lidze Legia zaczęła strzelać mnóstwo goli i wygrywać mecz za meczem, a na Łazienkowskiej miażdżyli rywali, czego efektem wygrane 7:0 z Wisłą, 5:1 z Górnikiem oraz 4:0 z Koroną.

Najpierw projekt na lata, a później do lata/jesieni

Można zrozumieć, że w Legii jest ogromna presja. Trudno się dziwić, skoro mowa o najbogatszym klubie w Polsce, który w ostatnich latach ma ogromne kłopoty w Europie. Brak fazy grupowej w ostatnich trzech latach odbił się całkiem mocno na finansach klubowych. Te ratowane są sprzedażą najlepszych zawodników i tak koło się zamyka. Nie do końca tego spodziewał się Dariusz Mioduski

Ale skoro właściciel i prezes klubu na początku lipca przedłuża kontrakt z trenerem o dwa lata, a nie wytrzymuje w tym nawet trzech miesięcy, to jest źle. Ewidentnie widać, że prezes nie wytrzymuje ciśnienia. To nie pierwszy taki przypadek.

Stały cykl trenerski

Henning Berg wyleciał na początku października 2015 roku. Różnica była taka, że Norweg wprowadził Legię do fazy grupowej Ligi Europy. Jego miejsce zajął Stanisław Czerczesow. Rosjanin miał zdobyć podwójną koronę na 100-lecie klubu i zdobył. Wtedy jednak nie udało się porozumieć, co do warunków kolejnej umowy i trzeba było szukać następcy. Tym został Besnik Hasi. Albańczyk awansował, w ogromnych męczarniach, do Ligi Mistrzów. Tam zdążył przegrać 0:6 z Borussią Dortmund, kilka dni później poległ z Zagłębiem Lubin i już mógł szukać sobie nowej roboty. To był 19 września. Najpierw Aleksandar Vuković, a kilka dni później Jacek Magiera objął stery w klubie. Polski trener wygrał mistrzostwo, ale miał sporego pecha. Zimą i latem rozebrano mu trzon drużyny, która szybko odpadła z walki o LM z FK Astaną, a kilka tygodni później ośmieszyła się przeciwko Sheriffowi Tiraspol tuż przed fazą grupową Ligi Europy. Magiera wytrwał jeszcze dwa mecze, aż przyszedł Romeo Jozak. Znowu zmiana we wrześniu!

Chorwat wytrwał siedem miesięcy i w kwietniu stery po nim przejął jego rodak Dean Klafurić. Nie minęło pół roku i już w sierpniu następnego „jugola” nie było. Na chwilę znowu Vuković, a po dwóch tygodniach Ricardo Sa Pinto. Tym razem wyjątkowo wcześnie, bo już w sierpniu! Ale Portugalczyk długo nie wytrwał, bo w kwietniu zmienił go, już na stałe, Vuković.

Krótko mówiąc w Legii o żadnych dłuższych projektach trenerskich, jak zwykło się to ładnie mówić, nie ma mowy. Jeśli zmieniasz trenera jesienią, to albo wylatujesz przed końcem sezonu, albo ratujesz z pożaru i robisz mistrzostwo. Później nie miej trenerze jednak żadnych wątpliwości, jeśli przyjdzie pierwszy kryzys, nikt ci nie pomoże. Najpóźniej w październiku ktoś przyjdzie w twoje miejsce…

Co na plus?

Przede wszystkim osoba Michała Karbownika. Może ktoś inny też dałby szansę temu chłopakowi, może nie. Fakt jest jednak taki, że Aleksandar Vuković jako pierwszy postawił na „Karbo”, wybrał mu inną pozycję i zażarło. Karbownik w międzyczasie dostał powołanie do pierwszej kadry, a lada moment przyniesie do klubowej kasy kilka milionów euro. Zresztą nie tylko pieniądze, ale Legia przede wszystkim zyskała sportowo na jego grze.

Zresztą nieco ponad rok temu pisałem tekst „List w obronie Vukovicia”, w którym wyróżniłem Serba za to, że daje szansę zawodnikom. To również za jego kadencji do drużyny wszedł Maciej Rosołek, czyli od niedawna najmłodszy zdobywca hat-tricka w historii Legii.

Oczywiście wyrzutem sumienia może być odejście Mateusza Praszelika, który w pierwszych meczach dla Śląska pokazał, że jest gotowy na Ekstraklasę, tylko musi otrzymać szansę z prawdziwego zdarzenia.

Liga na plus

Co by nie mówić tabela ligowa za ubiegły sezon go broni. W ogóle, gdy zerkniemy na tabelę Ekstraklasy za okres całego kadencji Serba, również Legia jest na jej górze. Żeby nie być gołosłownym poniżej konkrety.

 

Tabela Ekstraklasy za kadencji Vukovicia (źródło: 90minut.pl)

Legia za kadencji Vukovicia zdobywała średnio 1,86pkt/mecz. Strzelała 1,76 gola w każdym spotkaniu oraz traciła 0,98 bramki. Spośród 92. zdobytych punktów, 52 było w domu w 27. rozegranych spotkaniach. Na wyjazdach 40pkt w 24 meczach, czyli odpowiednio 1,93 pkt za każdy mecz na Łazienkowskiej oraz 1,67 przy okazji delegacji. Czy to są jakieś szczególne liczby? Raczej nie. Ani nie są nadzwyczaj dobre, ani nadzwyczaj słabe. Jednak wystarczające by być w tym samym okresie lepszym od Piasta, Górnika Zabrze czy Lecha. W zasadzie tylko poznaniacy zlbiżyli się pod kątem strzelanych goli(2 mniej). Jednak w aspekcie traconych goli znacznie lepszy jest Piasta(10 mniej) i tutaj można wrzucić jakiś kamyczek do ogródka Vukovicia. W końcu linię defensywną tworzyli: najlepiej opłacany zawodnik w historii ligi – Artur Jędrzejczyk oraz najdroższy transfer z Ekstraklasy – Radosław Majecki.

Kilka okresów

Czy był jakiś czas, gdy drużyna Vukovicia faktycznie była dominująca w kraju? Podzieliliśmy jego pracę na sześć okresów:

Od zatrudnienia do końca sezonu 2018/19: 5-2-3

Od początku sezonu do końca eliminacji europejskich pucharów: 6-5-2

Wrzesień i początek października: 3-1-3

Po październikowej przerwie reprezentacyjnej: 9-0-2

Początek 2020: 4-1-1

Po pandemii: 6-3-4

Początek 20/21: 4-0-3

W zasadzie pogrubiony czas, to był moment, w którym najlepiej Legia punktowała, ale też najlepiej grała i przyjemnie ją się oglądało. 13 zwycięstw 17. meczach to był bardzo dobry czas i w zasadzie wtedy Legia zrobiła „podkład” pod mistrzostwo kraju. Czas po pandemii też nie był zły – nie licząc pucharu – wszak w końcówce warszawianie mieli zapewnione mistrzostwo i szansę dostała młodzież oraz rezerwowi.

Łącznie: 37-12-18 – 67 meczów i 123 punkty zdobyte, co daje 1,84/mecz

Łatwy cel

Aleksandar Vuković, jak wielu trenerów, robił jeden i podstawowy błąd. Po porażkach – tym bardziej w Legii – zawsze będzie krytykowany. Ale jeśli po 1:3 z Górnikiem przy Łazienkowskiej Serb przychodzi na konferencje mówi, że Górnik niczym Legii nie zaskoczył, to jakby sam się prosił o obstrzał ze strony mediów. Skoro nie zaskoczył, to znaczy, że jest lepszy i taki wynik nikogo w Warszawie nie dziwi. Przy całym szacunku do wyników KSG w tym sezonie, taka wygrana jednak była niespodzianką.

Zresztą takich wypowiedzi nie brakowało w całej kadencji Vuko w Warszawie. Przykładów można mnożyć.

Po bezbramkowym remisie z KuPS Kuopio dającym awans

Szanuję 0-0 jako wynik, który pozwolił nam osiągnąć cel, czyli awans do kolejnej rundy. To dla nas najważniejsze. Przewagą gospodarzy była sztuczna murawa, czuli się na niej lepiej niż moi zawodnicy. Wiedzieli jak piłka się zatrzymuje i porusza

Po jednym z ostatnich meczów Sandro Kulenovicia, który notorycznie zawodził w Legii

To dla mnie przykre, że kiedy schodził Kulenović, kibice gwizdali. To było niezrozumiałe i wręcz obrzydliwe zachowanie trybuny naprzeciwko mnie. 19-letni chłopak zostawia serce na boisku, a potem słyszy gwizdy. Coś takiego trudno spotkać gdzieś indziej. Nie oczekuję, że będę żył w realiach Franka Lamparda, który po 0:4 z Manchesterem dostał brawa od kibiców rywali, ale przydałoby się więcej wyczucia

Czy nie za szybko?

Był czas, gdy Legia Vukovicia mogła się podobać. Strzelała dużo goli, wygrywała wysoko i rozjeżdżała przeciwników. Teraz już nie jest tak kolorowo. Słabe występy na początku eliminacji europejskich pucharów na pewno mocno podkopały pozycje Serba w klubie. Do tego porażki z Jagiellonią i Górnikiem przy własnych trybunach zrobiły swoje. Jednak czy na pewno trzeba było szybko zmieniać po raz kolejny trenera? Rok temu Vuko nie wszedł do fazy grupowej europejskich pucharów, a mimo tego został. Zrobił mistrzostwo i przedłużono z nim kontrakt. Skoro wtedy mógł zostać, to dlaczego teraz nie? O to trzeba się pytać prezesa Mioduskiego. Nie mówimy, że zaraz Legia z Vuko odpaliłaby i wszystko będzie cacy, ale nie mamy też pewności, że tak będzie pod wodzą nowego trenera.