Paweł Olszewski: Teraz wiem, co jest dla mnie dobre

03.10.2020

Paweł Olszewski niedawno stał się podstawowym piłkarzem Jagiellonii i przedłużył umowę z klubem do 2024 roku. Jeszcze niecałe trzy lata temu rozważał jednak zakończenie piłkarskiej kariery z powodu poważnych problemów z kolanami. W rozmowie dla „Futbol News” piłkarz podzielił się swoimi doświadczeniami piłkarskimi, ale również życiowymi, a także zdradził co jest jego największym sportowym marzeniem.

Pamiętasz swoje piłkarskie początki w FC Wrocław Academy?

Trafiłem tam mając sześć lat i nie było jeszcze mojego rocznika. Dlatego trenowałem z chłopakami o trzy lata starszymi.

Pomogło ci to później w płynnym przechodzeniu do zespołów wyższych kategorii?

Myślę, że miało to duże znaczenie. W tym wieku trzy lata to jest ogromna różnica, chłopaki mnie wyraźnie przewyższali pod względem fizycznym. Dzięki temu potem łatwiej mi było wejść wyżej i grać ze starszymi. Poza tym mogłem się więcej nauczyć – moi koledzy z zespołu byli już lepiej przygotowani piłkarsko, dlatego musiałem wskoczyć na wyższy poziom nie tylko fizyczny, ale i sportowy.

Były takie sytuacje na początku, że ze względu na młodszy wiek traktowali cię trochę gorzej, musiałeś podawać im piłki?

Nie przypominam sobie takich sytuacji. Od początku w zespole byłem traktowany jak równy z równym. Pamiętam, że z każdym od dzieciaka miałem dobre relacje i nikt nie zwracał uwagi na to, że byłem młodszy. W końcu wszyscy graliśmy w jednej drużynie.

Masz wciąż kontakt z kolegami z tamtego zespołu?

Gdy przyszedłem do klubu, który nazywał się jeszcze UKS Wiko Wrocław, do zespołu w wieku sześciu lat dołączył także Adi Łyszczarz. Można powiedzieć, że w jednym momencie rozpoczęliśmy swoją przygodę z piłką. Dzięki temu, że obaj byliśmy w tym samym wieku i graliśmy ze starszymi chłopakami, było nam raźniej. Potem już trzymaliśmy ze sobą – chodziliśmy razem do klasy sportowej w gimnazjum. I do tej pory często piszemy do siebie po meczach, pytamy się, jak tam zdrowie. Cały czas mamy dobry kontakt.

Od zawsze byłeś prawym obrońcą, czy może któryś z trenerów przesunął cię z ataku, jak to było w przypadku Łukasza Piszczka, Bartosza Bereszyńskiego i nie tylko? Widziałem, że miałeś też epizody na skrzydle.

W Wigrach zdarzało mi się grać na skrzydle, a w Stali grałem na wahadle, z czym nigdy nie miałem problemów. Teraz na prawej obronie trzeba umieć sobie poradzić również z przodu, a ja też się tam dobrze czułem.

A wracając do wcześniejszych lat – byłem rzucany po wszystkich pozycjach. Grałem i na dziewiątce, i na stoperze. Gdy jednak wszedłem w wiek, kiedy grało się już jedenastu na jedenastu na duże bramki, byłem środkowym pomocnikiem. Trzy-cztery lata grałem na tej pozycji regularnie.

Prawym obrońcą stałem się tak naprawdę dzięki trenerowi Bartkowi Zalewskiemu, który prowadził reprezentację U-16. W naszym roczniku był deficyt na tej pozycji i na konsultacjach trener mnie przestawił. Spodobała mi się zresztą gra na tej pozycji – trzeba było bazować na szybkości, z czym nigdy nie miałem problemu. Po powrocie do FC Wrocław Academy grałem już na prawej obronie, chociaż czasami byłem przesuwany do pomocy. Dopiero po przejściu do Jagiellonii zostałem prawym obrońcą na stałe.

Chciałbym właśnie teraz spytać cię o przenosiny do Jagiellonii. Zanim jednak przejdziemy do spraw piłkarskich – we Wrocławiu spędziłeś do tamtej pory całe życie, nie było ci trudno zaaklimatyzować się w Białymstoku, na drugim końcu Polski?

Na pewno nie była to łatwa decyzja. Miałem szesnaście lat i rodzicom też nie było łatwo się ze mną rozstać. Otrzymałem jeszcze oferty z kilku klubów ekstraklasy, ale to Jagiellonia okazała się najbardziej konkretna. Na początku trochę się obawiałem – szesnaście lat spędziłem we Wrocławiu i nagle musiałem wszystko zmienić. Nowe miasto, nowi ludzie, nowi koledzy.

Po miesiącu albo dwóch w Białymstoku czułem się już jak w domu. Rodzice często mnie odwiedzali, na ile im na to praca pozwalała. Zresztą zawsze mogłem na nich liczyć. Myślę, że dzięki temu też było mi łatwiej.

Już w pierwszym sezonie, jeszcze przed siedemnastymi urodzinami zadebiutowałeś w ekstraklasie. Pamiętasz ten debiut czy wolisz nie pamiętać?

Pewnie tutaj zmierzasz do tego, że dostałem wtedy czerwoną kartkę. To była już 85. minuta, wygraliśmy 3:1. Pamiętam, że zebrałem wtedy dużo pochwał. Mimo tej czerwonej kartki, będę ten mecz bardzo dobrze wspominał.

Potem trafiłeś na wypożyczenie do Wigier. Jak wspominasz dwa lata spędzone w Suwałkach?

Na początku podpisaliśmy umowę na rok, który okazał się nieudany z powodu kontuzji. Zagrałem w pierwszych pięciu kolejkach i niestety w ostatnim meczu naderwałem w kolanie więzadło rzepki. Niestety miałem już wtedy problemy z kolanami. Gdy trafiłem do pierwszej drużyny Jagiellonii prowadzonej przez trenera Michała Probierza, nie wytrzymywałem obciążeń. Przeskok z juniorskiej piłki do seniorskiej okazał się dla mnie spory.

Niestety moje kolana tego nie wytrzymały. Zaczęły się robić u mnie stany zapalne w więzadłach rzepki, tzw. kolana skoczka. Dużo piłkarzy niestety się z tym boryka. Byłem wtedy młody i głupi – nie chciałem robić przerwy, choć lekarze mówili mi, żebym odpuścił tydzień albo dwa. A ja myślałem, że to zwykłe przeciążenie i zaraz mi przejdzie. Niestety zrobiłem sobie krzywdę treningami i meczami, stąd pojawiły się u mnie przewlekłe stany zapalne.

Próbowałeś ukryć problemy z kolanami i sztab medyczny Jagiellonii dowiedział się o nich za późno?

Na początku to ukrywałem. Dopiero, gdy ból mi bardzo przeszkadzał, zgłosiłem się do doktora. Otrzymałem wtedy zastrzyki, byłem pod ścisłą kontrolą. Mimo wszystko jednak trochę go nie słuchałem. Mówił mi kilka razy, żebym zrobiłem przerwę, a ja dalej brnąłem, mówiąc, że wszystko będzie w porządku i że mam wszystko pod kontrolą. A okazało się, że nie wszystko było pod kontrolą.

Na początku w Wigrach miałem czas, że moje kolana trochę odpoczęły, ale wciąż nie było z nimi idealnie. Rozpoczął się sezon – w pierwszych dwóch meczach było w porządku, ale potem już grałem na lekach przeciwbólowych, żeby nie robić przerwy i nie wypaść ze składu. Teraz wiem, że niepotrzebnie było to wszystko. Wystarczyła przerwa dwóch-trzech tygodni, przeszłoby mi i zapomniałbym o tym, a tak musiałem przejść operację i przez prawie rok – od października do czerwca – nie grałem w piłkę.

Bardzo doceniam doktora Koryszewskiego z Jagiellonii za to, że mnie postawił na nogi. A wtedy miałem już wiadomości, że mogę już nie wrócić do gry. Całe szczęście, żmudna rehabilitacja wzmocniła mi nogi i teraz kolana mają większą stabilizację. Od drugiego sezonu w Wigrach nie mam już żadnych problemów – wtedy zagrałem już prawie cały sezon.

Fajnie, że wszystko ostatecznie się poukładało. Miałem już takie myśli, że nie wrócę na boisko i będę musiał zająć się czymś innym.

Rozważałeś, czym mógłbyś się zająć, gdyby z piłką nie wyszło?

Zawsze byłem tego zdania, że trzeba mieć jakiś plan B. Kręciła mnie dietetyka, pomyślałem też, żeby pójść w kierunku trenera przygotowania motorycznego czy fizycznego. Zresztą od tego roku studiuję na AWF-ie i dalej chcę się w tym rozwijać. Interesuje mnie to, dlatego myślę że będę robił to z przyjemnością. Myślę, że jeśli nie będę grał w piłkę, pójdę w tym kierunku. Oczywiście najlepiej, jeśli już po udanej karierze piłkarskiej.

Na szczęście wyszedłeś z tego i dobrze sobie radziłeś w Wigrach po powrocie.

Cieszyłem się przede wszystkim z tego, że jestem zdrowy. Naprawdę miałem już czarne myśli w głowie – niby to do mnie nie docierało, ale w pewnym momencie rehabilitacji nie widziałem efektów. Przez to miałem chwile zwątpienia, że faktycznie może mi się to nie udać i sprawa jest na tyle poważna, że będę musiał skończyć z grą w piłkę.

Okres przygotowawczy nie był łatwy. Wiadomo, że trudno jest nadrobić w dwa czy trzy miesiące dziesięć miesięcy bez treningów. Pierwsze trzy-cztery mecze wchodziłem z ławki, a potem grałem już od początku. Z każdego spotkania czerpałem naprawdę wielką przyjemność, że mogę grać i zbierać doświadczenia. Poza tym czułem się pewniej, nie rozmyślałem już o kolanach. Fajnie, że tak się wszystko potoczyło, ale nie było kolorowo.

Teraz już z kolanami jest wszystko w porządku?

Do tej pory muszę się kontrolować. Robię ćwiczenia, które pomagają mi w tym, żeby takie problemy już się nie pojawiały. Przez okres rehabilitacji bardzo dokładnie poznałem swój organizm, dlatego myślę, że to wszystko wyszło mi na dobre. Teraz wiem, co jest dla mnie dobre, a co nie.

Przed przejściem do Stali Mielec od początku było pewne, że trafisz na wypożyczenie?

Nie było wtedy tematu powrotu do Jagiellonii. Mocno nalegał na moje wypożyczenie trener Skowronek, z którym pracowałem wcześniej w Wigrach. Mi też na tym zależało, bo wiedziałem, że sezon w pierwszej lidze dobrze mi zrobi. Nie chciałem wracać na siłę do Jagiellonii, tylko grać regularnie u trenera, który na mnie wcześniej stawiał.

Ostatecznie jednak Artur Skowronek przestał pracować w Stali.

Nikt nie mógł przewidzieć, że tak się stanie. Nie ma się co jednak dziwić trenerowi, że chciał pójść do ekstraklasy. Jest tam do tej pory i robi w Wiśle robi dobrą robotę i wciąż mu kibicuję.

Na wiosnę wróciłeś do Jagiellonii.

To nie była decyzja Jagiellonii, po prostu nie chciałem zostać w Stali. Klub stawiał na swoich wychowanków i wiedziałem, że w rundzie wiosennej też mogę mieć problemy z graniem. Zresztą zawsze piłkarze wypożyczeni są trochę gorzej traktowani i się temu nie dziwię – jeśli klub ma swoich dobrych wychowanków, woli na nich stawiać.

Jagiellonia chciała mnie jeszcze wypożyczyć na pół roku, ale nie pojawiła się żadna oferta.

W poprzednim sezonie zagrałeś w jednym meczu. Nie było tematu ponownego wypożyczenia przed rozpoczęciem nowych rozgrywek?

Zagrałem wtedy tylko z Wisłą Płock i sam mecz nie był dla mnie najlepszy, nie ma tutaj do czego wracać. Teraz jednak nie było tematu wypożyczenia i ja też nawet o tym nie myślałem. Przyszedł trener Zając, któremu chciałem udowodnić, że potrafię wywalczyć pierwszy skład. Wydaje mi się, że do tej pory dobrze wyglądałem na treningach i trener nie bał się dać mi szansy. Dlatego teraz muszę udowadniać na boisku, że nie podjął złej decyzji.

Spodziewałeś się przed sezonem, że będziesz grać w pierwszym składzie?

Nie zastanawiałem się wtedy nad tym. Po prostu na treningach chciałem pokazać, że stać mnie na to. Dobrze się zaprezentowałem w okresie przygotowawczym i myślę, że dlatego trener zwrócił na mnie uwagę.

I przyszedł mecz z Podbeskidziem, po którym chyba wszystkie portale wybrały cię do jedenastek kolejki, ekstraklasa również. Jak reagowałeś na takie wyróżnienia i na to, że zrobiło się o tobie trochę głośno.

To na pewno fajna sprawa, ale nie ma jeszcze czym się podniecać. Dla mnie to jest kolejny kop – widzę, że to co robię ma sens. Super, że zostałem doceniony za ten mecz, zresztą asystowałem, choć szkoda że zabrakło nam trzech punktów. Na pewno mogłem być z siebie zadowolony, chociaż nie wszystko było idealne. To kop do dalszej pracy, ale unikam zachwytów.

Jakie są teraz twoje cele – patrzysz krótko- czy długofalowo?

Nie chcę za daleko wybiegać w przyszłość. Najważniejsze jest dla mnie to, co dzieje się tu i teraz. Łapać jak najwięcej meczów, oczywiście wygrywać, odnosić sukcesy z Jagiellonią. Mamy dobry zespół i na pewno w każdym spotkaniu chcemy zdobywać trzy punkty.

Masz jakieś piłkarskie marzenie, którym mógłbyś się podzielić?

Oczywiście jest to gra dla pierwszej reprezentacji. Myślę, że każdy piłkarz w moim wieku też o tym marzy i do tego staram się dążyć. Miałem już okazję grać w młodzieżowych reprezentacjach – od kategorii U-16 do U-20, więc teraz tylko muszę dążyć do tego, by zagrać w pierwszej. Ale na spokojnie, trzeba patrzeć z meczu na mecz.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI

Fot. Jagiellonia Białystok