Jan Biegański: Przeskok z pierwszej ligi do Serie A byłby zbyt duży

13.12.2020

Jan Biegański w tym roku skończył osiemnaście lat, a ma już dość duże doświadczenie na poziomie 1. Ligi. Zresztą już jako piętnastolatek po raz pierwszy zagrał z opaską kapitana GKS-u Tychy, co odbiło się szerokim echem. Warto dodać, że piłkarz wyjeżdżał na testy do angielskich potentatów – Chelsea, Arsenalu i Liverpoolu. Tam mógł zobaczyć nieco inny piłkarski świat, a w pierwszym z klubów trenował między innymi z Reecem Jamesem, który gra w barwach „The Blues” na poziomie Premier League.

Z końcem roku kontrakt 18-latka z GKS-em Tychy wygasa. Jan Biegański postanowił w związku z tym zrobić kolejny krok w karierze – spróbuje podbić ekstraklasę. Zresztą dlatego niedawno odrzucił ofertę Lazio.

Dla chłopaka, który ma osiemnaście lat, przeskok z pierwszej ligi włoskiej do polskiej byłby duży. Wiem, że potem zaczęłyby się wypożyczenia. Nie wynika to z kwestii pewności siebie, bo ja jestem pewny siebie. Wiem jednak jak tam gra się w piłkę i jest to zupełnie inny poziom niż tutaj – stwierdził Jan Biegański w rozmowie dla „FutbolNews.pl”.

***

Zarówno ty, jak i twój brat jesteście piłkarzami. To wynika z jakiejś rodzinnych tradycji czy przywiązań?

Tata kiedyś grał w piłkę, też na poziomie ogólnopolskim, ale raczej nasza gra nie jest związana z żadnymi rodzinnymi tradycjami. Po prostu czerpiemy razem z bratem ogromną pasję z gry i zawsze bardzo się wspieraliśmy w naszej piłkarskiej przygodzie. Ta zajawka wyszła nam chyba sama z siebie i z czasem przerodziła się w miłość do tego sportu.

Zawsze chciałeś grać na pozycji środkowego pomocnika, czy jak większość – grać w ataku i zdobywać bramki?

Zacząłem grać w piłkę mając pięć lat i od tamtej pory grałem praktycznie na wszystkich pozycjach. Zdarzało mi się grać w ataku, nawet na bramce, ale skończyłem w środku pola. Dobrze się czuję w roli mózgu drużyny i nie chciałbym już tego zmieniać.

Po niektórych chłopakach już w dzieciństwie widać, że nie tylko potrafią grać, ale również myśleć na boisku. Domyślam się, że tak właśnie było w twoim przypadku?

Uważam, że to głowa wygrywa osiemdziesiąt procent spotkań. Można być dobrym piłkarzem, ale bez myślenia na boisku, analizowania przeciwnika i konkretnych sytuacji, może być ciężko. Trzeba obserwować zachowanie i predyspozycje rywali, ich mocne i słabe strony. Jak się potrafi analizować, można podjąć lepszą decyzję, co potem może mieć przełożenie na grę całego zespołu.

Od dzieciństwa miałeś okazję trenować w różnym otoczeniu. Z informacji, które znalazłem wynika, że twoim pierwszym klubem był GKS Katowice. To właśnie tam rozpocząłeś przygodę z piłką?

Zaczynałem w szkółce UKS Sprint Katowice i mieliśmy tam bardzo zgraną paczkę, która przetrwała tak naprawdę do dziś. Poza mną, był w niej też mój brat, a także Kacper Tabiś, który teraz gra w Odrze Opole i Kajtek Kunka z Górnika Zabrze. Jakby tak policzyć, przyjaźnimy się już od dziesięciu albo dwunastu lat.

Potem trafiłem do klubu Silent Dąbrowa Górnicza, a następnie do GKS-u Tychy. Ostatnia zmiana wynikała z tego, że mój trener Sebastian Idczak, który mnie prowadził od kiedy byłem mały, właśnie tam się przenosił. Zaproponował wtedy, żebym przeszedł tam razem z nim i od razu się zgodziłem. I przeszedłem drogę z drużyny U-17 do pierwszej drużyny.

Do pierwszego zespołu trafiłeś już dość szybko, bo jako piętnastolatek. Jak się czułeś, wchodząc do szatni, w której kilku piłkarzy – patrząc na wiek – mogłoby być twoimi ojcami?

To był dla mnie z jednej strony miły, ale z drugiej – duży przeskok. Czułem się na początku nieswojo, bo otaczałem się głównie rówieśnikami i niewiele starszymi osobami. Myślę jednak, że z biegiem czasu dobrze się wkomponowałem w zespół i poznałem fajnych, pracowitych ludzi. Przejście nie było trudne, ale trzeba było wprowadzić trochę zmian.

Kto najbardziej ci pomógł w aklimatyzacji w pierwszej drużynie GKS-u?

Dużo osób spisało się wtedy na medal! Najbardziej pomógł mi jednak Daniel Tanżyna. Zawsze mi mówił o tym, że przed treningiem trzeba zrobić wprowadzenie, a po treningu się porolować, pójść na siłownię czy się zregenerować. Mega pozytywny człowiek. Zresztą zawsze przychodził pierwszy i wychodził ostatni z szatni. Można powiedzieć, że dla młodego piłkarza, takiego jak ja wtedy, był prawdziwym wzorem do naśladowania.

Dzięki niemu nabrałeś większej piłkarskiej świadomości?

Można powiedzieć, że tak. Wiadomo, że na początku musiałem trenować ciężej niż inni. Nauczyłem się jednak od niego, że regeneracja bez ciężkiej pracy naprawdę nie ma sensu. I w drugą stronę – jeżeli się ciężko pracuje i dobrze nie regeneruje, w pewnym momencie będą kontuzje i może być różnie.

Wspomniałeś o tym, że na początku musiałeś trenować ciężej niż inni. Było ci wtedy trudno dostosować się do poziomu treningów w pierwszym zespole?

Jeżeli chodzi o umiejętności piłkarskie, raczej nie miałem problemów.

W trakcie pobytu w GKS-ie Tychy przebywałeś na testach w kilku zachodnich klubach. Swego czasu głośno było o twoim pobycie w Chelsea, gdzie zagrałeś nawet w jednym z prestiżowych juniorskich turniejów.

To były najpiękniejsze chwile w moim życiu! Bardzo dobrze zapamiętałem turniej w Holandii, podczas którego zajęliśmy trzecie miejsce. Miałem okazję zmierzyć się z wtedy z najlepszymi zespołami młodzieżowymi na świecie. Myślę, że zebrałem tam cenne doświadczenie i zainteresowały się mną inne kluby. Ostatecznie jednak zostałem w Tychach.

Chelsea była pierwszym z zachodnich klubów, w którym przebywałeś na testach?

Na początku byłem w Aston Villi, potem przyszło zainteresowanie z Derby County i Arsenalu. A potem była Chelsea, Liverpool i Southampton, a więc trochę tego było.

Czułeś przeskok na treningach z rówieśnikami wyszkolonymi w angielskich akademiach?

W pierwszy dzień testów przechodziłem dokładne badania, testy motoryczne i fizyczne, co trwało kilka godzin. Zanim trafiłem na trening, musiałem to wszystko przejść i już samo to zrobiło na mnie duże wrażenie. Podobnie zresztą jak trenowanie w miejscu, gdzie jest dostępnych 30 boisk, aczkolwiek dawałem z siebie wszystko i nawet zakończyłem testy treningiem z drugim składem U-21. Tam już było widać po niektórych, że zostaną poważnymi piłkarzami.

Kto był największym kozakiem, z piłkarzy z którymi miałeś okazję trenować podczas testów?

Numerem jeden był dla mnie Reece James z Chelsea. Trenowaliśmy razem i od razu było widać, że szybko przebije się do dorosłej piłki. Był kozakiem, zrobił na mnie wrażenie.

Jakiś czas temu rozmawiałem z Vladislavsem Gutkovskisem, który był w młodym wieku na testach w Evertonie. Jego zaskoczyło, że nawet podczas wspólnych posiłków młodzi piłkarze analizowali sytuacje i boiskowe zachowania. Podobnie było podczas twoich testów w angielskich zespołach?

Tak, i o tym nawet się nie mówi – analizowanie treningów to jest tam norma. U nas jest to rzadko spotykane, chociaż w Tychach też mieliśmy treningi z dronami, aczkolwiek w Anglii byliśmy nagrywani z ludzkiej wysokości i tak było codziennie.

Gdy byłem w Chelsea, praktycznie pół godziny albo godzinę dziennie poświęcaliśmy sami na swoją analizę treningów i meczów. Wyciąganie wniosków, sporządzanie raportów – to było na porządku dziennym. Na początku robiło to na mnie wrażenie, ale w Chelsea byłem już świadomy, że mogę się tego spodziewać. Fajnie się pracuje, analizując samego siebie.

Nie miałeś bariery językowej przy sporządzaniu tych raportów?

Najważniejsze to było mówić po angielsku i dzięki temu mogłem liczyć na pomoc kolegów z zespołu. Od razu przypomniała mi się moja pierwsza rozmowa z Chelsea, na którą przyjechałem z mamą. Zabrakło mi słowa, jak coś powiedzieć i chciałem wpisać w Tłumacza Google. Wtedy zabrali mi telefon i powiedzieli, że muszę sam coś wymyślić. Rozmowa toczyła się dalej, a ja po kilku minutach sobie przypomniałem, jak mogłem to powiedzieć po angielsku.

Ludzie w angielskich klubach ogólnie są bardzo mili i mają takie podejście, żeby przy rozmowach nie pomagać sobie przez internet, tylko żebym po prostu mówił i się dzięki temu uczył.

Niedawno czytałem, że miałeś propozycję z Lazio, jednak ją odrzuciłeś.

Miałem dużo propozycji zagranicznych wyjazdów. Trzeba być jednak gotowym, żeby potem nie wrócić stamtąd z podkulonym ogonem. Według mnie, za granicę powinno się wyjeżdżać albo w wieku piętnastu lat, albo dwudziestu jeden. Dla chłopaka, który ma osiemnaście lat, przeskok z pierwszej ligi polskiej do Serie A byłby duży. Wiem, że potem zaczęłyby się wypożyczenia, co by mi nie odpowiadało. Nie wynika to z kwestii pewności siebie, bo ja jestem pewny siebie. Wiem jednak jak tam gra się w piłkę i jest to zupełnie inny poziom niż tutaj.

Wróćmy do GKS-u Tychy. Jak wspomniałeś wcześniej, dość szybko znalazłeś się w pierwszej drużynie. Co więcej, jeszcze przed szesnastymi urodzinami otrzymałeś opaskę kapitana. 

To było dla mnie duże wyróżnienie i potem echo się zrobiło wokół tego.

Starsi koledzy zazdrościli?

Myślę, że nie – było wtedy 4:0 dla nas. Nasz kapitan schodził i takim miłym gestem z jego strony było przekazanie mi opaski.

W rundzie jesiennej tego sezonu grałeś dość regularnie, choć zdarzały się mecze, że zostawałeś na ławce albo wchodziłeś na ostatnie minuty. Z czego jesteś zadowolony, a czego nie przez ostatnie pół roku.

Na pewno jestem zadowolony z tego, że z meczu na mecz robiłem postępy. Zacząłem wraz z trenerem z reprezentacji Polski analizować poszczególne mecze w moim wykonaniu. Na początku wyglądało to średnio, ale potem szło mi już coraz lepiej.

Twój kontrakt z GKS-em wygasa z końcem roku. Miałeś ofertę przedłużenia?

Już praktycznie pół roku dostaliśmy z tatą propozycję kontraktu, aczkolwiek w tamtym sezonie grałem i zdobyłem dwie bramki i stwierdziłem, że prędzej czy później przyjdzie lepsza oferta z kraju albo z zagranicy. Długo nie musiałem czekać – w wakacje pojawił się temat Lazio, a od dłuższego czasu interesują się mną kluby ekstraklasy.

Wiesz już, gdzie będziesz grać w rundzie wiosennej?

Tak, w przyszłym tygodniu będzie wszystko już wiadomo – gdzie, co i jak.

Jakie są twoje najbliższe piłkarskie cele?

Tak jak wcześniej – rozwijać się i cały czas pozostawać sobą. Fajnie by było zaistnieć w ekstraklasie i zostawić po sobie dobre wrażenie.

A gdzie widzisz siebie za pięć lat?

W Lazio.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI