Piłkarskie wzloty i upadki. Manchester City i jego gwiazdy po przejściach

04.05.2022

Dzisiaj Manchester City to jedna z najchętniej oglądanych drużyn na świecie. Grono gwiazd, które robią show w każdym meczu robi wrażenie. Jednak wielu z nich musiało się przebijać z różnych pułapów, by trafić tu, gdzie są.

Zacznijmy od początku, czyli od bramki. Ederson długo był anonimem w Brazylii. Wszystko dlatego, że podobnie jak Hulk czy kilku innych piłkarzy, kompletnie nie zaistniał na tamtejszym rynku. W 2010 roku jako 17-latek ruszył do Lizbony. Trafił do Benfiki, w której też od razu nie trafił do pierwszego składu. Nie mówiło się o nim jako talencie pierwszej wody. Swoje musiał wywalczyć. Najpierw Ribeirao, a później trzyletnia przygoda w Rio Ave, by wrócić na Estadio da Luz. Po drodze jego konkurentem do miejsca w bramce był… Jan Oblak we wspomnianym Rio Ave.

Wyrzut sumienia Szachtara

Oleksandr Zinczenko to chyba największy, obok Rusłana Malinowskiego, wyrzut sumienia Szachtara Donieck. Jako 13-latek trafił do jednej z dwóch największych akademii na Ukrainie. Tam jednak nie zaistniał i w 2015 roku ruszył do FK Ufa z Rosji. Oczywistym jest, że po aneksji Krymu oraz wydarzeniach w Donbasie i Ługańsku, taki transfer był kontrowersyjny na Ukrainie. Tym bardziej że był to dość dziwny kierunek. Wiele mówiło się o jego talencie. Wybrał ligę mocniejszą, ale klub raczej z nizin, którym nikt się nie interesuje. Mowa oczywiście o kibicach, bo jak się okazało, skauci Manchesteru City dobrze mieli rozpracowanego ówczesnego pomocnika, który w 2016 roku trafił na Etihad. Trafił na chwilę, wszak jeszcze rok spędził na wypożyczeniu w PSV Eindhoven. Jednak od 2017 roku jest piłkarzem pierwszego zespołu. Może trudno go uznać za ogniwo numer jeden na lewej obronie, ale swoje w każdym sezonie rozegra – obecnie niemal 1500 minut.

Odrzuceni przez Chelsea

Den Haag, Feyenoord i Chelsea. Zanim Nathan Ake trafił do seniorskiej piłki, już miał w CV kilka znanych nazw. Ci ostatni mieli być stacją końcową dla Holendra. Tymczasem jego historia długo toczyła się tak, jak w wielu przypadkach w Chelsea. Mowa o wypożyczeniach. Reading, Watford i Bornemouth. To właśnie roczny pobyt w barwach The Cherries był kluczowy. Wicemistrz Championship z tego sezonu w 2017 roku zdecydował się wykupić Ake’a za prawie 23 miliony euro. Jak się okazało, kwota zwróciła się z podwójną stopą zysku po trzech latach, gdy do tego klubu zgłosił się Manchester City.

Czy Chelsea dzisiaj żałuje? Na pewno nie tak, jak w przypadku Kevina De Bruyne’a. Miała go w 2012 roku a bezcen. 8 milionów euro to przecież grosze, które dzisiaj angielskie kluby wydają na piłkarzy do akademii. 21-latek z Genku nigdy jednak na Stamford Bridge nie dostał poważnej szansy. Debiutował w meczu z Hull na początku sezonu 2013/2014. Jak odległe to czasy, pokazuje fakt, że The Blues prowadził jeszcze Jose Mourinho. Po murawie biegali zaś John Terry, Frank Lampard, Ashley Cole, Petr Cech, Fernando Torres, a na ławce siedział Michael Essien. To był jeden z dziewięciu występów Belga w Chelsea.

Dwa wypożyczenia – wcześniej Genk i Werder Brema – i po chwili transfer do Wolfsburga. Wystarczyło półtora roku w mieście Volkswagena i wrócił do Anglii. The Citizens zapłacili za niego ponad 3,5 razy tyle, ile Chelsea dostała od Wolfsburga(76 do 22 milionów euro). Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że to była okazja rynkowa. Takiej klasy pomocnika próżno dzisiaj szukać za kwotę mniejszą niż ponad 100 milionów euro.

Późno wszedł na salony

Riyad Mahrez w grudniu 2013 roku miał niemal 23 lata i biegał po boiskach Ligue2. W swoim ostatnim meczu w barwach Le Havre zaliczył asystę, a naprzeciw niego występował m.in. 20-letni Sebastien Haller w barwach Auxerre. Algierczyk został późno odkryty dla większego futbolu. Tym bardziej że dzisiaj rozpatrujemy Leicester jako zespół szerokiego czołówki Premier League. Wtedy to jednak był kandydat do… awansu do tej ligi. Mahrez powoli wchodził na wyżyny. Przez półtora roku nie osiągał wielkich liczb. Dopiero w mistrzowskim sezonie 2015/16 odpalił na dobre – 17 goli i 10 asyst w Premier League. Wtedy jego kariera odpaliła na dobre i latem 2018 roku trafił do Manchesteru City, gdzie do dzisiaj jest jedną z kluczowych postaci dla ofensywy.

Duet z Benfiki

Tutaj nie sposób nie dołączyć duetu Joao Cancelo i Bernardo Silva. Benfica to miejsce, w którym szkolenie młodzieży jest bardzo wysoko w hierarchii celów. Wygrali przed chwilą młodzieżową Ligę Mistrzów. Mówił o tym także na naszych łamach Mateusz Ludwiczak w cyklu „Szkolenie jest super”. – Pojawiają się w tych finałach regularnie, a teraz wygrali. To jest jednak proces i efekt systemu szkolenia, planowania. Wyciągają wnioski i ulepszają. Nie było tak, że wypromowali kilku chłopaków, sprzedali i osiedli na laurach. Cały czas szukają i usprawniają ten proces (…) Benfica jest znakiem i marką fundamentów gry. Pokazują cały czas, że non stop pojawiają się nowe gwiazdy. Są to zawodnicy, którzy przeszli proces treningowy od najmłodszych lat i przynoszą sukcesy klubowi, choćby w postaci wygrania młodzieżowej Ligi Mistrzów czy niedawnego ćwierćfinału dorosłych rozgrywek – wspominał nasz rozmówca.

Mimo tego na transferach tych dwóch zawodników zarobili „tylko” 30 milionów euro. Mogli znacznie więcej, ale tutaj swoją rolę odegrało kilka osób. W 2014 roku obaj odeszli na wypożyczenia. Jorge Mendes uznał, że Jorge Jesus nie docenia skali talentu jego młodych klientów.

Cancelo wybrał Valencie, a Bernardo Silva Monaco. Jak się okazało, ich wybory były właściwe. Droga pierwszego była nieco wyboista. Wahania formy w Valencii, wyskok formy w Interze i kolejne wahania w Juventusie. W Turynie nie do końca potrafiono wykorzystać jego potencjału. Dlatego wszystkich dziwiło wydanie 65 milionów euro przez Manchester City w 2019 roku. Jak się okazało, to był strzał w dziesiątkę. Dzisiaj Joao Cancelo jest kluczowym graczem dla Guardioli. Prawa obrona, lewa obrona to tylko przedmeczowa grafika. Portugalczyka niezwykle często oglądamy w środku pola.

Bernardo Silva trafił na złotą ekipę Monaco. Załapał się na drużynę, która zgarniała mistrzostwo Francji, gościła w półfinale Ligi Mistrzów i miała zawodników, na którym klub z Księstwa zarobił grube miliony. Wśród właśnie lewonożny pomocnik z akademii w Seixal. Warto dodać, że wspomniany duet zagrał łącznie w barwach Benfiki… pięć razy. Jak widać, nawet taki gigant w dziedzinie szkolenia, może się pomylić.

Rodzynek z Hiszpanii

Ciekawa była droga Rodriego. Jako 17-latek oddany bez żalu przez akademie Atletico Madryt do Villarrealu. Nikt nie docenił jego potencjału, a pięć lat później trzeba było sięgnąć głębiej do portfela – 20 milionów – by odkupić go z El Madrigal. Jak się okazało, to była inwestycja z szybkim zwrotem. Rok gry na Wanda Metropolitano i Pep Guardiola zamarzył o reprezentancie Hiszpanii. City wydało na niego ponad 60 milionów euro. Krótko mówiąc Atletico nie straciło tyle, ile mogło na swoim błędzie w ocenie potencjału zawodnika.

***

Aż ośmiu piłkarzy wymieniliśmy, o których można powiedzieć, że w jakimś momencie kariery byli przeoczeni. Jednych odpuszczono na etapie akademii. Inni już jako dorośli piłkarze szybko zostali skreśleni na najwyższym poziomie. Riyada Mahreza pominęła francuska machina. Tam kapitalnie szkoli się piłkarzy, a mimo tego nikt nie zauważył potencjału w 22-latku na drugim poziomie rozgrywkowym. Jak widać można nieco później wejść na szczyt i zgarniać kolejne trofea dla największych klubów świata.