Tomasz Borkowski – prosto z kobiecej murawy

31.01.2024

Drużyna AP Orlen Gdańsk po rundzie jesiennej może być z siebie zadowolona. Już w tym momencie ma na koncie niemal tyle punktów, ile w ubiegłym sezonie po zakończeniu rozgrywek. W tabeli zajmuje trzecie miejsce, a wiosną będzie walczyć o medale. Rozmawiamy z Tomaszem Borkowskim, szkoleniowcem ekipy ze stolicy Pomorza.

FutbolNews: Jakie są nastroje w drużynie na półmetku rozgrywek?

Tomasz Borkowski, trener AP Orlen Gdańsk:

Myślę, że na półmetku rozgrywek można być bardzo zadowolonym z dokonań boiskowych całego zespołu. Z optymizmem podchodzimy do przygotowań przed runda rewanżową. Mam świadome zawodniczki, widzę w nich zapał, chęć rozwoju nie tylko indywidualnego, ale także zespołowego. Jako kolektyw nasz zespół będzie mocniejszy! Widzi to sztab trenerski, widzą to same zawodniczki, a to dobry prognostyk. Wiemy, jak wiele czeka nas pracy, ale znamy swoją wartość wiedząc, że jesteśmy w stanie sprostać oczekiwaniom kibiców. W takiej atmosferze fajnie rozpocząć przygotowania, gdzie uśmiech i entuzjazm pracy nakręca wszystkich pozytywnie.

Może trochę zaskoczę, ale jest dokładnie tak, jak planowaliśmy przez ostatnie trzy lata. Mówiąc to, chcę przekonać, że w tym klubie robi się wszystkie rzeczy z głową. Zakładaliśmy po awansie do Ekstraligi, gdzie dla tych młodych zawodniczek był to spektakularny wynik, że na początku musimy nabrać doświadczenia i okrzepnąć, później się wzmocnić i walczyć o coraz wyższe miejsca. Myślę, że właśnie przyszedł ten moment. Poprzez przyjście doświadczonych piłkarek, podnieśliśmy jakość naszego składu.

Trzy lata temu założyliśmy sobie, że chcemy, by AP Orlen Gdańsk znaczył coś w polskiej piłce kobiecej. Teraz nie ma co popadać w samozachwyt, bo przed nami jeszcze wiele do zrobienia, ale chciałbym docenić wysiłek zawodniczek i wszystkich w klubie. Z pełną świadomością, że być może tych punktów po rundzie jesiennej powinniśmy mieć jeszcze o kilka więcej. Jestem świadomy, że przegraliśmy kilka meczów, które mogły skończyć się inaczej. Ale taka jest piłka. Nowe zawodniczki, szczególnie zagraniczne, potrzebują nieco czasu, żeby zgrać się z resztą.

– To wasz czwarty sezon w Orlen Ekstralidze. Któraś z zawodniczek gra w niej od początku?

– Te, które są od początku, w momencie awansu były jeszcze bardzo młode. To: Marta Michlewicz, Oliwia Gdawska, Andżelika Kołodziejek i Weronika Tarnowska, Gabriella Zimecka, Julia Formela, Julia Ignatowicz, Oliwia Łapińska. Mam nadzieję, że nie pominąłem żadnej.

– Sporo ich.

– Tak. Od początku chcieliśmy, by wychowanki stanowiły trzon zespołu. Zdaje się, że to się udaje, choć w przyszłości będziemy zapewne potrzebować kolejnych wzmocnień. Tabela pokazuje, że wiosną czeka nas kolejne nowe wyzwanie: zmierzenie się z pewną presją oczekiwań, która siłą rzeczy narasta. Między innymi z tego względu będzie to runda trudniejsza od poprzedniej.

Jako trener chciałbym przede wszystkim, żeby nie „zagonić” się w myśleniu tylko i wyłącznie o tabeli. Żeby przy tej presji zachować swoją tożsamość i grać tak, jak robiliśmy to do tej pory. Ten zespół wciąż jest w fazie budowy. Póki co udało nam się postawić filary. Teraz będziemy myśleć, jak dokonać wykończeń. W ubiegłym sezonie ubyło nam kilka ważnych ogniw. Julia Włodarczyk i Klaudia Słowińska poszły w kierunku Ligi Mistrzyń do Katowic, Zuzanna Grzywińska wybrała Czarnych Sosnowiec. W ich miejsce musiały przyjść nowe zawodniczki. Uważam, że dziś jesteśmy personalnie mocniejsi niż kiedykolwiek, ale czasami brakuje nam zgrania. Mimo to już teraz wiemy, że przy transferach dokonaliśmy trafnych ocen. Bardzo dobrym ruchem było sprowadzenie Jolanty Siwińskiej. Wielu spodziewało się, że przyjdzie odcinać kupony, a ona dała nam werwę, podniosła poziom profesjonalizmu. Podobnie jak zawodniczki zagraniczne.

– Wraz ze zmieniającym się składem, zmieniają się i oczekiwania. Rok temu walczyliście o utrzymanie, dziś – być może o medale. Który element najbardziej wpłynął na taki przeskok?

– Myślę, że to, że zespół okrzepł w lidze. Wszystko działo się etapowo. Gdy byliśmy beniaminkiem, myśleliśmy przede wszystkim, żeby zabezpieczać się i bronić przed spadkiem. Zresztą stwierdziliśmy wtedy, że nie będziemy pozbywać się zawodniczek. Te, które wywalczyły awans, zasłużyły na to, by dostać szansę w Ekstralidze. Później te, które wraz z klubem wykonały skok jakościowy, pozostały w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Z czasem nasza sytuacja i oczekiwania zaczęły się zmieniać. Sprowadziliśmy kilka doświadczonych piłkarek, także zagranicznych. Staraliśmy się przejść z defensywy do ofensywy. I myślę, że dziś już widać, że AP Orlen jest zespołem, który na boisku chce atakować. Wciąż nie wychodzi to do końca tak, jakbyśmy chcieli: przegraliśmy chociażby z mistrzem Polski, GKS Katowice, właśnie grając wysoko i narażając się na kontrataki. Ale nawet mimo takich wpadek wciąż dążymy do tego, żeby wypracować swój styl i się go trzymać. I jasne, piłka nożna to nie jazda figurowa, ale dla rozwoju, przyciągnięcia kibiców ważne jest, żeby nasz futbol by atrakcyjny. Szczególnie, że możemy prezentować się na tak pięknym, dużym stadionie.

– Zgodzę się, że styl AP Orlen jest coraz bardziej atrakcyjny. Natomiast mimo to strzelacie najmniej goli z czołówki. Najmniej również tracicie. To nie wynika z założeń taktycznych?

– To wynika z pewnego pecha. Przed sezonem przyszła do nas z Tczewa Wiktoria Ossowska, która profilem bardzo pasowała do zespołu. Miała być naszą „dziewiątką”, ale już w trzeciej kolejce doznała kontuzji. Poważnej, bo zerwania więzadeł krzyżowych. Cierpimy z powodu jej braku. Nie mamy w tej chwili typowej napastniczki. Gramy tam z Andżeliką Kołodziejek, która przez lata występowała w bocznych sektorach boiska. To ma wpływ na to, że często brakuje nam skuteczności.

– Wiadomo kiedy Wiktoria Ossowska wróci do gry?

– Więzadła krzyżowe to zawsze poważny uraz. Jeśli w marcu zacznie robić cokolwiek z piłką, będę zadowolony. Kontuzje to stały problem trenera. Już w poprzednim sezonie na finał Pucharu Polski jechaliśmy osłabieni, bo kilka dziewczyn miało problemy ze stawami skokowymi.

– Zastanawiałem się, czy ten finał nie przyszedł dla was za szybko. Bo był to sukces, który spadł znienacka.

– W połowie ubiegłego sezonu byliśmy już świadomi, że w lidze możemy powalczyć co najwyżej o środek tabeli. Powiedzieliśmy więc sobie, że na wiosnę będziemy stawiać na Puchar Polski. Że tam pokażemy swoją jakość i to, jak mocni jesteśmy. Fakt, w finale SMS Łódź był od nas dwie klasy lepszy, co zresztą pokazał wynik. Niemniej uważam, że samo dojście do finału było dla nas wielką nagrodą. Wykonaliśmy świetną robotę i pokazaliśmy, że Puchar Polski jest naprawdę fajną furtką do zareklamowania się. Skorzystaliśmy z niej. Zyskaliśmy zainteresowanie w Gdańsku i przychylność władz miasta.

– Czego przed wiosną brakuje wam najbardziej, poza „dziewiątką”?

– Skuteczności. Żeby wykańczać akcje, które kreujemy. Poza tym zgrania, o ile można to tak nazwać. W momencie, gdy dołączają do nas piłkarki z Kanady, Nigerii czy Ghany, czeka je zmiana kultury, pewnych przyzwyczajeń, nawet jedzenia. Potrzebują czasu, by wszystko dograć. Żeby na koniec być kolektywem na boisku.

– Więc w liście do świętego Mikołaja była prośba przede wszystkim o skuteczność?

– Tak, jak najbardziej (śmiech). I podziękowania za to, co otrzymaliśmy w poprzednim roku. Jestem dumny z tego, jaki postęp zrobiła moja drużyna. Obym za kolejne 12 miesięcy był równie szczęśliwy.

– Na okres świąteczny piłkarki AP Orlen Gdańsk miały wolne?

– Niedługo po ostatnim meczu zorganizowaliśmy wigilię klubową, a po niej dziewczyny dostały wolne. Otrzymały oczywiście rozpiskę treningów indywidualnych na ten czas. Do zajęć stacjonarnych wróciły 8 stycznia. Zdeterminował to kalendarz, w którym mogliśmy zaplanować siedem gier kontrolnych. Pod koniec stycznia wyjeżdżamy na obóz do Rybnika. Po nim 17 lutego zagramy bardzo ważny mecz 1/8 finału Pucharu Polski. Potem już tylko odliczanie do inauguracji rozgrywek i pierwszego starcia w Łęcznej z Górnikiem.

Materiał powstał we współpracy z ORLEN