Bramki samobójcze często są skutkiem nieudolnych interwencji defensorów – jednym można było zapobiec, przy innych pozostaje jedynie rozłożyć ręce i zapytać „no i co miałem zrobić?”. W naszej kochanej polskiej piłce padło kilka kultowych swojaków, które kibice zapamiętają na długie lata – nie tylko w klubach, ale też słynny reprezentacyjny „Jezus Maria, jaki Błąd Boruca”. Stworzyliśmy TOP 5, w którym przypominamy najbardziej pamiętne samobóje w Ekstraklasie.
➡️ Obstaw za dokładnie 30 zł i odbierz freebet 250 zł, jeśli padnie samobój w pierwsze kolejce Ekstraklasy ⬅️
Kliknij w poniższy baner, aby zobaczyć szczegóły promocji
5. miejsce – Mateusz Szwoch: z woleja w okienko
W meczu 6. kolejki sezonu 2017/2018 byliśmy świadkami jednej z najpiękniejszych bramek samobójczych. Arka Gdynia na własnym stadionie podejmowała Pogoń Szczecin. Tuż przed przerwą „Portowcy” wykorzystali rzut karny i objęli prowadzenie w spotkaniu. Arka w drugiej połowie rzuciła się do ataku, wszak porażka przy własnej publiczności nigdy nie jest rozwiązaniem, z którym można się pogodzić.
Po jednym z takich ataków piłka wyszła na aut blisko bramki Pogoni Szczecin. Zespół ze Szczecina szybko wznowił grę a Ádám Gyurcsó popędził z kontrą w kierunku bramki Arki. Węgier dostrzegł w polu karnym wbiegającego kolegę z zespołu i posłał piłkę w jego kierunku. Na jej drodze stanęło dwóch zawodników Arki – Marcin Warcholak i Mateusz Szwoch. Pierwszy z nich nie trafił w piłkę, drugi natomiast kapitalnym technicznym „strzałem” pokonał własnego bramkarza. Sytuację możecie obejrzeć od 1:43.
Szwoch aż podrapał się po głowie. Ale hej! Przynajmniej napastnik Pogoni nie strzelił, prawda? Marne pocieszenie, bo już kilka minut później Adam Frączczak podwyższył wynik i koniec końców Arka Gdynia przegrała to spotkanie 0:3.
4. miejsce – Javier Ajenjo Hyjek: bramka z połowy
Historia futbolu zna wiele pięknych bramek padających po strzałach z kilkudziesięciu metrów. Takiej jednak na próżno szukać w najmocniejszych ligach świata. Javier Ajenjo Hyjek to Polak pochodzący z Hiszpanii, gdzie stawiał pierwsze kroki w futbolu będąc zawodnikiem drużyn młodzieżowych Atletico Madryt.
Jako 20-latek trafił do Polski – najpierw reprezentował barwy Piasta Gliwice, a następnie do Śląska Wrocław, ale zasłynął głównie z kultowego samobója. Grając w Śląsku popisał się spektakularną bramką samobójczą. W meczu 8. kolejki sezonu 2022/2023 jego drużyna przegrywała ze Stalą Mielec 0:1. W 69. minucie atakowany przy linii środkowej pomocnik zdecydował się na wycofanie piłki do bramkarza. Zrobił to jednak z taką siłą i precyzją, że Michał Szromnik nie zdołał przyjąć piłki, a ta wpadła do siatki.
Cóż, jak to Hiszpan, był przyzwyczajony do „technicznego futbolu”. Może spodziewał się, że Szromnik to jakiś hiszpański golkiper, który sklei to na klatkę piersiową i jeszcze rozrzuci do skrzydełka? Na moment chyba zapomniał gdzie gra…
3. miejsce – Adrian Mrowiec:
No dobra, znacie takiego samobója nominowanego do… gola miesiąca? Takie właśnie było trafienie Adriana Mrowca. Przy okazji kolejnej fenomenalnej bramki samobójczej cofamy się aż do 2009 roku. W ramach 4. kolejki sezonu 2009/2010 faworyt, czyli Wisła Kraków (niewiele wcześniej odpadła z europejskich pucharów, kompromitując się z Levadią Tallin) zmierzyła się z Arką w Gdyni. Od początku spotkania niezwykle aktywny był Patryk Małecki, czego dowodem była sytuacja z 45. minuty.
Młody skrzydłowy otrzymał piłkę po lewej stronie i rozpoczął swój taniec. Minął jednego rywala, drugiego, trzeciego – kiedy dotarł do czwartego ten powiedział „nie ma takiego dryblowania”. Zawodnikiem, który przerwał rajd zawodnika Wisły Kraków był Adrian Mrowiec. Piłkarz Arki Gdynia próbował wybić piłkę, zrobił to jednak na tyle niefartownie, że przelobował swojego własnego bramkarza. Piękny, techniczny strzał. Przecież Thierry Henry czy inny Raul Gonzalez chciałby tak zrobić, to by nie umiał.
2. miejsce – Janusz Jojko: lepkie rączki
Jego nazwisko słyszał każdy szanujący się fan futbolu. Z tego właśnie powodu. Szkoda, że zasłynął prawdopodobnie najbardziej kuriozalną z bramek w historii Ekstraklasy. Jest rok 1987. Upalny czerwiec w naznaczonej korupcją polskiej lidze. Ruch Chorzów rywalizuje z Lechią Gdańsk w barażach o utrzymanie w Ekstraklasie. W 13. minucie doszło do sytuacji, której wprost nie da opisać się słowami.
Janusz Jojko, bramkarz Ruchu Chorzów, od dziecka związany z klubem łapie piłkę w ręce, a następnie…
… wrzuca ją do własnej bramki. Bramkarz podejrzewany był o „sprzedanie” tego meczu – inni kontrowali, że musiałby być głupi, by zrobić to w tak kompromitujący sposób. Może rękawice „zbyt dobrze kleiły”? Tego się nie dowiemy. Sam antybohater tego spotkania nigdy nie skomentował tej sytuacji. Nigdy nie dowiemy się co tak naprawdę stało za pierwszym w historii spadkiem Ruchu Chorzów. Pech czy kreatywna księgowość?
Wiąże się z tym jednak bardzo przykra historia. Albin Wira na kanale YT „nabramkepl” opowiadał, że zaczął się w szatni przebierać, zalał łzami i jego zdaniem nie wpuścił tej bramki celowo. Trener nakazał mu jeszcze wyjść na kolejne 45 minut, a później już więcej w Ruchu nie wystąpił. Wira dopowiedział też Jojko musiał wyprowadzić się z domu, ponieważ kibice nie mogli mu tego darować. Musiał odejść z klubu swojego dzieciństwa.
Bonus – Bartosz Salamon i Miha Blažič demolują własną bramkę
Zanim przejdziemy do „creme de la creme” tego rankingu, czas pochylić się nad najświeższą z sytuacji, bo z zeszłego sezonu. 32. kolejka Ekstraklasy: Lech Poznań podejmuje Legię Warszawa w meczu, który „Kolejorz” musiał wygrać, żeby wciąż liczyć się w walce o mistrzostwo Polski. Jak się domyślacie albo też doskonale pamiętacie – nie udało się, a wszystko za sprawą aż dwóch bramek samobójczych. Jedna, cóż, zdarza się, ale co powiedzieć na temat dwóch bramek samobójczych!? Katastrofa? Tragedia? I to w hicie z Legią, który trzeba koniecznie wygrać. Idealnie wpasowało się to w sezon Lecha.
W 15. minucie spotkania zawodnik Legii Paweł Wszołek dośrodkowuje piłkę w pole karne Lecha Poznań. Yuri Ribeiro zgrywa w kierunku bramki, gdzie na piłkę czeka już Bartosz Mrozek. Młody polski bramkarz futbolówki nigdy się nie doczekał – Miha Blazić postanowił z ogromną precyzją wykończyć podanie zawodnika „Wojskowych”. Instynkt snajpera uruchomiony – piłka podbita nad bezradnym bramkarzem i 1:0 dla Legii (od 1:25).
30 minut później kopia poprzedniej akcji – Paweł Wszołek ponownie dośrodkowuje w pole karne. Tym razem w rolę strzelca wcielił się Bartosz Salamon. Reprezentant Polski chciał… nie wiadomo czego chciał. Fakty są takie, że uderzył piłkę kolanem i niczym rasowy egzekutor wpakował piłkę do własnej bramki (od 2:25). Od razu złapał się za głowę i wręcz padł na murawę.
1. miejsce – Mariusz Jop: najważniejsza z bramek samobójczych w Ekstraklasie
Samobój, który odebrał Wiśle Kraków mistrzostwo Polski. W dodatku w meczu derbowym. Scenariusz niemalże filmowy, jak w jakimś kinie familijnym. W 29. kolejce Ekstraklasy sezonu 2009/2010 „Biała Gwiazda” zmierzyła się w derbach miasta z Cracovią. Przed spotkaniem „Wiślacy” zajmowali pozycję lidera rozgrywek, lecz po piętach deptał im Lech Poznań. Długo utrzymywał się bezbramkowy remis. W 79. minucie Rafał Boguski trafił na 1:0. Rozgrywany w tym samym czasie mecz Ruchu Chorzów z Lechem Poznań zakończył się zwycięstwem gości po bramce w doliczonym czasie gry. Wydawało się, że przed ostatnią kolejką to drużyna z Krakowa będzie zajmować „pole position” do kolejnego tytułu. Aż do ostatnich sekund…
Cracovia wykonywała rzut wolny. Dośrodkowanie w pole karne Wisły a tam… Mariusz Jop. Piłka odbiła się od głowy środkowego obrońcy i wpadła do bramki obok bezradnego Marcina Juszczyka. Po spotkaniu Mariusz Jop próbował się tłumaczyć – że stracił równowagę, że piłka nienaturalnie spadała…
To wszystko nie miało znaczenia. Lech Poznań do ostatniej kolejki przystępował z przewagą jednego punktu i swój mecz z Zagłębiem Lubin wygrał. A Wisła? Załamana wcześniejszą kolejką zremisowała ze spadającą z ligi Odrą Wodzisław i musiała przełknąć gorycz porażki.
A Mariusz Jop? Tak ważnych bramek samobójczych zapomnieć się nie da. Na każdym kroku asystentowi trenera Wisły Kraków ta sytuacja jest przypominana. Przypomniał mu o niej również raper Quebonafide w jednym z utworów słowami „czemu nastrój samobójczy mam jak Mariusz Jop”. Były piłkarz postanowił pozwać rapera za fragment utworu, który rzekomo miał godzić w jego dobre imię. Sąd stanął jednak po stronie artysty, uznając, że była to tylko metafora.
Fot. PressFocus