Manchester City wyrwał zwycięstwo z czerwoną latarnią. Stones jak z Arsenalem

Napisane przez Mariusz Orłowski, 20 października 2024
Manchester City wygrał w 95. minucie. Stones bohaterem

Manchester City w ostatniej minucie wyrwał zwycięstwo na Molineux. Znów – podobnie jak z Arsenalem – bohaterem został John Stones, który strzelił gola z główki po dośrodkowaniu z rożnego. W końcówce Manchester City bił jeden korner za drugim i wreszcie udało się to wykorzystać. 

Wolves najgorszą drużyną ligi

Bilans 0-1-6, pięć porażek z rzędu, aż 21 wpuszczonych bramek w Premier League i między innymi dwie druzgocące wręcz klęski – 3:5 z Brentford oraz 2:6 z Chelsea. Z przodu jeszcze nie wygląda to źle, ale czasami po prostu nie wypada wyprawiać takich rzeczy w defensywie. Gracze Wolves nie są monolitem, nie asekurują się, łatwo wjechać w ich pole karne. Chelsea miała autostradę do bramki na swojej prawej stronie – grający tam Noni Madueke skompletował hat-tricka. Rayan Ait-Nouri oraz Toti byli wiecznie spóźnieni.

Brentford z kolei oddało aż 19 strzałów z czego 12 celnych, strzelając z tego pięć goli. Ich xG wyniosło aż 3.73, co oznacza ogromną łatwość w dochodzeniu do dogodnych sytuacji. Pierwszego gola strzelili już w drugiej minucie. Kiedy Nathan Collins uderzał głową z kilku metrów, to Toti kompletnie stracił go z radaru i nawet nie wyskoczył. Craig Dawson wściekał się na niego niemiłosiernie. „Wilki” podchodziły więc do spotkania z Manchesterem City jako czerwona latarnia ligi z jednym punktem na koncie i tragiczną defensywą. Faworyt był więcej niż oczywisty.

Co mogło być nadzieją? Otóż to, że defensywa City też nie jest monolitem i bez Rodriego łatwo jest ją skontrować tuż po odbiorze. Właśnie coś takiego czyniło ostatnio Fulham, dochodząc do kilku okazji. „The Cottagers” prowadzili nawet na Etihad po bramce Andreasa Pereiry, a Adama Traore zmarnował dwie doskonałe okazje. Po meczu sam Pep Guardiola tłumaczył skrzydłowemu w jaki sposób powinien kończyć takie akcje.

Szybko cios „Wilków” i przepiękny Gvardiol

Zespół Wolverhampton zaskoczył na początku bardzo szybką akcją. Kilka podań, ominięcie pressingu i szybkie zagranie na skrzydło do Nelsona Semedo spowodowało, że Portugalczyk miał mnóstwo miejsca. Wykorzystał to najlepiej, jak to tylko możliwe. Dograł idealnie do Jorgena Stranda Larsena w stronę dalszego słupka, a ten wykończył akcję i dał sensacyjne prowadzenie. Norweg ma już na koncie trzy bramki i dwie asysty w tym sezonie.

https://twitter.com/TransferSector/status/1847988361950044384

Chwilę później Bernardo Silva oddał po dalszym słupku mocny strzał z bliska słabszą nogą, ale świetnie na refleks obronił to Jose Sa. Tak naprawdę to w 19. minucie powinno być jeszcze bardziej sensacyjne 2:0 dla „Wilków”. Niespodziewanie na pozycję napastnika zszedł Semedo, otrzymał prostopadłą piłkę i popędził sam na sam z Edersonem. Naciskający go Josko Gvardiol sprawił, że szybko musiał oddawać strzał i został zatrzymany przez Edersona. Manchester City miał ogromne szczęście.

Później wszystko już toczyło się w polu karnym Wolverhampton. Było bardzo mało miejsca i brak dogodnych okazji bramkowych, choć Manchester City stworzył w zasadzie zamek. Co chwilę wjeżdżał i pojedynki na skrzydle wygrywał Jeremy Doku, ale gospodarze zwarcie stali w polu karnym i nie było z tego żadnych celnych strzałów. Belg wygrywał 1 vs 1, wrzucał, ale obrońcy wszystko wybijali. Dobrze pilnowali Haalanda. Jak nie idzie z bliska, to spróbujmy z daleka – z tego założenia wyszedł Josko Gvardiol i kropnął prawą nogą w okienko.

https://twitter.com/MCFC_Jacky/status/1847998381940986118

Guardiola odwrócił skrzydłowych

Pep Guardiola zastosował ciekawy wariant w ofensywie i postanowił zamienić miejscami skrzydłowych – Savinho przeszedł na lewą stronę, natomiast Jeremy Doku na prawą. Mecz cały czas wyglądał bardzo podobnie. Wolves – kompletnie nic w ataku, ale za to dosyć zwarcie w obronie. Najbliżej powodzenia był Ruben Dias, ale po raz drugi w tym meczu efektowną paradę wykonał Jose Sa. O ile jeszcze na początku połowy było groźnie pod bramką Wolves, tak później dominacja City nie była już tak widoczna. Kiks Savinho i strzał w „kosmos” to jedyne, co się wyróżnia na przestrzeni 15-20 minut gry.

Świetnie pilnowany był przede wszystkim Erling Haaland. Kiedy już miał odrobinę miejsca i dostał podanie, to za pierwszym razem skiksował, a za drugim razem Craig Dawson wyjaśnił go jak trampkarza i z łatwością zabrał mu piłkę. Manchester City niby atakował, ale niewiele z tego wynikało. O wiele groźniejszy był w pierwszej części meczu, gdzie zawodnicy bardzo często wchodzili w pole karne. W pierwszej części wyglądało to tak – 43 kontakty z piłką w polu karnym.

https://twitter.com/ZaidRamadhan_LM/status/1848001322949231076

W 90. minucie xG Manchesteru City wynosiło 1.34 i to mimo 19 strzałów na bramkę. Manchester w drugiej połowie już z takim animuszem nie atakował. Bardziej przebudził się gdzieś w okolicach 88. minuty. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że na Molineux uciekają punkty z najsłabszą drużyną ligi.

I wtedy… zdarzyło się to: „The Citizens” zaczęli bić jeden rzut rożny za drugim. W końcu Phil Foden dograł na głowę Johna Stonesa, a ten trafił z główki i mistrz Anglii urwał się ze stryczka, ratując w ten sposób trzy punkty. Trafienie sprawdzał jeszcze VAR, ale uznano, że Bernardo Silva dopuszczalnie przeszkadzał golkiperowi.

https://twitter.com/KDB17MCBM/status/1848015165025034389

fot. screen Twitter/X

Nie ma social mediów, ponieważ ich... nie potrzebuje. Pisanie o piłce nożnej traktuje jako odskocznię, lecz nie ma ambicji dziennikarskich, pracując w IT. Piłka = hobby. Od 2008 fan Barcelony. Jeden z sezonowców City "przez Pepa".