Lech Poznań – Legia Warszawa – 5:2. Show „Kolejorza”, zwroty akcji i kapitalne gole. Polska piłka w pełnej okazałości!

10.11.2024

Kiedy mowa o „polskim El Clasico” na myśl przyjść może tylko i wyłącznie potyczka Legii Warszawa z Lechem Poznań. Pierwszy akord wielkopolsko-mazowieckiej rywalizacji w tym sezonie odbył się na ENEA Stadionie przy ulicy Bułgarskiej. W stolicy regionu rogali i pyr zwyciężył zespół „Kolejorza”, który pokonał przyjezdnych aż 5:2.

Patriotyczne akcenty

Na sam początek podsumowania meczu Lech – Legia pomówmy chwilę o atmosferze, która tego dnia zdecydowanie była wyjątkowa. Wszystko oczywiście przez zbliżający się wielkimi krokami dzień Święta Niepodległości.

Pierwsze patriotyczne akcenty na ENEA Stadionie widoczne były jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, kiedy to na jednej z bocznych trybun (imienia Henryka Czapczyka) widoczna była ogromna oprawa z napisem „Poznań”.

To nie koniec biało-czerwonych przedmeczowych akcentów, gdyż już po wejściu piłkarzy na murawę cały stadion dumnie odśpiewał cztery zwrotki „Mazurka Dąbrowskiego”. Niby to nic nadzwyczajnego, jednak w obliczu skłóconych od lat kibiców „Kolejorza” i „Wojskowych” warto docenić każdą tego typu wspólną inicjatywę.

Trafiony, zatopiony?

Płynnie przechodząc do meczu, zacząć trzeba od ekspresowego gola Lecha Poznań, który padł już w… czwartej minucie meczu, kiedy to najpierw po płynnej akcji strzał na bramkę Gabriela Kobylaka oddał Patrik Walemark. Uderzenie to zostało jednak sparowane przez golkipera CWKS-u. Na nieszczęście gości piłka spadła prosto pod nogi drugiego skrzydłowego „Kolejorza”, czyli Aliego Gholizadeha. Irańczyk z imponującą swadą najpierw minął defensora Legionistów, a następnie oddał kapitalny strzał w wewnętrzną część bocznej siatki bramki.

Po tym golu podopieczni Nielsa Frederiksena ani chwilę nie myśleli o zatrzymaniu ataków ofensywnych i cofnięciu się do obrony. Poskutkowało to kolejną sytuacją Walemarka, jednak po raz kolejny interweniował Kobylak.

Legia (nie)wytrzymała

Po naporze Lecha zespół ze stolicy także zaczął stwarzać swoje okazje. Kibiców „Kolejorza” szczególnie martwić mógł fakt, iż wraz z upływem czasu szeregi obronne gospodarzy wyglądały coraz mniej pewnie. Podopieczni Nielsa Frederiksena zaczęli popełniać proste błędy w rozegraniu, kryciu i nawet najbardziej prostych sytuacjach boiskowych.

Owoce swojej przewagi goście zebrali w 29. minucie meczu, kiedy to po małym zamieszaniu w polu karnym gola strzelił napastnik Legii – Marc Gual. Po zdobytej bramce hiszpański snajper ruszył pod jeden z… sektorów rodzinnych ENEA Stadionu. Taka prowokacja ruszyła oczywiście domino salwy gwizdów skierowanych w stronę Guala.

Po straconej bramce blisko ponownego prowadzenia w meczu byli gospodarze. Lechici jednak albo uderzali niecelnie, albo strzały były bronione przez Gabriela Kobylaka, który popisywał się świetnym refleksem albo robinsonadą.

Co się odwlecze, to nie uciecze – jak mówi klasyk. W 38. minucie meczu „Kolejorz” strzelił drugą bramkę tego popołudnia, a tym razem do siatki trafił pomocnik – Antoni Kozubal. Młodzieżowiec popisał się kapitalnym strzałem zza pola karnego, wobec którego Kobylak był zupełnie bezradny. Dla młodego piłkarza Niebiesko-Białych był to pierwszy gol strzelony w rozgrywkach PKO BP Ekstraklasy.

To jednak nie koniec jeśli chodzi o emocje w pierwszej połowie, gdyż na kilka chwil przed ostatnim gwizdkiem Szymona Marciniaka sędziowie VAR dopatrzyli się ręki w polu karnym piłkarza Lecha Poznań. Poskutkowało to oczywiście wędrówką Marciniaka do monitora, a w konsekwencji decyzją o podyktowaniu rzutu karnego. „Jedenastkę” strzałem w prawy dolny róg wykorzystał Rafał Augustyniak i tym samym pierwsza połowa spotkania zakończyła się rezultatem 2:2.

Lech znowu z przodu

Po przerwie karta znów się odwróciła i inicjatywa znów spoczywała w rękach piłkarzy Lecha. Prawdziwy popis podopieczni Frederiksena dali jednak w 50. minucie kiedy to wspaniałą akcją popisał się duet Gholizadeh i Sousa. Irańczyk i Portugalczyk kilkukrotnie podawali piłkę z pierwszego kontaktu, a ostatecznie efektownym lobem nad Gabrielem Kobylakiem popisał się Sousa.

Z przymrużeniem oka można stwierdzić, że bramka zdobyta w iście brazylijskim stylu rozgrzała publiczność zgromadzoną na ENEA Stadionie. W trakcie rozgrywania meczu termometry wskazywały bowiem zaledwie jeden stopień Celsjusza.

Ten wieczór ewidentnie miał jednak w sobie coś z piłkarskiej magii, gdyż na szóstego gola w meczu nie trzeba było długo czekać. Już w 58. minucie indywidualnym rajdem pod bramkę warszawskiej Legii popisał się środkowy obrońca – Alex Douglas. Szwedzki defensor najpierw zdobył przewagę liczebną na połowie rywala, a następnie podał do Joela Pereiry. Portugalczyk nie tracił jednak czasu z piłką przy nodze, oddał futbolówkę Mikaelowi Ishakowi i podwyższył rezultat spotkania na imponujące 4:2.

 

Show Lecha trwało jednak dalej! Już w 68. minucie wynik na 5:2 ustalił Afonso Sousa, dla którego była to już druga bramka tego wieczoru. Po strzelonym golu kibice na ENEA Stadionie z ekstazy wpadli w duże zmartwienie, gdyż Portugalczyk nagle położył się na ziemi i wymagał interwencji lekarzy. Sousa od razu opuścił boisko, lekko kulając. W najbliższym czasie można się więc spodziewać komunikatu zdrowotnego dotyczącego stanu zdrowia pomocnika „Kolejorza”.

Problem Sousy niestety nie oznaczał końca problemów zdrowotnych piłkarzy. W samej końcówce spotkania urazu kolana doznał bowiem Alex Douglas. Szwedzki stoper murawę ENEA Stadionu opuszczał w asyście lekarzy. Zejście obrońcy Lecha spowodowało dość dziwną sytuację, gdyż wcześniej Niels Frederiksen wykorzystał już wszystkie możliwe zmiany. Wobec tego mecz Lech – Legia gospodarze kończyli w sile dziesięciu głów.

Ze stadionu w Poznaniu,

Mateusz Dukat