Adriano szokuje: „Piję co drugi dzień – w pozostałe również”

14.11.2024

Adriano to jeden z największych niespełnionych talentów piłki nożnej XXI wieku. Po śmierci ojca popadł w alkoholizm i załamał się. „The Players Tribune” udostępniło jego „List do mojej faweli”, w którym były gwiazdor Interu wyjaśnia wiele nurtujących go kwestii. Poruszono słynny już temat jego ojca, do tego mówi on czego brakowało mu we Włoszech i dlaczego jego mama pracowała za dwie osoby. Zebraliśmy najciekawsze wątki.

Betters baner bonus powitalny

Adriano – zmarnotrawiony talent piłkarskiego geniusza

Adriano, który tak jak choćby Dawid Janczyk czy Mohamed Ihattaren z różnych powodów nie zostali piłkarzami na miarę swojego talentu, w swoim liście opowiada o bardzo wielu aspektach swojego życia, nazywanego przez wielu zmarnowanym. Ciężko bowiem stwierdzić inaczej patrząc na to, żę w pewnym momencie Serie A była u jego stóp. Inter, Parma, gdy nie szło spadł raptem do Romy. Dziś bardziej kojarzy się go z alkoholizmem po śmierci ojca. Adriano zdaje sobie jednak sprawę z tego faktu i… dobrze mu z tym.

–  Wiesz jak to jest być obietnicą? Ja wiem, i to niespełnioną obietnicą. Największe marnotrawstwo w futbolu to ja. Lubię to słowo – jestem opętany marnowaniem swojego życia. Jest mi dobrze tak, podoba mi się ta stygmatyzacja. Nie biorę narkotyków, jak próbują udowodnić. Nie jestem przestępcą, ale oczywiście mógłbym być. Nie lubię imprez w klubach. Zawsze chodzę w to samo miejsce w sąsiedztwie. Jeśli chcesz mnie poznać, wpadaj śmiało. Piję co drugi dzień – w pozostałe dni również. Jak osoba taka jak ja doprowadziła się do takiego stanu, że pije codziennie? Nie lubię się tłumaczyć, ale jest jedna rzecz. Nie łatwo jest być obietnicą, która pozostała w długach. Nazywają mnie „Cesarzem”, wyobraź sobie takie coś. Ktoś kto opuścił fawelę, otrzymał pseudonim „Cesarz” w Europie. Jak to wyjaśnić? Nie rozumiem tego do dziś, ale wygląda na to, że zrobiłem kilka rzeczy dobrze. Wiele osób nie rozumiało, czemu porzuciłem chwałę stadionów, aby usiąść w starej miejscówce w sąsiedztwie i pić do nieprzytomności. W pewnym momencie chciałem to zrobić – a z czegoś takiego trudno się wycofać.

Jak wyglądało jego życie gdy dorastał? Jak wyglądała okolica, codzienność? O tym także „Imperador” napomknął. Nie mogło zabraknąć lokalnego boiska, które było centrum w jego małej ojczyźnie. Tutaj Adriano grał swoje pierwsze mundiale z drużyną Hang, w barwach niczym Parma – to tutaj odpoczywał od włoskiego życia.

Żyłem w Bara da Tijuca, eleganckiej części Rio, wiele lat – ale mój pępek jest schowany w Vila Cruzeiro, Complexo da Penha. Tu nie ma żadnych kłamliwych nagłówków w gazetach. Tu zrozumiesz co Adriano robi ze swoimi kumplami. Tu mamy boisko, Ordem e Progresso. Grałem tu w piłkę częściej niż na San Siro, możesz być pewny. By wyjść z Vila Cruzeiro musiałeś przejść przed boiskiem. Piłka nożna się w naszych życiach wręcz narzucała. To tutaj mój ojciec był prawdziwie szczęśliwy, Almir Leite Ribeiro – możesz mówić na niego Mirinho, każdy go tu znał pod tym pseudonimem. Prawdziwy przykład, człowiek ze statusem. Każda sobota to poranna pobudka i szykował swój plecak, chciał iść od razu na boisko. Nasz amatorski zespół nazywał się Hang, a czemu? Nie wiem, jak zaczynałem to już tak było. Graliśmy długo w żółto-niebieskim, możesz mi nie wierzyć. Potem grałem w takich barwach w Parmie. Gdy przyleciałem z Włoch w 2002 na wakacje, nic innego nie robiłem. Pierwsze co zrobiłem po przylocie to pojechanie tam, nawet nie wstąpiłem do domu mojej matki. Hangrismar w bramce, do tego Richard i Cachaca w obronie. Hangrismar był zgorzkniały, na wszystko narzekał. Richard miał tak silne kopnięcie, że mocniejsze ode mnie. Każdy w murze robił w gacie na myśl, że miałby przyjąć jego uderzenie na siebie z rzutu wolnego. Hermes w pomocy z Alanem, Crezio na prawym skrzydle, Jorginho na lewym – to nasza siódemka, w ataku Frank, Dingo, dycha, no i Adriano. Ten zespół śmiało mógł grać w Lidze Mistrzów.

Skoro mowa o Adriano – nie mogło zabraknąć o tym, co mocno zmieniło jego życie. Alkohol to spora jego część – już bowiem jego dziadek przesadzał z tą używką. Z tego także powodu, Mirinho (ojciec piłkarza) bardzo gardził obecnością trunków w swojej obecności.

– Wszystkie te mecze odbywały się w gorącu Rio de Janeiro, typowym dla końca roku, samba, muzyka. Gorące brunetki palące papierosy, nie było nic lepszego na planecie. Wygraliśmy finał, na koniec były fajerwerki – piękny pokaz. To wtedy nauczyłem się pić. Mój tata był szalony – nie znosił widzieć nikogo pijącego, a co dopiero dzieci. Pamiętam pierwszy raz jak mnie złapał ze szklanką, miałem 14 lat. Każdy z najbliższego kręgu świętował. Gdy zainstalowali nam w końcu oświetlenie na boisku, zorganizowano mecz z grillem, było dużo ludzi. Wtedy nie byłem pijakiem. Wykorzystałem chwilę i nalałem sobie piwa. Ta gorzka, cienka piana miała specjalny smak. Moja matka widziała to, była cicho, ale mój ojciec? Cholera… Przybył do mnie tak szybko jak ktoś, kto nie może się spóźnić na autobus. Mama powiedziała, że dobrze się bawię, aby dał mi spokój i że ja też dorastam – ojciec oszalał. Wyrwał mi kubek i wyrzucił do kosza, zawiedziony powiedział, że to nie tak zostałem wychowany.

Jak Adriano wspomina swojego ojca? Jakim był on człowiekiem? Mirinho był prawdziwym bossem okolicy, lokalnym człowiekiem sukcesu.

– Mirinho to był prawdziwy szef Vila Cruzeiro. On był przykładem, futbol był jego rzeczą. Jego misją było chronić dzieci (nie tylko swoje – przyp. MZ) przed niepożądanymi sytuacjami. Ojciec Mirinho dużo pił, umarł z tego powodu. Zawsze jak (Mirinho) widział alkohol przy dzieciach, rzucał co tam było. Potrafił wkładać do kubków swoją protezę. On był legendą, jak mi go brakuje. To były lekcje mojego ojca, nie było filozofii, codzienne zasady to szacunek i to zawsze robiło na innych wrażenie. Jego śmierć zmieniła moje życie diametralnie. To problem, którego do dziś nie mogę rozwiązać. Całe to gówno zaczęło się tu. – mówi piłkarz.

– Vila Cruzeiro to nie jest najlepsze miejsce na świecie, wręcz przeciwnie. Ludzie tu cierpią, jest naprawdę niebezpiecznie. Gdyby policzyć tych co tu nagle zginęłi, zostaniemy tu na wiele dni. Kto może zmienić swoje życie ten stąd ucieka. Mój ojciec dostał kiedyś w głowę w Vila Cruzeiro. Zbłąkana kula. Nie miał nic z tym bałaganem, lekarze nie mieli jak usunąć kuli. Po tym, życie rodziny nigdy nie było takie samo, ojciec zaczął mieć ataki padaczki. Na Twoich oczach, to przerażające – miałem 10 lat jak go postrzelono. Nigdy więcej nie był w stanie pracować, a na moją mamę spadła odpowiedzialność utrzymania domu – kończy myśl były napastnik.

Jak wyglądało życie po feralnym wypadku ojca? Było ciężko, ale każdy w Vila Cruzeiro chciał pomóc. Wszyscy dla najbliższych Adriano byli jak jedna wielka rodzina.

Mama po wszystkim liczyła, że pomogą jej sąsiedzi – tu kazdy żyje mając mało, matka nie była w tym sama, ale zawsze ktoś wyciągał pomocną dłoń. Pewnego dnia, sąsiadka przyniosła jej jajka, aby je sprzedała, zarobić drobne, tak by dać mi przekąskę. Oddać pieniądze? Nie martw się, z czasem się rozliczymy. Inny sąsiad kupił butlę z gazem. Matka pracowała za dwóch, babcia zabierała mnie wtedy na trening. Jedna z ciotek w pracy otrzymywała bony żywnościowe, dawała je mojej mamie. „To niewiele, ale starczy ci na ciastko dla Adriano” – ja bez nich byłbym nikim. Babcia do dziś nie umie wymówić mojego imienia, mieszkałem u niej codziennie jak byłem dzieckiem. Tam gdzie mieszkalem, przy szczycie wzgórza dużo się dzieje, lepiej tam nie chodzić, w faweli panują pewne zasady których trzeba przestrzegać. Tutaj, otwierasz drzwi i od razu masz sąsiada, wszyscy cię znają. To była jedna z rzeczy, która mocno mnie zaskoczyła po przeprowadzce do Europy. Ulice ciche, ludzie się nie witają, trzymają się z dala od siebie.

Adriano poświęcił sporo temu co go zaskoczyło po przybyciu do Włoch i o tym jakim momentami koszmarem było przebywanie na Półwyspie Apenińskim. A koszmar trwał bardzo długo.

Pierwsze Boże Narodzenie z dala od domu było dla mnie trudne. Koniec roku był bardzo ważnym czasem dla mojej rodziny. Pierwsze święte a ja sam w mieszkaniu, w Mediolanie było mroźno. Wszyscy w ciemnych ubraniach, krótkie dni. Nie miałem ochoty nic robić, ulice były opustoszałe, tak depresyjne. Czułem się jak gówno. Seedorf był niesamowitym przyjacielem. On i jego żona zaprosili mnie, szykowali święta dla swojej rodziny. Wyobraź sobie przyjęcie w jego domu, elegancja którą trzeba zobaczyć. Wszystko było pyszne, ale szybko się pożegnałem i wróciłem do siebie – mówi Adriano

Kontynuuje: Zadzwoniłem do domu i powiedziałem, że tęsknię. Mama odpowiedziała, że tylko mnie brakuje, bo wszyscy są z nią – dało się usłyszeć śmiech w tle, do tego głośne bębny, jakby byli na balu. Wszystko to słyszałem prez telefon i zacząłem płakać. Powiedziała mi, że u nich będą ciastka – a babcine dla mnie są najlepsze na świecie. Zacząłem szlochać i sięgnąłem po butelkę wódki, naprawdę całą wypiłem sam. Co mogłem zrobić? Byłem z jakiegoś powodu z Mediolanu, Bóg dał mi szansę bym został piłkarzem w Europie, życie rodziny bardzo się poprawiło, dzięki Bogu i temu co dla mnie zrobił. To była mała cena w porównaniu z tym co się miało jeszcze wydarzyć. Uczyłem się tylko do siódmej klasy (…) Próbowałem robić co chcieli – targowałem się z Mancinim, starałem się u Mourinho, płakałem na ramieniu u Morattiego. Kilka dni czułem się dobrze, trenowałem jak koń, a na koniec był nawrót. Wszyscy byli zniesmaczeni, robiłem to bo nie czułem się dobrze.

Adriano opowiedział też o ciekawym sposobie walki z… włoskimi mediami. Miał ich po dziurki w nosie. Opowiedział na koniec co dla niego znaczy życie w Vila Cruzeiro.

Kiedy rzekomo uciekłem z Interu, przyjechałem się tu ukryć. Trzy dni chodziłem po całej faweli, nikt mnie nie znalazł. To zasada numer 1 w faweli – gęba na kłódkę. Tutaj nie ma szczurów, a włoska prasa oszalała. Policja w Rio mnie szukała, bo według nich ponoć byłem porwany. Potrzebowałem wolności, nie mogłem już tego znieść. Tam każdy mnie rozrywal, ciągłe patrzenie w kamery. Każdy kto się zbliżał w moją stronę, czy reporter czy podejrzany cwaniak – tutaj tego nie ma. Nikt z zewnątrz nie wiedział co robię, to był ich wielki problem. Nie rozumieli po co tu jestem, a ja chciałem wolności. Żadnych narkotyków, kobiet, alkoholu chciałem choć trochę być człowiekiem. Robić to, co chcę.  (…). Jedyną rzecz którą szukam w Vila Cruzeiro jest spokój, dlatego chodzę bez koszulki, w krótkich spodenkach, siadam na krawężniku, wspominam dzieciństwo, śpiewam i tańczę, śpię na ziemi, w kazdej z alejek widzę swojego ojca. Czego więcej bym chciał? Nie przyprowadzam tu kobiet, także żadnej z mojej społeczności, ja chcę być w spokoju, pamiętać o swojej istocie, jestem tu naprawdę szanowany, tu dowiedziałem się czym jest społeczność. Vila Cruzeiro nie jest najlepszym miejscem na świecie, ale jest moim miejscem.

Fot. PressFocus