Wiktor Paszyński, pierwszy Polak w lidze San Marino: „Fajnie byłoby kiedyś zagrać w Ekstraklasie”

Napisane przez Patryk Idasiak, 26 listopada 2024
Wiktor Paszyński - pierwszy Polak w lidze San Marino

Wiktor Paszyński to pierwszy Polak, który gra na co dzień w lidze sanmaryńskiej. Trafił tu akurat w momencie, gdy reprezentacja San Marino notuje sensacyjne wyniki i on obserwuje tę radość od środka. W rozmowie z FutbolNews.pl opowiada skąd wziął się w San Marino i co go w tym kraju piłkarsko zaskoczyło. Marzeniem Wiktora jest przebicie się na profesjonalny poziom piłkarski, jednak twardo stąpa po ziemi i bardzo dba również o edukację. 

Wiktor Paszyński od trzeciego roku życia mieszka we Włoszech. I choć ma włoski akcent, to w języku polskim świetnie się porozumiewa i nie brakuje mu słowa, kiedy chce wyrazić jakąś myśl.

Od sezonu 2024/25 reprezentuje barwy AC Juvenes-Dogana. To drużyna z pierwszej ligi sanmaryńskiej, która akurat teraz radzi sobie średnio, bo z trzema punktami zajmuje przedostatnią lokatę (stan na 27 listopada 2024). Paszyński trafił do tego kraju ze względu na… obowiązujące przepisy. Na co dzień gra na pozycji napastnika i ma w tym sezonie na koncie dwa gole. Już napisał historię polskiej piłki, bo został pierwszym Polakiem w tej lidze i również pierwszym zdobywcą bramki, gdy trafił z FC Domagnano 26 października.

Wiktor Paszyński: wywiad

Patryk Idasiak, FutbolNews: Napisałeś w pewnym sensie historię polskiej piłki. Kiedy zdałeś sobie sprawę, że zostałeś pierwszym Polakiem w najwyższej lidze w tym kraju? Świeżo po transferze, czy dotarło do Ciebie później?

Wiktor Paszyński: – Przed transferem nie wiedziałem. Stało się to zaledwie jakiś czas po moim debiucie, kiedy natknąłem się na tę ciekawostkę podczas przeglądania Internetu.

A wiedziałeś, że Twój obecny klub grał kiedyś w Pucharze UEFA z Polonią Warszawa? Ktoś w klubie zarzucił ci taką ciekawostką?

Przez przypadek odkryłem na YouTube, że mój obecny zespół przed laty zmierzył się z Polonia Warszawa. Wręcz surrealistyczne było oglądanie tych urywków i myślenie o tym, jak historia w pewien sposób łączy się z moją podróżą.

Jak to się stało, że w ogóle trafiłeś do tej ligi?

Skończyłem w San Marino prawie z konieczności. W zeszłym roku zdecydowałem się na wypożyczenie do Urbanii Calcio, zespołu, który bardzo na mnie polegał. Czułem się tam jak w domu. Dzięki niezwykłemu trenerowi kształtowałem się jako zawodnik i jako osoba i chciałem tam zostać. Czułem, że mogą mi pomóc jeszcze polepszyć swój poziom.

Dlaczego więc tam nie zostałeś?

Niestety, prezes Alma Juventus Fano1906, właściciel klubu, nie miał zamiaru oddać mnie na stałe Urbanii Calcio. Postawiło mnie to w trudnej sytuacji: jedynym sposobem na wydostanie się z tego był transfer za granicę lub dotarcie do kategorii zawodowej, czyli Serie C. Skorzystałem więc z okazji, żeby pojechać do San Marino. We Włoszech obowiązuje zasada, która pozwala opuszczać zespoły nieprofesjonalne, by przenieść się za granicę i to rozwiązanie otworzyło mi nowe drzwi. Chociaż przykro mi było opuszczać Urbanię, gdzie czułem, że wciąż mam wiele do zaoferowania i sam mogłem też wiele otrzymać. Postanowiłem jednak spojrzeć w przyszłość i stawić czoła tej nowej przygodzie z determinacją.

Mówiłeś w „TVP Sport”, że Twoim celem jest osiągnięcie profesjonalnego poziomu piłkarskiego, ale jednocześnie bardzo dbasz o edukację i twardo stąpasz po ziemi. To godne pochwały. Kto wpoił Ci taką dyscyplinę?

Rok temu ukończyłem szkołę językową i byłem dumny z posiadania podwójnego dyplomu z programu EsaBac. To była wielka satysfakcja, ale na tym nie poprzestałem. Postanowiłem kontynuować naukę zainspirowany radą moich rodziców, którzy zawsze mi mówili: „Spełniaj swoje marzenia, ale zbuduj jak najwięcej dróg na przyszłość”. Wierzę w to podejście, ponieważ większe szanse życiowe oznaczają nie tylko gotowość do skorzystania z każdej okazji, ale także stworzenie planu B, by stawić czoła wyzwaniom z pogodą ducha. Wiem, że inwestowanie w moje szkolenie da mi też dodatkowy impuls na boisku i poza nim.

Wiktor Paszyński
Fot. prywatne archiwum Wiktora Paszyńskiego

Zdałeś we Włoszech maturę, studiujesz zdalnie. Jak wygląda typowy dzień Wiktora Paszyńskiego w tej części świata? Masz już jakieś plany, gdyby w piłce nie poszło Ci tak, jak zakładasz?

Moje życie kręci się wokół piłki nożnej. Każdego roku próbuje robić wszystko, żeby być coraz lepszym ciężko pracując. Oprócz studiowania i uczęszczania na uniwersytet, spędzam większość czasu na treningu: między siłownią a boiskiem robię to w pobliżu domu, koncentruję się zarówno na przygotowaniu fizycznym, jak i na poprawie techniki. Oczywiście nie rezygnuję z chwil relaksu z przyjaciółmi, ale piłka nożna pozostaje bijącym sercem mojego codziennego życia. To moja pasja, motywacja. Wszystko, co robię, ma na celu realizację tego marzenia, krok po kroku.

Co takiego studiujesz?

– Scienze motorie. Po polsku to jest AWF.

Zajmujecie w lidze przedostatnią pozycję z zerem zwycięstw, ale… nie ma presji. Szczerze – jak gra się w lidze, w której nie ma spadków, a mistrza można zdobyć nawet z 11. miejsca? Czujesz się trochę jak w… NBA?

Sytuacja w lidze nie odzwierciedla potencjału zespołu ani naszej jakości. To trudny okres, naprawdę mroczny… ale jestem przekonany, że będziemy w stanie go przejść. Niestety, w ciągu ostatnich dwóch miesięcy musiałem grać z zapaleniem w pachwinie, które, choć próbowałem zignorować… ograniczało mnie. Zapalenie jest spowodowane przez granie na sztucznej murawie, które nigdy nie pomagało mi w graniu w piłkę , bo zawsze grałem na trawie. Dzięki doskonałej pracy mojej fizjoterapeutki w końcu wróciłem do formy od tego tygodnia. Jestem gotowy wnieść swój wkład w zespół i jestem pewien, że mogę pomóc drużynie przez zdobywanie bramek. Morale nie są najlepsze, nawet jeśli spadek nie jest bezpośrednim ryzykiem, ale nadal ciężko pracujemy, wiedząc, że przy pierwszym zwycięstwie ten trudny moment zostanie odblokowany.

Chyba prostsza droga do europejskich pucharów to Puchar San Marino. W ćwierćfinale zagracie z wicemistrzem – La Fioritą. Jest spore ciśnienie na te rozgrywki?

W Pucharze jest to zupełnie inna historia: dwa zwycięstwa na dwa i dwa czyste konta. W ćwierćfinale jednak mamy bardzo silnego rywala, ale damy z siebie wszystko. Damy 100% i być może będziemy w stanie zaskoczyć wszystkich.

A czy jest coś, co ciebie zaskoczyło tu na miejscu?

Byłem naprawdę zszokowany, gdy dowiedziałem się, że wiele drużyn nie ma własnych stadionów. Jest to coś zupełnie innego niż to, do czego przywykłem we Włoszech. Tam każda drużyna ma swój własny stadion, prawdziwy symbol przynależności. Tutaj jednak zdałem sobie sprawę, że drużyny często grają na wspólnych boiskach, bez emocjonalnego i historycznego związku, który się tworzy, gdy drużyna ma własny obiekt. To rzeczywistość, która mnie zaskoczyła. Sprawiła, że pomyślałem o tym, jak różna może być piłka nożna w innych częściach świata.

Czy w San Marino panowało poczucie, że to najważniejszy mecz w historii? Oglądałeś starcie z Liechtensteinem?

Nie oglądałem historycznego meczu reprezentacji San Marino, ponieważ byłem zajęty oglądaniem Polski przeciwko Szkocji. Jednak grupa WhatsApp zespołu była pełna gratulacji dla chłopców z drużyny narodowej San Marino. Wspaniale było widzieć całe to wsparcie i entuzjazm wszystkich.

Musicie to wyjątkowo odczuwać w klubie. Wasz kapitan – Michele Cevoli – jest przecież synem selekcjonera San Marino, ale przez kontuzję nie dostał powołania.

Na szczęście Michele Cevoli zbliża się do powrotu na boisko. Jego doświadczenie będzie dla nas kluczowe w następnych meczach i jestem pewien, że jego obecność da nam impuls.

Jak wielka euforia panuje w narodzie po awansie? Liga Narodów powstała właśnie dla takich historii, dzięki temu rozmawiamy. Twoim zdaniem to jeden taki sukces czy San Marino będzie nas częściej zaskakiwać?

Szczerze mówiąc, nie wiem, jak ewoluuje historia drużyny narodowej San Marino, ale mam nadzieję, że mogą pojawić się inne sukcesy podobne do tych, które właśnie osiągnęli. Byłoby wspaniale, gdyby ten zespół nadal się rozwijał i tworzył historię.

A polską klubową piłkę śledzisz? Masz może swój ulubiony klub?

Śledzę z wielką pasją każdą kolejkę Ekstraklasy, chociaż niestety nie mam abonamentu w TV. Oglądam natomiast wszystkie mecze polskich drużyn w europejskich pucharach. Specjalną więź mam z Cracovią. To przez wujka, wiernego kibica tej drużyny, który zawsze opowiadał różne anegdoty i historie z jego kibicowskiego życia. 

Chciałbyś kiedyś zagrać w naszej lidze? 

Fajnie byłoby pewnego dnia grać w polskiej Ekstraklasie, bo pozwoliłoby mi to nie tylko spełnić marzenie sportowe, ale też wrócić do mojego kraju i na nowo poczuć się jak w domu. Byłaby to dla mnie ogromna radość – zagrać w kraju, który noszę w sercu. 

Rozmawiał Patryk Idasiak

Redaktor naczelny i kierownik zamieszania na Futbol News.