Lech Poznań i Piast Gliwice wynudzili kibiców na śmierć. Bezbramkowy remis lidera Ekstraklasy

Napisane przez Mateusz Dukat, 29 listopada 2024

Lech Poznań rozpoczął swoje dwutygodniowe tournee po Śląsku. Zanim jednak w następnej kolejce poznaniacy podejmą na wyjeździe Górnik Zabrze, to udali się do Gliwic, gdzie przyszło im się mierzyć z miejscowym Piastem. Piątkowy hit ostatecznie nie wyłonił zwycięzcy i po niesamowicie nudnym meczu zakończył się rezultatem 0:0.

Lech

Nieskuteczny początek

Pierwsze minuty spotkania zgodnie z przewidywaniami należały do „Kolejorza”. Skutecznie sprowadził Piasta do defensywy i próbował stwarzać sobie sytuacje – najczęściej po dośrodkowaniach. Na nieszczęście wielkopolskich kibiców wrzutki te najczęściej były niecelne i swój żywot kończyły w marny sposób – poza boiskiem lub w rękach Frantiska Placha.

Z czasem kontr spróbował Piast, który od początku zrozumiał, że nie da się urwać punktów poznaniakom tylko broniąc własnej bramki. Jedną z najlepszych okazji w pierwszej połowie miał prawy obrońca gliwiczan – Arkadiusz Pyrka. 22-latek najpierw z łatwością ograł na flance Michała Gurgula, a następnie oddał groźny i celny strzał. Wówczas kapitalną interwencją popisał się jednak Bartosz Mrozek, który odbił piłkę w bezpieczne miejsce.

Napór Piasta nie ustawał, czego efektem był gol po uderzeniu głową napastnika – Fabiana Piaseckiego. Po szybkiej decyzji, a następnie potwierdzeniu jej przez sędziów VAR bramka została jednak anulowana ze względu na ewidentnego spalonego.

Schyłkowe fragmenty pierwszej połowy zapamiętamy przede wszystkim z brutalnych wejść obu zespołów. Na boisku kilkukrotnie zrobiło się naprawdę gorąco, a temperaturę podnosiły liczne „stemple” i zupełnie bezsensowne odepchnięcia nie mające praktycznie żadnego wpływu na przebieg akcji.

Miernoty ciąg dalszy

Wszystkich kibiców, którzy spodziewali się kapitalnej i emocjonującej drugiej połowy musimy niestety zmartwić. Po przerwie oba zespoły grały słabo, nudno dla oka, a do tego z każdą minutą w oczach zawodników Piasta i Lecha widoczna była nie żądza zwycięstwa, lecz strach przez porażką.

Strzały niecelne (z wyjątkiem Joela Pereiry, po którego próbie kapitalnie interweniował Plach), akcje przewidywalne, a podania słabe i bezpieczne. Za ten stan rzeczy winić należy przede wszystkim podopiecznych Nielsa Frederiksena – to w końcu Lech jest liderem tabeli, który powinien radzić sobie z nisko ustawioną obroną Piasta.

Ofensywę Lecha rozruszać próbowali zmiennicy – Brian Fiabema, Filip Szymczak oraz Dino Hotić, natomiast żaden z nich nie zdołał zdobyć bramki. W tym miejscu pochwalić szczególnie należy obronę gospodarzy, która mimo stosowania prostych rozwiązań zdawała egzamin przeciwko – według wielu – najlepszemu atakowi ligi.

To może chociaż emocjonująca końcówka z golem strzelonym „rzutem na taśmę”? Nic tego! Właściwie od 70. minuty spotkania na Stadionie Miejskim w Gliwicach nie działo się praktycznie nic i jakże za słuszne można uznać stwierdzenie komentatorów Canal+ o meczu, który utkwił w „martwym punkcie”.

Spotkanie Piasta z Lechem zdecydowanie nie było najlepszą reklamą PKO BP Ekstraklasy. Na słabej murawie obiektu przy ulicy Stefana Okrzei zawodnicy (szczególnie Lecha) „popisywali” się fatalnymi, wręcz juniorskimi kiksami. W pamięci szczególnie zapaść mogło zachowanie zmiennika – Filipa Jagiełły, który nie podołał nawet przyjęciu prostego podania po ziemi.

Piasta i Lecha najlepiej dobiją liczby, które są bezlitosne. 0,41 xG dla obu zespołów, a do tego tylko cztery strzały celne w całym spotkaniu. Na sam koniec śmiało można stwierdzić, że jedynym plusem tego spotkania było to, że się skończyło. Dawno nie oglądaliśmy bowiem aż tak słabego starcia w krajowej elicie.

fot. PressFocus