Mistrz Polski rozpoczął sezon od wpadki. Cracovia zupełnie zdetronizowała Lecha na jego terenie

Napisane przez Mateusz Dukat, 18 lipca 2025
Lech Poznań vs Cracovia

Na zakończenie pierwszego dnia sezonu 2025/26 PKO BP Ekstraklasy obecny mistrz Polski – Lech Poznań zmierzył się na własnym terenie z Cracovią. I choć kibice obu zespołów od lat darzą się sympatią, to na boisku żadnych sentymentów nie było. Ostatecznie tego wieczoru na ENEA Stadionie zdecydowanie zwyciężyły „Pasy”, które pokonały „Kolejorza” aż 4:1. 

Mocne ciosy Cracovii

Przed rozpoczęciem meczu za wyraźnego faworyta uchodziła ekipa Lecha. Tym bardziej widzowie tego spotkania mogli czuć się zaskoczeni w momencie, kiedy to już w drugiej minucie na prowadzenie wyszła Cracovia. Wszystko za sprawą nowego nabytku klubu z Małopolski – Filipa Stojilkovicia. Szwajcarski napastnik najpierw wyłuskał piłkę od zagubionego Michała Gurgula, a następnie podał do Ajdina Hasicia. Skrzydłowy „Pasów” natychmiastowo oddał futbolówkę Stojilkoviciowi, który mocnym strzałem przy krótkim słupku pokonał Bartosza Mrozka.

Po objęciu prowadzenia przez gości, wytchnienie piłkarzom Lecha i możliwość korekty taktyki Nielsowi Frederiksenowi dali… kibice Lecha, który postanowili odpalić materiały pirotechniczne. Po kilkunastu minutach przerwy i późniejszej, krótkiej rozgrzewce – piłkarze obu ekip wrócili do gry.

Czas na skonsultowanie dalszych planów na pierwszą połowę w zasadzie w żaden sposób nie poprawił sytuacji „Kolejorza”. Ba, położenie podopiecznych duńskiego szkoleniowca okazało się jeszcze trudniejsze w 26. minucie spotkania, gdy po kolejnym błędzie obrońcy Lecha (tym razem Alexa Douglasa) bramkę zdobyli krakowianie. Sytuacja się jednak odwróciła i strzelcem gola był Hasic, a asystował mu bohater z początku meczu – Filip Stojilković. Ten sam ski bałkańduet znów rozmontował Lecha. To już był szok na stadionie mistrza.

Gdy zegar wskazywał 36. minutę, o mało Lech nie doprowadziłby do wyniku 2:1. Wówczas po niezłej klasy uderzeniu z półwoleja zza pola karnego piłkę do bramki wpakował Filip Jagiełło. Sędzia-asystent momentalnie i bez chwili zastanowienia podniósł jednak chorągiewkę w geście spalonego. Jak pokazała powtórka, na ofsajdzie znajdował się wcześniej zgrywający do Jagiełły kapitan – Mikael Ishak.

W końcu zawodnicy „Kolejorza” zdołali jednak zmniejszyć rozmiar prowadzenia Cracovii. Do tej sztuki potrzebowali rzutu karnego, którego arbiter główny – Damian Sylwestrzak podyktował w 45. minucie meczu. Winnym był obrońca Cracovii – Gustav Henriksson. W bliskim starciu z Antonim Kozubalem szwedzki stoper ewidentnie zagrał bowiem ręką, tym samym prowokując interwencję VAR i późniejsze wskazanie na jedenasty metr przez Sylwestrzaka. Do rzutu podszedł oczywiście Mikael Ishak, który pewnym strzałem w prawy dolny róg pokonał Henricha Ravasa.

Była nadzieja i gol kontaktowy „do szatni”. Pierwsza połowa zawodów zakończyła się niekorzystnym rezultatem dla Lecha, który jednocześnie dawał jednak nadzieje na powrót do gry o punkty po przerwie.

Bezzębny Lech tylko pogorszył swoją sytuację

Czas zweryfikował jednak zamiary piłkarzy „Kolejorza”, którzy na początku drugiej połowy, podobnie jak miało to miejsce w pierwszej, wyszli na boisko na zdecydowanie niewystarczającym poziomie koncentracji.

Już 52. minucie meczu trzecią bramkę dla Cracovii zdobył Ajdin Hasic, który najpierw z łatwością przedryblował Mateusza Skrzypczaka, a następnie nie przestraszył się agresywnie wychodzącego Bartosza Mrozka i zachowując stoicki spokój oddał strzał z idealną rotacją ku dalszemu słupkowi. Po drodze piłka trafiła jednak próbującego rozpaczliwie ratować sytuację zmiennika – Mateusza Skrzypczaka i w tamtym momencie śmiało można było się zastanawiać, czy trafienie to czasami nie powinno zostać zaprotokołowane jako gol samobójczy wychowanka Lecha.

Gola uznano Hasiciowi i miał on imponujący dorobek – dwa trafienia i asystę. Zespół Cracovii nogi z gazu zdejmować nie zamierzał w pierwszym kwadransie drugiej połowy. W 60. minucie meczu było już bowiem 4:1 dla gości, którzy tego wieczoru na ENEA Stadionie czuli się niespodziewanie komfortowo (a może to atmosfera meczu przyjaźni rzutowała na aż tak lekką i pewną grę „Pasów”?). Zdobywcą bramki był rozpoczynający swój drugi sezon w PKO BP Ekstraklasie Martin Minczew, a gol padł po wysokich lotów (choć piłka leciała tuż przy ziemi) strzale z dystansu.

W tamtym momencie, mając w perspektywie trzy bramki do odrobienia i 30 minut dzielących od końcowego gwizdka, Niels Frederiksen postanowił zarządzić ofensywne zmiany. Poprzez roszady na murawie pojawiła się dwójka napastników – Bryan Fiabema oraz strzelec jedynego gola dla Lecha w przegranym 1:2 z Legią Warszawa spotkaniu o Superpuchar Polski – Filip Szymczak. Kosztem tych graczy z boiska zeszli Leo Bengtsson i Gisli Thordarson.

Mimo ofensywnych roszad ofensywne akcje gospodarzy nie uległy znaczącej intensyfikacji. Podobnie jak przy okazji wspomnianego wyżej starcia przeciwko warszawianom, w atakach „Kolejorza” brakowało pomysłu, tempa i jakiegokolwiek „zęba”, a jedynym pomysłem na choćby minimalne zagrożenie bramce strzeżonej przez Henricha Ravasa były wrzutki w pole karne, najczęściej będące dziełem (porównanie ich do sztuki byłoby jednak sporą profanacją) prawego obrońcy – Joela Pereiry.

W końcówce meczu Lech – Cracovia właściwie jedynym zawodnikiem gospodarzy, który zasługiwał na minimalny plusik był – zdaniem wielu – będący już „na wylocie” z Poznania Filip Szymczak. Niedawny reprezentant Polski na EURO U-21 próbował w pojedynkę walczyć z obrońcami „Pasów”, oddał także strzał zza pola karnego. Nie ma co jednak snuć peanów nad występem Szymczaka – w końcu walka i chęć zwycięstwa u piłkarzy reprezentujących ekipę ze stolicy Wielkopolski powinna uchodzić za standard, a nie odstępstwo od mizernej normalności.

Walka Szymczaka ostatecznie nie miała jednak żadnego znaczenia, ponieważ mecz zakończył się oszałamiającym, wyjazdowym zwycięstwem Cracovii 4:1. Dzięki temu  zespół kierowany przez Lukę Elsnera nie został jednak liderem tabeli. Po pierwszym dniu ekstraklasowych zmagań w sezonie 2025/26 symboliczne pierwsze miejsce zajmuje bowiem beniaminek – Bruk-Bet Termalica Nieciecza, która w Białymstoku pokonała miejscową Jagiellonię aż 4:0. Premierowy piątek z polską ligą śmiało można więc nazwać wieczorem ogromnych sensacji.

Fot. PressFocus

Jego pierwsze wspomnienie z piłką to EURO 2012. W dziennikarstwie najbardziej ceni sobie pracę w terenie, podczas której opisuje to, co dzieje się na najważniejszych stadionach w kraju. Prywatnie kibic FC Barcelony.

kurs
1
Bonus 3 x 100% do 200 PLN
2
Cashback do 50 zł + gra bez podatku 24/7
3
Bonusy od depozytu do 600 zł +zakład bez ryzyka do 100 zł
4
Zakład bez ryzyka 3x111 zł (zwrot na konto główne)